Jadohejt 3

with Brak komentarzy

Ten esej powstaje między innymi po to by dać motywację innym, że nie można dać się robić w wała i należy dbać o swoje. Bo tak to właśnie jest, że żyjemy w miejscu w którym czy to na kanwie ogólnokrajowej, lokalnej czy tej z naszego otoczenia najbliższego, na każdym kroku spotykamy się z różnymi manewrami, które mają nam dowalić i to z nadzieją, że nie zauważymy powagi tej sytuacji i jeszcze w dodatku będziemy siedzieć cicho.

Kolejnym powodem dla którego to piszę jest świadomość, że sam fakt, że owa publikacja powstaje jest kluczowym tryumfem, że wychodzi na światło dzienne to, co według autorów manewrów miało być zrobione po cichu i nie wyjść poza ramy tych, którzy byli tym zainteresowani.

A więc sprawa dotyczy tego co działo się u mnie przez kilka ostatnich miesięcy. Będzie to kontynuacja tego co zawarłem w faktach w Jadohejt 2, a może być w końcu powiedziane, gdy właśnie teraz mam już świadectwo pracy od firmy gdzie pracowałem ponad pięć lat.

A więc w marcu tego roku w firmie pojawiła się nowa osoba. Pracownik który miał za zadanie odciążyć szefostwo w pewnych obowiązkach i odpowiednie stanowisko tej osobie przyznano. Na początku było dobrze, współpraca układała się jak najlepiej. Po niedługim czasie okazało się, że owa osoba, delikatnie mówiąc, nie za bardzo się odnajduje w swoich obowiązkach. Zaczęła popełniać błędy i jeśli skończyło by się na tym, że je popełnia ale jakoś je naprawia, nie było by tematu. Niestety owe błędy, przynajmniej w moim przypadku, próbowała zrzucić na innych. Przy okazji wychodząc ze swoich „kompetencji” i sugerując mi co mogę a co nie, w ramach moich obowiązków pracy. Sytuacja stała się na tyle podbramkowa, że gdybym nie zareagował, zapewne wylądowałbym na „dywaniku” i odpowiadał za nie swoje przewinienia. Dlaczego miałbym odpowiadać za błędy tej osoby, skoro to ona je popełniła? Tu przechodzimy do słowa którego nie boję się użyć – Nepotyzm!

Owa osoba to bliska znajoma szefostwa i jak się okazało, totalnie nie do ruszenia, cokolwiek by się nie działo.

Ja przedstawiłem, tylko i wyłącznie, do wglądu własnego, szefostwu dowody na to, że to ta osoba błędy popełniła, przyznała mi się do tego a potem chciała zrzucić to na mnie. Jak powinno to dalej wyglądać? Ogólne rozwiązanie sporu i rozmowa motywacyjna. A jak się stało? Zostałem zwolniony, za to że owe dowody posiadałem….

Trzymajmy się jednak chronologii, bo linia czasu uwydatnia jak się to wszystko rozegrało, a co rusz wychodziły nowe „kwiatki”.

A więc, w momencie gdy nie miałem wyjścia i stałem pod dylematem, że albo ja wyląduje na dywaniku i dostanę sowity opierdol za błędy, których nie popełniłem, albo przedstawię moje dowody że było inaczej, zasadniczo nie miałem wyjścia. Ba, nawet nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę musiał coś takiego zrobić, no ale reprymenda za swoje przewinienia a za czyjeś, to są dwa różne zagadnienia. A więc zrobiłem to i….czekałem na rozwój sytuacji. Wiedziałem, że na pewno będzie konfrontacja, która ma finalnie sprawić, że współpraca dalej będzie taka jak na samym początku. Nie dość, że się jej nie bałem to jeszcze na nią czekałem.

Niestety w międzyczasie tąpnęło mi zdrowie. I stało się to gdy byłem w pracy więc „góra” widziała co się dzieje. Życie na jakiś czas musiało się zmienić po wizycie u lekarza i uświadomieniu mi, że czeka mnie dłuższe zwolnienie lekarskie.

