W przyrodzie nie ma próżni i dążąc do równowagi, nie mogło być inaczej jak tylko jej wyrównanie. Toteż ten tekst po prostu musiał powstać.
Zanim przejdę do treści właściwej tego eseju, już na tym etapie podkreślę, że cytując Karola Modzelewskiego – „jestem po weekendowym kursie unikania pozwów”. Co to oznacza? Ni mniej, ni więcej jak to, że mam doskonałą świadomość tego co mogę napisać, tak by sytuacja była przedstawiona w miarę przejrzyście i merytorycznie, a jednocześnie by nikt nie miał co do tego jakichś wątpliwości. Mając na względzie, że główni adresaci, tudzież podmioty liryczne, przeczytają to dogłębnie i będą analizować każde zawarte tutaj słowo. Więc zasadniczo ten wstęp jest skierowany do nich, a ty czytelniku po prostu przejdź spokojnie do następnego akapitu….
Czym jest „dziad trans”? Określenie często pojawiające się w sloganie polskiej społeczności transportowej. Od tego chcę wyjść by móc rozwinąć dalsze rozważania. A więc „dziad trans” to określenie na firmę transportową, która charakteryzuje się wieloma patologiami. Należy znać najważniejsze filary takiej dziaderki. I by była jasność, w nie jednej takiej firmie niestety pracowałem, więc fundament poparty doświadczeniem mam niestety dość spory. I nie rozróżniam tego czy to firma która ma auta dostawcze „busy”, czy ciężarówki.
By mieć lepszy obraz na sytuację, najpierw przedstawię jak powinna działać porządna firma transportowa, i co najważniejsze, wiele takich znam lub znałem. A więc podstawą prawidłowego działania firmy transportowej jest dobry spedytor. Spedytor może być zarówno z firmy zewnętrznej, jak i wewnętrznej, czyli pracownik firmy w której jesteśmy zatrudnieni. To od jego decyzji, wyborów ale przede wszystkim kompetencji, zależy jak będzie układała się trasa każdego kierowcy. To on ma za zadanie znajdowanie tras, przekazywanie informacji o zleceniu kierowcy. Jednak to co jest jeszcze ważniejsze, jest on odpowiedzialny za pilnowanie danego frachtu pod każdym kątem, więc to właśnie on ma za zadanie zapewnić kierowcy wszystkie adresy i numery załadunków oraz awizacji. A co za tym idzie, to on ma obowiązek dokładnie zaawizować kierowcę w firmie gdzie będzie pobierany ładunek a także tam gdzie będzie rozładowany. Co bardzo istotne do obowiązków spedytora należy także wszelka pomoc, gdy okaże się, że np. na miejscu załadunku nie ma dla kierowcy awizacji, bądź według ustaleń ze zleceniodawcą firma załadunkowa robi problemy z wjazdem lub wyjazdem. To zasadniczo najważniejszy moment, kiedy sytuacja jest podbramkowa, gdy kierowca przekonuje się z jakim typem spedytora ma do czynienia. Dodam też, co się zdarza rzadko, ale jest mile widziane, że wzorowy spedytor potrafi spontanicznie zadzwonić do kierowcy, by zapytać jak się czuje, jak idzie trasa i życzyć mu miłego dnia. To bardzo wpływa na morale i powoduje odczucie, że dobrze żyje z kierowcami.
No właśnie to kolejny aspekt, bo spedytor zawsze będzie między młotem a kowadłem. Z jednej strony będzie starać się, by firma czyli szef zarobił jak najwięcej, z drugiej będzie miał baczenie na to by nie zajechać kierowców i by praca układała się płynnie oraz z rozmysłem. Pięknie jest wtedy kiedy szef sam osobiście docenia kierowców i w momencie gdy jest sytuacja trudna decyzyjnie, to on ma ostateczne zdanie czy brać dany fracht, czy też wziąć coś innego, co sprawi np. że kierowca jednak zjedzie w piątek o ludzkiej porze.
Nie da się też ukryć, że spedytor nie ma lekko, bo jego zadania nie kończą się o godzinie 16:00 gdy zamyka się biuro i wszyscy jadą samochodami do domów. On musi być dostępny 24h pod telefonem, bo to jego zadanie pomóc kierowcy, gdy ten ma problem np. na załadunku w środku nocy. No ale to wiąże się z tym, że za darmo tego nie robi i zarobki są już na wstępnie dużo wyższe niż średnia krajowa. A i tak wypłata jest o wiele większa niż podstawa, bo spedytor zarabia nie tylko pensję stałą, ale także prowizje czyli procenty od frachtów.
To dla tego tak ważne jest by w firmie transportowej zatrudniać spedytora na zasadach ostrej selekcji, wybierając tego, który wyjdzie z siebie i stanie obok, czym sprawi, że praca całego przedsiębiorstwa transportowego będzie odbywać się płynnie. A jeśli firma decyduje się na spedycję zewnętrzną, to na tyle renomowaną, by po czasie współpracy móc liczyć zyski a nie wylizywać się ze strat!
Tak to powinno wyglądać w dobrej firmie. A jak jest u „dziada”? W zasadzie na odwrót, ale ja przedstawię to „od zaplecza”, by pokazać jakie absurdy i patologie się tam rozgrywają.
Otóż spedytor, który ponad wszystko „chce się wykazać” i przymilić szefowi, nie będzie widział nic innego jak tylko i wyłącznie STAWKĘ! Czyli szukając tras na giełdzie transportowej, suwak z ustaloną kwotą za kilometry bądź ogólnym zarobkiem za fracht, będzie zawsze „na maksa w prawo” i tej pozycji nie zmieni żadna siła na świecie. Tutaj trzeba wiedzieć, że w społeczności kierowców, jednym z głównych powiedzeń jest to, że nie ma większej prawdy niż ta, że „im wyższa stawka za kilometr, tym kierowca ma bardziej przejebane!”. Dlaczego? To proste, normalne frachty mają dość uśrednione stawki i oczywiście firma na nich zarobi ale nie tyle co za kurs gdzie można za mniejszą ilość kilometrów przytulić dwa lub trzy razy więcej. A kto wrzuca takie wysoko stawkowe trasy na giełdę? A no najczęściej firmy, które mają do wywiezienia jakieś gówno, które ciężko załadować, a do tego jest to w trudno dostępnym miejscu. Ot na przykład budowa marketu na terenie gdzie kiedyś szły tory kolejowe. Na budowie wschodnio mówiący pracownicy, którzy wyrywają z gliny i z innego zamrozu podkłady kolejowe upieprzone ziemią i innym syfem. Plac poryty nierównościami, po którym ledwo daje radę koparka i ładowarka, nagle staje się miejscem, gdzie ma wjechać nisko osadzony zestaw firanka typu MEGA i zabrać te podkłady. I jeśli kierowca wjedzie i coś w aucie na tych „redlinach” uszkodzi, to wtedy spedytor umyje ręce bo „a kto Ci kazał tam wjeżdżać?”. Potem załadunek i mimo poniedziałku, wypranych ciuchów i umytych butów, kierowca jest cały brudny i zjebany długim załadunkiem, który musiał zabezpieczyć dużą ilością pasów, często z narożnikami, by to „gówno” dojechało do celu. Więc wszędzie błoto i brud, no ale za parę godzin powtórka z rozrywki na innej budowie.
Tu już zaczyna się robić nieciekawie, bo właśnie czytelniku uświadamiasz sobie, że spedytor ma głęboko w dupie kierowcę, ważne że za ten fracht przytulił pieniążki, pokazał szefowi ile zarobił a sam przytula premię. A na dodatek kierowca już dostaje informacje, że nie ważne o której dojedzie na rozładunek, a wychodzi mu, że np. na 17:00, bo o 18:00 musi być na kolejnym załadunku, bo już jest nagrany, a w dodatku w informacji SMS już widzi, że są po nim trzy punkty rozładunku.
To kolejna patologia, czyli takie układanie tras, że dziś ładujesz towar, masz trzy punkty rozładunku (lub więcej), które nie wiesz czy zrzucisz do 14:00 następnego dnia. Dostajesz jednak SMS, że jutro załadunek tu i tu i…”do 12:00 trzeba być.”
Tu kolejna ciekawostka, dobra firma transportowa bierze zlecenia z załadunkami od rampy, bądź ładowane jednym bokiem i co najważniejsze z jednym punktem rozładunku, bo wie, że jak jest ich więcej, to już wśród kierowców idą bluzgi, że zaczyna się dziad trans. Można zadać sobie pytanie, a skąd niby firma ma wiedzieć, że na tej budowie były te podkłady i że to w ogóle plac budowy? I to jest cała sztuka, bo dobry spedytor widzi na giełdzie informacje o trasie. Dobry spedytor tylko by się opluł ze śmiechu, że takie „odrzuty” to niech biorą desperaci i zaczyna szukać czegoś porządnego. Więc oni doskonale widzą co biorą. Po za tym reszta zwalana jest na kierowcę. Zarówno odpowiedzialność za wjazd, wyjazd a często także za awizację i papiery. Bo tak się składa, że czasem lądujesz na budowie gdzie pracownicy nie dość, że nie mają żadnych kwitów na drogę, to nawet podpisać się nie potrafią lub nie chcą, o posiadaniu pieczątki nie wspomnę. A nawet jeśli kierownik budowy ją ma to zazwyczaj „właśnie gdzieś pilnie wyjechał” i musisz czekać parę godzin aż wróci i Ci się podbije na twoim, wypisanym osobiście liście przewozowym. A ten musisz mieć, bo jak złapie cię drogówka albo krokodyle (ITD), to tobie musi się wszystko zgadzać.
Nie raz zdarza się, że mimo zapewnień o awizacji, podjeżdżasz pod bramę i okazuje się, że nie ma Cię w systemie. Piszesz do spedytora (lepiej pisać by mieć podkładkę), że nie ma awizacji. Dostajesz odpowiedź „Klient mówi, że musi być”. Czy widzisz czytelniku, że już tu następuje „spychologia”? Spedytor po prostu „klepnął” trasę, nie czytając szczegółów i instrukcji, dał adres i wyszedł z giełdy. Teraz reszta świata, czyli kierowca, portierzy, magazynierzy i kierownicy oraz prezesi firm, muszą się dostosować pod niego i za niego zrobić robotę. No ale tu nie ma zmiłuj, jeśli kierownik firmy mówi, że dopóki nie będzie twoich danych to nie ma siły, możesz stać tydzień i cię nie wpuszczą. I wtedy nasz „speditore” musi przerwać kawusię, usiąść do kompa i zrobić teraz to, co powinien zaraz po tym jak „klepnął” trasę. W dodatku ma do Ciebie pretensje, bo prosił byś „poszedł i zagadał jakoś”…..tak to codzienny standard. „No weź idź, może cię wpuszczą”, lub „No i co, może mam coś z tym zrobić?” i mistrzowskie: „No co oni sobie wyobrażają, obiecali że załadują a nie chcą, a mam info, że powinni Cię wpuścić”. Ten ostatni tekst to najczęściej puszczana brednia kiedy jesteś na firmach, które sam znasz i wiesz że tam stoi się godziny w kolejkach
Wspomniałem, że dobry spedytor dba o kierowców, więc stara się ułożyć trasy tak, by kierowca zjechał w piątek o normalnej godzinie, może nie rano, nie w południe, no ale chociaż na późny obiad. Wtedy ma się trochę życia prywatnego, można odespać i w sobotę człowiek jest zdatny do życia. Tak się jednak nie dzieje w „dziad transie”. Dlaczego?
Wiadomym jest, że zdrowy rozsądek nakazuje by nie tylko szef, biuro i spedytor wyszli z roboty w piąteczek o 15:00, ale także kierowca by trochę sobie wtedy pożył. I większość dobrych firm tak robi, więc nawet zapomina o giełdzie w czwartek bo prawilnie to wygląda tak – Zagon od poniedziałku do środy, a już w środę wieczorem takie ułożenie tras, by myśleć o powrocie. Czyli załadunek w czwartek z rozładunkiem na piątek rano, potem przed południem załadunek na poniedziałek i przejazd przez bazę. I większość dobrych firm tak robi, więc nikt normalny nie przejmuje się w piątek giełdą. To tworzy jej podaż, bo wtedy giełda dosłownie „chce się posrać” i wypluwa zlecenia „na ostatnią chwilę”. Normalna firma się tym nie przejmie, za to spedytor u „dziada”, ma wtedy żniwa. I tak wychodzi, że najgorsze frachty brane są na potęgę a kierowca ma najbardziej przejebane i ma najwięcej roboty w czwartek i piątek, bo jest tak zawalony zleceniami już od czwartku, że tylko kombinuje jak to zrobić, by być w domu w piątek chociaż na 20:00. A często kończy się to tym, że rodzina wita go o północy. Lub bardziej ekstremalnie, wraca w sobotę do południa, bo przy zatrudnianiu powiedziano „czasem powroty w sobotę”. A to oznacza ni mniej ni więcej, że takie powroty będą stale.
Kierowca nie ma życia prywatnego, bo w sobotę odsypia a w niedzielę szykuje się do kolejnego wyjazdu, no ale spedytor załatwił zlecenia po wysokiej stawce, ma premię no i szef zadowolony. Samo nakręcająca się spirala i jednocześnie podstawa od której nie ma wyjątków.
Są przypadki, że tak „spidi” zrobi w wała kierowce (niedawne doświadczenia), że w piątek załadunek z rozładunkiem na piątek. Późna godzina, rozładunek i informacja z biura tej firmy, że…..”to miało być na poniedziałek, ale jak Pan już tu dziś jest to zdejmiemy”…..
Są takie towary, które są lekkie i można je zdjąć w pięć minut, czasem kierowca pomoże (jeśli ma dobrą wolę, bo to akurat absolutnie nie należy do jego obowiązków!), a co ciekawsze firma która je ładuje na w kontrakcie, że kierowca ma kasę za każdy taki punkt zrzutu. Kierowca jednak tych pieniędzy nie widzi, a o tym, że powinien je dostać dowiaduje się po czasie (jeśli w ogóle), że przecież był ktoś i te pieniądze wziął. Tak, i to się zdarzyło. A kierowcom wkręca się, że masz „asystować”, bezpłatnie oczywiście. Kto przytula te pieniądze? Zgadnij czytelniku…… I warto dodać jeszcze, że rozładowca dostaje oczywiście informacje od spedytora, że „niech się pan nie przejmuje, kierowca to rozładuje, a kto wie może nawet poukłada, tam gdzie pan palcem pokaże”. To dlatego na miejscu rozładunku są potem konflikty.
Kolejna rzecz. Bierzesz urlop i to nie tak że jedziesz nad morze, masz np. do załatwienia sprawę w urzędzie. Po dziesiątym dostajesz wypłatę i okazuje się, że coś nie pasuje z kasą. Dzwonisz do biura i księgowa mówi ci, że „A tego nie ma w umowie ale urlopy są tutaj bezpłatne”…..
Podkreślę to bardzo wyraźnie, w „dziad transie” spedytor stanie na głowie i na czym tam jeszcze ma, by znaleźć jak najgorszą trasę. Czyli coś czego nie weźmie już nikt poważny bo szanuje, zarówno swoją osobowość jak i sprzęt oraz kierowcę. Wtedy nasz „spidi” podjarany klepnie to z wielką lubością. Za tym idzie kolejna ciekawostka, przy której radzę się trzymać. Otóż firma która daje bardzo chujową trasę na giełdę, wręcz modli się by jakiś dziad frajer trafił się i to zabrał. Wielka ulga gdy tak się stanie, a nasz „Spidi” bierze to z pocałowaniem w rękę i pokazuje, jaki zaszczyt go spotkał, że staweczka fajna. Oczywiście firma krzak nie dowierza, że nie dość że ktoś to wziął, to jeszcze liczy na stałą współpracę. I potem, uwaga!, nasz „spidi” chwali się szefowi, że właśnie podłapał stałą współpracę na piękne „kółko”! Więc kierowca się męczy za każdym kursem, a on czyli spedytor „liże dupę” tym zleceniodawcom, ciebie cisnąć byś jednak tam pojechał i wjechał w to bagno, bo to „ważny kurs”.
Tak proszę państwa, tak się dzieje cały czas. A nawet jak zaczynasz ty „robić w huja” spedytora i kombinować tak, by mieć czas chociaż zjeść i wrócić do domu wcześniej, to on już to wie i w czwartek specjalnie cię „upierdoli” byś wrócił w piątek jak najpóźniej. Dzieje się tak dlatego, bo on głupi nie jest i wie, że kierowcy już go serdecznie nienawidzą. A kto wie, może jak któryś wróci na bazę przed 16:00, to nakręcony całym tygodniem, po prostu mu przypierdoli. Stała metoda – wyśpi się w niedzielę to mu przejdzie.
To nie jest tak, że kierowcy nie reagują, co chwilę zgłaszają szefowi, że nie jest tak jak być powinno, „jebią” przez telefon samego spedytora, że chyba się z inną częścią ciała na głowy pozamieniał itp. Tu trzeba być ostrożnym, bo spedytor często nagrywa rozmowy, więc lepiej być stonowanym i tylko SMS jako podkładka. W firmie oczywiście obietnice, że będzie lepiej, ale teraz jest kryzys, bryndza na giełdzie, ciężkie czasy i że…..NIC NIE MA!
Ja usłyszałem nawet, że UWAGA – „na giełdzie nie ma nic, często zostajemy po godzinach by znaleźć Wam cokolwiek, a jeśli twoi koledzy z innych firm jeżdżą na załadunki „od rampy”, to jest niemożliwe że ich szef zarabia, bo na pewno dokłada do paliwa. Po za tym poszukaj przyczyny w sobie, bo może ty się czegoś doszukujesz. Jest tak źle, że w ogóle cieszcie się, że są jakiekolwiek trasy, bo inaczej to byście stali a my wyślemy was na urlopy (przypominam, że bezpłatne).! „
Tak właśnie było, więc wrażenie po tej rozmowie miało być takie, że znalezienie jakiejkolwiek trasy to wysiłek ponadludzki porównywalny z długą operacją na pacjencie, ledwo zakończoną sukcesem, ale za to masz być wdzięczny do końca życia i całować po rączkach, jacy to jesteśmy wspaniali. Tylko, że co to kierowcę obchodzi? I tu przejdę do pewnego ważnego zagadnienia. Dobry spedytor to taki, który swoje możliwości pokazuje właśnie wtedy, kiedy jest największy kryzys. Nie jest sztuką znaleźć załadunki w grudniu, kiedy przed świętami i zamknięciem roku wszystkie firmy chcą wyjść z siebie by powypychać towar z magazynów. Sztuką jest utrzymać płynność tras, kiedy teoretycznie NIC NIE MA.
Słynne zdjęcie profesora Religi po udanej pierwszej operacji przeszczepu serca. Na zdjęciu uratowany pacjent, zmęczony profesor Religa i lekarz asystujący, który zasnął wykończony wielogodzinną operacją. To zdjęcie przedstawia dość dobrze nastroje jakie chciano mi wmówić, mówiąc o tym jaki to wysiłek znaleźć jakąkolwiek trasę, gdzie za lekarzy można podstawić spedytora i szefa a pacjent to oczywiście kierowca.
Aby to potwierdzić posłuchajcie historii o „statyście”. Kilka lat temu, poprzednia firma w której pracowałem ponad pięć lat, postanowiła wynająć spedycję zewnętrzną. Ciężka była to współpraca, bo spedytor który nas „ogarniał”, wziął sobie na głowę zdecydowanie za dużo i nie miał często po prostu czasu. W dodatku miał układ ze swoimi ziomkami z Poznania i my często woziliśmy towary na Tarnowo Podgórne, bo dobre trasy dawał „swoim” a nam „resztówki”, które miał opłacone od swoich ziomków. Jakimś cudem trafiło się, że przy jego biurku zasiadł młody człowiek, który dostał w tej firmie staż. Stażysta, którego nazwaliśmy z kolegami statystą, był mistrzem w swoim fachu. To on obalił wszystkie dziadowskie farmazony o tym, że nic nie ma, że kryzys, że w ogóle paraliż transportu. Gość miał tylko dwóch „pod sobą”, czyli mnie i kolegę z krajówki. To właśnie on „wyciągał spod ziemi” frachty i nagle okazało się, że można robić setki kilometrów dziennie, ładowanym być od rampy, na porządnych firmach i wracać do domu w piątek w południe. Dopóki nasza firma miała z tą spedycją współpracę i prowadził nas statysta, to aż chciało się pracować, a on sam często dzwonił i pytał co chce wziąć i na jaki kierunek bo ma kilka zajebistych opcji? Chłopak wychodził z siebie i stawał obok by kółka się kręciły, a jak mu dziękowaliśmy, to mówił tylko – drobiazg!
To najdobitniej pokazuje jak może być i że te wszystkie farmazony to nic innego jak kłamanie kierowcy prosto w twarz, robiąc z niego głupca i podkręcając atmosferę, że może cała sytuacja to wina kierowcy, bo „co on sobie wyobraża”. Do pełni szczęścia brakowało tylko stwierdzenia znanego z legend o dziadach czyli „My te samochody to trzymamy tylko po to byśta robotę mieli, bo transport się nie opłaca.”
Tu jednak też wyszło, że szefowi to pasuje i albo spedytor owinął go sobie wokół palca, tym jakie „pieniąszki” przynosi albo jest tyko pionkiem w jego rękach.
Zresztą ja od kilku miesięcy nie mówiłem spedytor, tylko gość od adresów. Po za tym przy takim układzie to miałem wrażenie, że giełda na której szukał zleceń to jakieś demo z „ruskiego” serwera pobrane z torrentów.
Po za tym hipokryzja spedytora wychodzi w „praniu”. Dostajesz zlecenie adres, dane GPS oraz godzinę awizacji na np.,11:00. Podjeżdżasz, przedstawiasz się, mówisz że z 11:00 a w biurze mówią, że z jakiej 11:00 jak Pan jest na 14? Pokazujesz telefon z SMS i słyszysz „ale Pana okłamał, mówiłam wyraźnie że na 14” (szef gdy mu to zgłosiłem rzekł „Spróbuj spojrzeć na to inaczej…”). Innym razem piątek Warszawa, wiadomo zakaz dla ciężarówek od 7:00 do 10:00 i od 16:00 do 20:00. Ściągasz towar o 10:30 licząc, że masz już załatwiony powrót z załadunkiem gdzieś poza stolicą. Przychodzi zlecenie, do załadowania jakiś odważnik kilka ton. Adres….Warszawa i możesz być na 14:00…..Ok…. Podjeżdżasz i dowiadujesz się, że jak dobrze pójdzie pracownikom to o 16:30 może cię załadują. I tak, to info było na giełdzie, o tym spedytor wiedział. Stawka jednak była wysoka, a to że kierowca musi czekać do 20 na wyjazd z Warszawy, kto by się tym przejmował?
Jeszcze inny przykład…..Piątek godzina 14:00, rozładunek w odległości około 100 km od bazy. Towar – opakowania zwrotne do producenta. Przyjazd, rejestracja, kolejka, rozładunek, sprawdzenie towaru. Okazuje się, że ilość zdeklarowanych opakowań na kwicie nie zgadza się, ze stanem faktycznym. Czyli na pace było więcej niż w liście, który wypisywał załadowca. Telefon do spedytora, a ten mówi, że mam poczekać i wyjaśni sprawę. Kwit mam podbity i czekam, czy mogę już ruszać w drogę powrotną do bazy czy nie. Mija 45 minut, czyli wykręciła się pauza, dzwonię do niego a ten mówi „No nic nie ma, wracaj na pusto”. Czyli on już dawno to wyjaśnił i jeszcze szukał mi trasy powrotnej w piątek po 15:00! A dlaczego nie znalazł? To proste, bo każda szanująca się firma w tym rejonie już się szykowała do fajrantu i czuła weekend. A „spidi” chciał jeszcze coś załadować, oczywiście z rozładunkiem na piątek. Tu szczęśliwie zadziałała zbiorowa mądrość innych ludzi. A ja poczułem jednocześnie ulgę i wkurw. Chociaż powiedziałem mu, że jest chyba niepoważny skoro wpadł na taki pomysł. Inną sprawą jest to, że są tacy kierowcy, którzy wiedząc o tym, że po załadunku, w nocy kiedy załadowca wkłada Ci więcej niż podaje w kwicie, to pojechali by ten towar opędzlować do skupu. I nikt by się nie zorientował. Bo błąd polegał na tym, że jak się ładuje w błocie, w ciemności i jeszcze robotnicy jebią na czym świat stoi, że zamiast być w domu to muszą teraz zapieprzać, to każdy może popełnić taki błąd.
Jak zrobić w huja spedytora? Niestety kiedy spidi wali w huja ciebie, ty musisz zacząć robić to samo z nim, inaczej zarżnie cię do końca niczym konia w noweli Georga Orwella – Folwark Zwierzęcy.
Gdy wiesz, że spedytor pracuje od 8:00 do 16:00, to w innych godzinach już raczej nie zadzwoni, chyba że jemu zależy na czymś, to ożywi się ewentualnie po 16. Więc jeśli liczy, że wyjedziesz w trasę o 4:00 rano w poniedziałek, to przychodzisz na 7:00, wkładasz kartę, tankujesz i przed 8:00 wyjeżdżasz. Nie spotka Cię a jak przywali się do wyjazdu, to mówisz mu, że musiałeś oddać pauzę weekendową, bo za późno wróciłeś w piątek. I tutaj ciekawostka, w odróżnieniu od innych firm, gdzie kierowcy wyciągają kartę z tachografu zaraz po zjeździe, a tankują na trybie OUT, który jest dozwolony, ty w piątek wyciągasz kartę dopiero jak spakujesz się w swój samochód i opuszczasz zakład. Ma być widać na tacho o której opuściłeś zakład.
Jeśli jesteś na firmie i magazynier ci mówi uczciwie, że załadują jak wypuszczą swoje auta i musisz poczekać dwie godziny, a spedytor tak ustawił trasę, że już jest walka z czasem i prosi Cię byś chodził i ich gonił, ty siedzisz w aucie i jesz sobie spokojnie posiłek popijając kawą, bo to nic nie zmieni, a mógł inaczej trasę ułożyć. Im bardziej Cię tyra dokładając punktów zrzutu co trasa, to robisz swoje i jeździsz na 13 godzin pracy i kręcisz same pauzy po 11 godzin. Twój czas to twoja dyspozycja i nie może ci nic zrobić. Co prawda raz w piątek jak kończył mi się czas i mogłem tylko zjechać na bazę to zapytał czy pojadę na czyjejś karcie na inny załadunek, odpowiedziałem, że dla jego dobra uznam, że nie usłyszałem tego pytania.
W jednym miejscu trwał rozładunek, rozebrane dwie strony naczepy, potem spięcie reszty towaru, zamknięcie plandek, etc. Nagle telefon od firmy w której mam się ładować, że jak będę za 40 min, to mnie załadują, jak nie to jutro. Do celu 60km(!), więc wiadomo, że nie zdążę, ale by podkreślić sytuację, po zamknięciu plandeki jeszcze wypiłem dobrą kawę z magazynierami. Pytanie po co dawać awizo na czasy, które się pokrywają i wykluczają, przecież było od groma innych firm co pracowały jeszcze wiele godzin? Ale no tak, tego nie ma i po kosztach paliwa, czyli wracamy do stawki.
I by nie było, oczywiście odbyłem wiele rozmów ze spedytorem. Najpierw takich sympatycznych w których nakierowywałem go, by coś poprawić. Potem już bardziej stanowcze. Tak czy inaczej to były raczej monologi, bo tylko potakiwał i śmiał się pod nosem. Doszło więc do tego, że urwałem je w ogóle, bo skoro ktoś jest tak zabetonowany i głupi w jedną stronę, to mój kodeks mówi wyraźnie – z pewnymi osobnikami w ogóle nie wchodzi się w dyskusje i nie podejmuje polemiki. Jedynie zbiera dowody na to, że Cię robi w huja, by potem pokazać mu je prosto w twarz!
Przejdę teraz do wniosków wynikających z powyższych przykładów. Zazwyczaj piszę o socjologii i zachowaniach ludzkich. Tym razem będzie inaczej, bo szczerze to po co strzępić swój języki jak jeden idiota nie potrafi robić tego za co mu płacą, a co ma na liście obowiązków, a szef jedyne co zyskuje to rotację kierowców, by kiedyś stwierdzić, że w biurze zostali tylko on, spedytor i ich ukochana stawka. No i to zdziwienie, dlaczego nikt nie chce jeździć, skoro oni tak się starają?
Pracując w wielu firmach, w różnych typach transportu, obserwując inne firmy, ich załogi, zachowania Pań i Panów z biur, doszedłem do wniosku, że…..
To nie rząd rozwali polską gospodarkę. Co to to nie! Wystarczy spojrzeć na tabelki, że mimo obostrzeń, ZUS-ów, skarbówek i wszystkich innych uciśnień, nasz kraj jest jednym z najbardziej rozwojowych, więc naprawdę rząd mało przeszkadza w działaniu, szczególnie jak wiesz by przejść to bezboleśnie.
Polską gospodarkę tak naprawdę rozpierdolą oddolnie ludzie zatrudniani po znajomościach, na zasadzie nepotyzmu, synekur, bądź z musu za „dług wdzięczności” albo totalnie niekompetentni. Niekompetentne osoby pierdzące w stołek, często z leniwego pokolenia Z, które myślą że wystarczy odbić kartę o 8:00 rano a wypłata się należy. To oni stoją za tym, że gospodarka hamuje i na pewno się nie rozwija. Dochodzi do absurdów, że np. jest zakład który zatrudnia 15 osób i do tej pory wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Nagle przychodzi przedstawiciel pokolenia Z za biurko i tak deorganizuje pracę reszty, że wszyscy są wkurwieni, robota nie idzie, a jeszcze mają opieprz za złe wyniki. Oczywiście nowy biurowy jest pod ochronką, że po czasie reszta zaczyna się zwalniać. No ale co poradzisz, jak są to osoby „nie do ruszenia” i swoimi działaniami powodują, że tworzymy sytuację niemożliwą do realizacji, a reszta świata ma się dostosować i zrobić tak by jej raport się dobrze zamknął.
Potrzeba czasu by szefostwo się obudziło i zobaczyło jak nie tylko uciekają porządni pracownicy, ale przede wszystkim jak psuje im się opinia. Żyjemy w czasach kiedy dobre marki wiedzą ile znaczy opinia zarówno w świecie realnym jak i w internecie. Często takie firmy dają na do widzenia jakiś gadżet z prośbą „zostaw nam pięć gwiazdek”. Tymczasem każda firma, która trzyma pod skrzydłami inwalidów umysłowych, którzy myślą, że życie jest jak gra komputerowa, nie uznają potęgi opinii, która ciągnąć się będzie za nimi jak smród po gaciach do końca ich kariery, którą przyspieszy zatrudniony po niekompetencjach „królewicz” na włościach. W sumie to naturalna selekcja, ale szczęśliwie póki co, rynek należy do pracownika.
Więc tutaj powinno paść to najważniejsze, najbardziej wyczekiwane, szczególnie przez oponencję pytanie – to jak było ci źle, to czemu nie zmieniłeś? No i właśnie zmieniłem, bo piszę to będąc już w innej firmie, gdzie jak się okazuje, można jeździć od rampy do rampy, nikt do paliwa nie dokłada, a tras jest tyle, że można przebierać jak w ulęgałkach.
Pociesza mnie fakt, że przedstawiciele pokolenia Z, które coraz częściej spotykam w życiu, a ja nazywam ich nie pokoleniem ZET a jedynie pieprzonymi leniami, nie nadającymi się do porządnej pracy, kiedyś chociażby nie wiem jak nie chcieli, zderzą się z rzeczywistością. Na ich drodze stanie sytuacja, że chociażby od maleńkości byli typowymi „Romanami” o których pisałem w Wielkim Poście, to będą zmuszeni zakasać rękawy i wykonać jakąś fizyczną pracę. Choćby zmianę koła w samochodzie, przycięcie trawnika czy też żywopłotu, albo odśnieżenie chodnika przed działką. I nagle naprawdę się okaże, że po pierwsze nie ma na to aplikacji, a po drugie nie da się zwalić tej roboty na kogoś innego. A kto wie, może być i tak, że trafią do zakładu pracy, gdzie nie będą zatrudnieni po znajomościach i kontaktach i….nagle okaże się, że trzeba tam jednak pracować. Dlatego im później to nastanie, tym większym szokiem będzie dla nich to zderzenie ze ścianą rzeczywistości.
To że tyle czasu pracowałem u dziada, wynika tylko z tego, że myślałem, że szef widzi problemy ale sam ich nie stwarza, tylko zwalcza. Po za tym mantra obietnic, że będzie lepiej kazała mi żywić nadzieję, że „Coś się odblokuje”. Jednak najważniejsze jest to, ile finalnie zarobiłem przez te miesiące, tworząc sobie dobrą podstawę w postaci poduszki finansowej na dalsze działania. Bo jak powiedziałem kiedyś spidiemu, który chciał bym pomógł rozładować towar gościowi co mi wydawał polecenia a nie miał do tego prawa „Posłuchaj chłopczyku, nie ma nic za darmo, zobaczę mój hajs za rozładunki to wejdę na naczepę jak na skrzydłach, w innym wypadku niech sami ściągają, korona im z dupy nie spadnie.”
Ja cieszę się, że swoją decyzję podjąłem w dość odpowiednim momencie, bowiem jeszcze nie doszło do tego, że samochody mają pourywane owiewki, poobcierane plandeki czy połamane anteny po każdym zjeździe. Nie muszę mieć dylematu pomiędzy tym, że obiecuje mi się, że coś się zmieni a zderzać się z realnym obrazem sytuacji, że nie zmieni się nic a będzie tylko gorzej, w co wpiszą się standardowe powroty w soboty.
Powody dla których postanowiłem odejść, a czego nie dał mi szansy wypowiedzieć pracodawca wykręcając kota ogonem, sugerując bym poszukał winy za ten stan firmy we mnie to….Przede wszystkim fakt, że nie będę przedkładał mojego życia prywatnego na rzecz pracy. Bowiem po to się pracuje by żyć a nie żyje by pracować! I tak się składa, że kierowca zawodowy na krajówce ma do życia jedynie weekendy, ale każdy z nich może być wydłużony o wolny czas w piątek po południu, tak jak każdego pracującego człowieka. Można też ruszać w nocy w poniedziałek, nie ma problemu, jednak trzeba mieć ku temu motywację, którą są rozsądne zjazdy w piątki. Wtedy człowiek ma czas nie tylko na odpoczynek, załatwienie wszystkich swoich spraw urzędowych, czy zdrowotnych, ale także na pomieszkanie w domu, możliwość spędzenia czasu z rodziną oraz realizację swoich pasji. I właśnie tego nie zabił we mnie spedytor, bo od tygodni to powtarzałem, co spotykało się w odpowiedzi z głuchym echem w odbiorze. A kiedy mówiłem o tym szefowi, to początkowo były teksty w stylu „dokładamy wszelkich starań byście wracali o przyzwoitej porze w piątki”. W ostatniej rozmowie było już „Przy zatrudnianiu była tylko mowa o piątkach, ale nie było mowy o której godzinie”.
Mam także nieodparte wrażenie, że szef wyczuwał już to, że jestem blisko podjęcia decyzji o tym, że odchodzę, toteż zakładam, że zadzwonił do moich byłych pryncypałów o których pisałem w Jadohejt 2 i Jadohejt 3. Skąd ten wniosek? A no nomenklatura rozmowy była dość podobna jak do tych rozmów z moimi byłymi pracodawcami, gdy były spory. A ich zachowanie to nic innego jak wymyślony, w dodatku totalnie błędy obraz w ich głowie na mój temat, który chcieli mi wpoić i myśleli, że nie dość, że w to uwierzę to w przyszłości nie będę robił nic innego, jak tylko kurczowo realizował tą „złotą myśl”, którą mi przekazali. Tu było podobnie, więc szczerze, kiedy usłyszałem parę stwierdzeń „poniżej pasa”, to uznałem po pierwsze, że szef się ośmieszył, po drugie zrobiło mi się go szczerze żal, że skoro nie ma się do czego przyczepić to tak obniża swój poziom.
Bo prawda jest taka, że nie miał się do czego przyczepić. Dobrze wykonywałem swoją pracę, co zresztą nie jednokrotnie podkreślano, co już było wielkim plusem w porównaniu do poprzedników, którzy dobrego słowa nigdy nie powiedzieli, za to opierdol w systemie dolby surround (trzech na jednego), to już bardzo chętnie.
Zresztą każdy pracownik ma listę swoich obowiązków. Jako kierowca miałem dość obszerną, więc na nich powinienem się skupiać, a nie na tym, że spedytor znów standardowo zawiedzie i na firmie gdzie podejmuję załadunek nie będą nic wiedzieć, a on sam będzie naciskał bym to ja coś wymyślał. Co ciekawe jak dzwonił do mnie z każdą decyzją to zachowywał się tak jakby oczekiwał, że ja pomyślę za niego. A już najszczęśliwszy to był w momencie, gdy na podstawie danych otrzymanych w SMS-ach rozplanowałem trasę i przekazałem mu co i jak będę robił. Wtedy to cieszył się jak dziecko, bo ktoś pomyślał za niego i nie brał odpowiedzialności. Brzmi to śmiesznie, tragikomicznie, ale prawda jest taka, że to on jako spedytor, przynajmniej z tego co widnieje na umowie, ma listę obowiązków, których nie spełniał. Więc nawet nie miałem wyjścia, musiałem odejść.
W sumie dopiero tutaj winny jestem zawrzeć kilka słów od mojej strony, z mojego punktu widzenia. Jak każdy zdroworozsądkowo myślący, dorosły i świadomy człowiek, który ma już spore doświadczenie w życiu i w pracy, dbam o to by to dla mnie było dobrze i komfortowo. Skoro jedna firma nie doceniła moich umiejętności i usług to oczywiste, że idę do kolejnej. Dziś mnie nie dziwi jeśli ktoś zmienia pracę często. Skończyły się już czasy, kiedy dobrze wyglądało w papierach, że ktoś pracował w jednym miejscu kupę lat. Wielu ludzi dlatego właśnie trzymało się takich firm, bo kierował nimi strach. Obawy, że chociaż tutaj jest nie fajnie, to zarząd robi atmosferę, że nigdzie indziej już sobie takiej roboty nie znajdzie. Lub też brak odwagi cywilnej przed szukaniem nowego miejsca pracy, bo wiadomo, że trzeba się najpierw rozstać z dotychczasowym pracodawcą a ten często lubi robić wtedy pod górkę. A potem przejść proces rekrutacji do nowej i wdrażać się w nowe systemy i meandry.
W transporcie jest o tyle łatwiej, że idąc na rozmowę z nowym, potencjalnym pracodawcą, wystarczy zadać kilka ważnych pytań i już wie się mniej więcej z czym to się je. Oczywiście pewne „kwiatki” mogą wyjść po drodze, ale zawsze można sobie poszukać innej pracy.
Ja mam podejście takie, że nie biorę pod uwagę co moi byli pracodawcy o mnie myślą, bo oni sami są już dla mnie totalnie nie istotni w momencie odebrania prze ze świadectwa pracy. Idę tam gdzie jest mi lepiej, gdzie oprócz tego, że mogę spokojnie pracować i zarabiać, mam też swoje życie prywatne o które dbam najbardziej. Więc wybieram takie miejsca pracy gdzie albo już na wstępie praca jest ułożona dobrze, albo chociaż są takie zapewnienia. Jeśli te drugie nie są spełniane, to jest nic innego jak hipokryzja i moja zmiana firmy na inną.
Chyba to jest kolejne przejęcie zachowań z obserwacji min. pokolenia Z, które podobnie jak wiele innych, często będących po „drugiej stronie barykady” grup społecznych(?), swoimi krokami spowodowali, że nie dość że mi nimi nie zaszkodzili, to jeszcze dali mi do ręki odpowiednie narzędzia. A ja jeszcze to modyfikuję i sprawniej wykorzystuję do swoich celów. Także jest to dość miłe, kiedy można spojrzeć na wiele spraw z innego punktu widzenia i wyciągnąć jeszcze więcej pozytywnych wniosków dla siebie.
A najbardziej istotny to ten, że najważniejsze jest zadbać o siebie, o swoje zdrowie, dobro, stabilność materialną. To ja jestem dla siebie najważniejszy i ja muszę mieć dobrze. A kiedy zostanie to spełnione, wtedy mogę też uchylić coś od siebie innym. Oczywiście tym, których uważam za bliskich mi zarówno energią jak i zasługami czy też co chyba najważniejsze przez pryzmat wszystkiego dobrego co dla mnie zrobili i to bezinteresownie.
Dlatego mając możliwości i odpowiednie uprawnienia poszedłem tam gdzie jest o wiele lepiej a w dodatku to inna specyfikacja transportu, co dodatkowo przyczynia się do polepszenia sobie życia i jego komfortu. Dzięki temu miałem również czas na pisanie tego długiego eseju jak i jego odpowiednią korektę i redakcję. A to już wielki plus, w porównaniu do kilku ostatnich miesięcy, gdzie sukcesywnie zaczęło mi brakować czasu na cokolwiek, bo większość była przeznaczana na dobrą organizację wszystkiego po i w trasy.
Tutaj poza głównym tematem a wręcz poza konkursem, muszę napisać też parę słów, których sens już niejednokrotnie padł na moich łamach, ale wiem, że w życiu bardzo ważna jest profilaktyka. Szczególnie gdy niektórzy odbiorcy mają bardzo krótką pamięć.
Otóż jestem na takim etapie życia, i to od bardzo długiego czasu, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego co robię, kim jestem i jakie podejmuje decyzje. Jednocześnie tylko i wyłącznie JA jestem dysponentem moich myśli, uczuć i emocji. „Mądrości” ludzi z otoczenia bliższego a już najbardziej dalszego, którzy nie wiedzieć czemu często uzurpują sobie prawo do posiadania prawa wywierania na innych wpływu, spływają po mnie totalnie. Sprawiają też, że ktokolwiek kto zamierza mnie pouczać i puszczać w moim kierunku swoje „złote myśli”, które są według nadawcy tak ważne, jedyne i słuszne, że sprzeciw powinien być karany śmiercią, tracą w moich oczach nie tylko szacunek, ale także patrzenie prze ze mnie na tego kogoś jak na człowieka. Bo humanitaryzm, jak wszystko zresztą, ma swoje ustalone definicje.
Często powtarzam, że poziom światowego rozumowania pikuje w otchłań, lotem jednostajnie przyspieszonym, a ja nie zamierzam tego akceptować. Droga którą idę jest świadoma i dobrowolna oraz skierowana na konkretne cele. A kiedy wiem na czym stoję i do nich dążę, wtedy nie oglądam się na nikogo. Jeśli natomiast ktoś wchodzi mi w drogę, to stosuję wiele zabiegów o których pisałem w moich esejach, które mają zniechęcić na tyle, że ten ktoś sam usunie się z drogi. I im bardziej ktoś chce mnie do czegoś przekonać, tym bardziej, wręcz monolitycznie, utwierdzam się w swoim zdaniu. A co jeszcze ciekawsze coraz usilniej się w swoim kodeksie zasad umacniam.
Zabrzmi to żałośnie sztampowo ale „nie jestem zupą pomidorową by mnie lubił każdy”. Wolę mieć bliskich znajomych, których można policzyć na palcach jednej ręki drwala, niż wielu fałszywych, którzy będą przypisywać sobie prawo do doradzania mi, czy wpływania na moje zdanie lub opinie, czy nie daj boże myśli.
To dlatego niedawno kiedy znalazłem wolną chwilę, porobiłem kolejne „czystki” w mediach społecznościowych. Poleciało wiele „głów” w tym ludzi, których znałem od lat, ale niestety gdyby tylko nie utrzymywali ze mną kontaktu, to było by pół biedy. Najwięcej odpadło tych, którzy wykazali się wielką hipokryzją. A będę powtarzał z uporem maniaka, że hipokryzji brzydzę się najbardziej na tym świecie i dla mnie hipokryta to gorzej niż złodziej!
Tego typu postępowanie to nic innego jak dążenie do „świętego wewnętrznego spokoju”, o którym pisałem, że jak już się ten stan osiągnie, to trzeba go pielęgnować niczym święty Graal. Niestety nie jest to proste w świecie, gdzie wielu sfrustrowanych osobników podejmuje próby zachwiania spokoju innym. I robią to takimi zabiegami, które wręcz wykotwiczają z podstaw humanitaryzmu.
Czasami nie rozumiem, jak to jest, że dajesz komuś naprawdę delikatne sygnały by się „odkleił” a ktoś z uporem maniaka „podejmuje rękawice” i chce usilnie wywierać na mnie wpływ. Kiedy delikatne znaki nie dają rezultatu, wtedy przechodzę do innych, silniejszych argumentów. I wtedy następuje „obraza majestatu”, że jak ja tak mogę? A no mogę i czyjeś śmiertelne obrażenie się na mnie, wraz z życzeniem jak najgorszego i to na 8 pokoleń w dół, sprawia mi ogromną satysfakcję, pod warunkiem, że taka osoba po prostu zamilknie i zniknie.
Jeśli coś się komuś nie podoba, to po co na siłę trzymać kontakt i podejmować próby narzucenia swojej woli? Jest piękne hasło „wszyscy won!”. Można odejść w swoją stronę, bo świat stoi otworem. I to skutecznie stosuję, komuś się coś nie podoba? – Wszyscy WON!
I piszę to by tak w pigułce przypomnieć o moich zasadach, które są niezmienne….no może poza jedną, która nastąpiła w tym roku. Otóż do tej pory trzymając się zasady „nie czynię nikomu co mi nie miłe”, raczej nie stosowałem podobnych zabiegów w informacji zwrotnej dla „turkuciów podjadków”. Widząc jak ich zajadłość wzrasta, stwierdziłem, że trzeba „złamać tą pieczęć” i należy stosować nie tylko dokładnie to samo w ich stronę, ale także robić to co najmniej ze zdwojoną siłą. Tak więc, jak ktoś wpadnie na ten szalony pomysł, że zacznie mi zadawać serię pytań, to w odpowiedzi dostanie ich podwójną ilość. Jak ktoś będzie patrzył mi na ręce gdy coś robię, a tego po prostu nienawidzę, to będę chodził za kimś takim cały dzień patrząc perfidnie co robi, aż tak się wkurwi, że wewnętrznie się złamie. Niestety inaczej czasami się nie da i wynika to z konieczności traktowanie ludzi z wzajemnością i to bardzo serdeczną.
Nadal trzymam się tego, że dzień bez blokady w mediach społecznościowych to dzień stracony. Blokuję więc hurtowo, co pięknie tresuje algorytmy, bo treści które potem się wyświetlają są już na całkiem niezłym poziomie.
To są narzędzia do budowania swojej rzeczywistości. Mało tego, patrząc na to jaka cenzura zaczyna przygniatać wszystkie media społecznościowe, jak ja się cieszę, że mam swoje własne medium. Doceniam to tym bardziej, że tu mogę powiedzieć co chcę i nie szczypać się ze słowami. Oczywiście mając na względzie, że jest grono odbiorców które analizuje każde słowo, by znaleźć słaby punkt. Ten esej będzie dla nich przykładem, że mam zapewne jakąś chwilę słabości i wylałem gorzkie żale. Dla mnie to nic innego jak tylko tresura tych nieszczęśliwych, nie posiadających swojego życia dusz, które nie mają nic innego do roboty jak doszukiwanie się czegokolwiek. A lubię tresować, przewidując, zastawiając w tekstach pułapki i ciesząc się, że podczas gdy oni czytają to niczym najlepszą powieść, ja już robię coś innego, co wypłynie albo post factum albo w ogóle.
To właśnie to dążenie do świętego spokoju powoduje, że nawet mimo tego, że spedytor obrał sobie mnie za cel (kto wie, może innych kierowców też ale oni mnie nie interesują bo pilnuję swoich spraw), to nie zmienił tego, że ze wszystkim byłem na bieżąco i każdą moją sprawę, mimo zajebu w pracy, doprowadziłem do końca.
Mało tego, mam teraz piękną sytuację do nowego startu i on dobrze o tym wie!
W pierwszym zdaniu tego eseju, a wręcz w jego nagłówku, wspomniałem że w przyrodzie nie ma próżni i zawsze dąży do równowagi. Toteż nie mogło być inaczej i ten tekst musiał powstać. I nie były to słowa przypadkowe, chociaż nie ukrywam, że mając świadomość lekkości mojego „pióra” najgorzej co mi zawsze wychodzi to właśnie nagłówki. Jednak nie tym razem, bo zasadniczo kiedy w mojej głowie dojrzewała decyzja o popełnieniu tego tekstu, to zamiast robić sobie szkic jak tą narrację poprowadzę, zanim dosiadłem do klawiatury miałem tylko i wyłącznie ten nagłówek.
Wszystko co napisałem nie tylko musiało powstać, to był wręcz mój obowiązek, bo tak poczułem, tak mówiła moja intuicja a przede wszystkim – honor!
No bo tak, jeśli przez ponad pół roku jeden człowiek, niezależnie czy w tandemie z szefem czy też nie, świadomie lub nie, zaczyna wpływać na twoje życie w sposób bardzo destrukcyjny, to nie może być tak, że zostanie to pozostawione bez echa. Tyle czasu próbował robić ze mnie głupca, że w zasadzie był więcej niż pewien, że moje odejście to po prostu koniec i życie będzie się toczyć dalej. A jedną negatywną rzeczą jaką go przez to spotka, to świadomość, że dopóki firma nie zatrudni nowego, naiwnego kierowcę na moje miejsce, to odpadnie mu tysiąc złotych do wypłaty na miesiąc.
Swoimi zabiegami przez które często do połowy soboty byłem „zombie”, kpienie mi przez słuchawkę, że trzeba w piątek rozładować, SMSy z niemożliwymi do zrealizowania instrukcjami i nadzieję, że będę ruszał w poniedziałki o 4:00 rano a w dodatku taka nawała pracy, że często nie miałem kiedy zjeść, nie mogły pozostać pozostawione samymi sobie. Ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem, ale bywały momenty, gdzie nawet moi bliscy byli za tym, że ten gość naprawdę w pełni zasłużył sobie na „oklep”. Bywały momenty, że gdyby był obok mnie, to nie wiem do czego by doszło. On to na pewno wyczuwał, o czym pisałem wyżej i dlatego układał trasy tak, bym wrócił w piątek późno.
Natomiast mimo często przelanego dzbana goryczy, pękającego wrzodu żółci i rosnącej niechęci oraz w czasie późniejszym nienawiści i szczerej odhumanizowanej pogardy oraz ogromnego obrzydzenia do tego osobnika, trzymałem nerwy w zaprzężone w stado mentalnych koni postronkach.
Powody są oczywiste, a najważniejszy z nich jest taki, że nawet jakbym go dorwał i sprowadził do pozycji horyzontalnej, to miałbym za niego co najmniej zawiasy. Co prawda w czasach może słusznie minionych tak się prostowało co poniektórych i jeszcze po wszystkim było się najlepszymi kolegami oraz szło na wódkę. Dziś niestety takie osobniki mają świadomość pewnych mechanizmów, dlatego należy się z nimi rozprawiać na inne sposoby. A ja skoro mam swoją tubę, to mogę w pełni korzystać z jej możliwości. W dodatku nawet jeśli otrzymałby to, na co tak długo, mozolnie, oddolnie i pieczołowicie sobie zapracował, to istnieje duże prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że mimo bólu i ran za chiny ludowe nie zrozumiałby przekazu. A to już w swojej istocie powoduje, że nie warto marnować swoich sił i ryzykować konsekwencji prawnych dla umysłowego neptyka.
Nie chciałbym natomiast być na jego miejscu, gdy odkryje ten tekst, a to, że go odnajdzie jest więcej niż pewne. Chciałbym zobaczyć jego minę kiedy zapozna się z tą treścią….Przy założeniu że jego dwie półkule zaczną współpracować i w ogóle zrozumie jego treść.
I w sumie mam bardzo komfortową sytuację, ja odszedłem, rozliczam się z nim tym tekstem a w jego otoczeniu znajdują się jeszcze kierowcy, moi niedawni koledzy z pracy, którzy gdy ich widziałem na załadunkach to zanim podali rękę i powiedzieli cześć, to najpierw szła litania bluzgów na zjebanego spedytora. Więc ja mogę się cieszyć, że moja cierpliwość sprawiła, że mam czyste sumienie, natomiast nie jest powiedziane, że taki oklep od kogoś innego go nie spotka. A pracuje sobie na to solidnie i profilaktycznie. Mam nadzieję jednak że bez tego się obędzie bo szkoda było by mi moich kolegów. A ekipa była naprawdę spoko, bo nie spotkałem się jeszcze wśród innych kierowców z takim zjednoczeniem i sympatią.
Pewne jest to, że „kot najpóźniej w trzecim locie zorientuje się, że coś jest nie tak” i prawdopodobnie w momencie publikacji tego tekstu, oprócz mnie pod jego „skrzydłami” nie ma już co najmniej dwóch innych, którzy tak samo znaleźli inną, lepszą pracę i nie muszą się z nim męczyć. Tylko, że żaden z nich nie ma swojej strony i nie może wyrazić swoich emocji na temat mentalnego neptyka, więc po części robię to także w ich imieniu.
Być może ten esej to pierwsze zderzenie się z rzeczywistością przedstawiciela pokolenia Z, który teraz zdaje sobie sprawę, że to nie jest tak, że można traktować ludzi jak narzędzia i to wszystko przejdzie bez echa.
W dodatku jest to też odpowiedź na słowa szefa, który zamiast zacząć robić coś by atmosfera na firmie ochłonęła i wykonać jakieś kroki w kierunku spedytora, najlepiej zmieniając go na kogoś co najmniej kompetentnego, wolał powiedzieć mi „a może poszukaj przyczyny w sobie?”. To właśnie te słowa przeważyły moją decyzję o złożeniu wypowiedzenia umowy o pracę. A czas dokonania egzekucji terminu przyspieszył spedytor, po raz kolejny narzucając mi nawałę pracy w czwartek i piątek z ponad 7 punktami załadunku i rozładunku, przez co w domu byłem w piątek przed 22:00. To już była moja pewność, że to koniec, że już nie ma szans na to bym dalej tam świadczył swoje usługi jako kierowca.
Tak też się stało, w dodatku los sprawił, że pewna sytuacja przyspieszyła proces zwolnienia, bo spełnił się najbielszy scenariusz i nie było okresu wypowiedzenia a ja przez kilka dni do końca miesiąca nie musiałem też w ogóle być w pracy. Lepiej się to ułożyć nie mogło, chociaż to była zupełnie losowa sytuacja. Jak widać nic nigdy nie dzieje się przypadkowo.
I to też uwielbiam w pisaniu, tworzenie takiego tekstu bardzo oczyszcza, sprawia że gdy przelewam na „papier” myśli i sytuacje, to po wszystkim jestem już zupełnie gdzie indziej. A sam tekst sprawia, że ktoś kto myślał, że jest górą w danej sytuacji, nagle zdaje sobie sprawę jak bardzo się mylił.
I oczywiście mam świadomość, że po takim tekście w danym miejscu jestem na językach, staję się persona non grata i w ogólnym rozrachunku ktokolwiek by nie wspomniał o mnie z „zewnątrz” pada ten wysublimowany komplement „uważaj na niego bo”. To jednak bardzo niska cena za to, że przez długi czas ktoś chciał mi zaszkodzić.
Tak samo było z kierownikiem w pierwszej firmie gdzie jeździłem na „dużych”, gdzie na koniec zrobiłem mu taki manewr, że możliwe iż miał potem na drzwiach w sypialni moje zdjęcie, do którego co rano rzucał rzutkami. W ostatniej też, co opisywałem. I nawet jeśli spotykam tych ludzi w przestrzeni publicznej i to oni patrzą na mnie jakbym to ja zrobił im niesamowitą krzywdę, to najpiękniejsze jest to, ze zarówno ja jak i przede wszystkim oni, doskonale wiedzą co się tak naprawdę wydarzyło. Toteż ja tylko wzruszam ramionami i idę w swoją stronę, bo nie mam ochoty przebywać z nimi w jednej przestrzeni.
Na koniec chcę czy nie chcę muszę dodać kilka kwestii formalnych. Mój prawnik od lat powtarza to samo, że dopóki nie podaję nazwy firmy, ani nie udostępniam informacji o tym co wiozę i nigdzie a artykule czy transmisji na żywo nie widać loga firmy, to prawnie wszystko jest ok. A ja od siebie powiem, a raczej przypomnę, że nigdy nie podaję informacji w jakiej firmie pracuję, ile zarabiam i skąd jest firma. Często nawet blefując w sieci jeśli chodzi o lokalizację.
Czasami jednak są sytuacje, że jak uderzy się w stół, to nożyce się odezwą. Także nie wiem jaka będzie reakcja z mojej byłej już firmy, ale już teraz mogę oświadczyć co następuje:
Jeżeli po publikacji tego eseju, odezwie się do mnie ktoś z byłej firmy w jakikolwiek sposób odnosząc się do niego, i to niezależnie czy telefonem, czy formą formalną, to jest to jednocześnie dla mnie sygnał przyzwalający mi na to, bym oficjalnie na moich łamach podał, co to za firma, gdzie się znajduje i wszystkie inne oficjalne na jej temat informacje.
Zostaw Komentarz