Gdy poczułem się trochę lepiej, na prośbę moich przełożonych, wysprzątałem kabinę i uszykowałem ją dla „zastępcy”, jak mi powiedziano „skoczka” na ten czas. Zostawiłem tam min. telewizor, uchwyty na kable czy środki czystości. Gdy byłem przekazać „teczkę” auta, ku mojemu zdziwieniu, czekał na mnie karton z resztą rzeczy. To już mnie zdziwiło, że kabina została „wypatroszona” do cna. No ale cóż, może takie mają standardy.

Ja zająłem się leczeniem i wiedziałem, że po miesiącu wezwie mnie ZUS. A to co się na komisji wydarzyło opisałem w Jadohejt 2. I co prawda napisałem, że konfidenta za rękę nie złapałem ale….

Przez pierwszy miesiąc zwolnienia chorobowe płaci pracodawca. Potem ZUS a ten….ma zawsze opóźnienia. Po przejściu komisji i kontynuowaniu zwolnienia, czekałem aż przyjdą środki zasiłku chorobowego. A to można sprawdzić na stronach ZUS-u, co też robiłem. I przyszedł dzień gdy na stronie pojawiła się informacja, że środki zostały przelane. Może i tak, ale nie było ich na moim koncie. Tu warto zaznaczyć, że konto bankowe mam jedno i to od ponad dekady w jednym banku! Zacząłem wyjaśniać sprawę i bardzo miłe Panie w moim oddziale poinformowały mnie, że……Owszem pieniądze poszły ale na pewno nie na numer konta, który do tej pory widniał w systemie. Po telefonie do firmy okazało się, że „przypadkowo” pomylili się z numerem konta w informacji zwrotnej do ZUS i moje pieniądze poszły na konto jednego z kolegów z pracy…..

Szczęśliwie nie było problemów z tym, by owy kolega mi te pieniądze przelał, ale dziwne było to, że nie zorientował się od razu, wszakże w tytule przelewu były moje dane!

Na tę chwilę mamy taką sytuację, wyczyszczenie kabiny do czysta, komisja ZUS z powodu donosu i przelanie środków akurat w tym wypadku na konto innej osoby.

Czas mijał, zdrowie wracało i finalnie lekarze specjaliści oraz medycyna pracy nie mieli problemów bym otrzymał zaświadczenie, że nadal mogę być kierowcą ciężarówki. Z owym zaświadczeniem poszedłem do firmy, zwarty i gotowy do pracy, oczekując dalszych instrukcji. Przywitał mnie formularz rozwiązania umowy o pracę z okresem trzy miesięcznego okresu wypowiedzenia. Po upewnieniu się, że nie ma tam „paragrafu” podpisałem. Tu też zaczyna robić się ciekawie. Bowiem usłyszałem, że to nie z powodu mojego zwolnienia lekarskiego a z powodu….posiadania dowodów na to, że miałem rację.

A więc jeśli firma ma założone monitoringi, systemy śledzenia GPS i inne kontrolujące pracownika to jest ok. Jeśli natomiast pracownik ma narzędzia by udowodnić swoją niewinność, to już finał. Zresztą mogę wspomnieć, że była taka sytuacja, że miałem „zgrzyt” na firmie, gdzie przedstawiono mi wszelkie wykresy z tych systemów zainstalowanych w ciężarówce, które zarejestrowały „drażliwą” sytuację. Wtedy było dobrze, no ale jak robi to pracownik, to wtedy już nie wolno….

Po za tym jest coś o czym firma nie wie. Otóż ten papierek który podpisałem, czyli wypowiedzenie umowy o pracę, był dokładnie tym którego chciałem. I tu dwa ważne zjawiska! Pierwsze, to zanim go otrzymałem, zachodziłem w głowę, jak przekonać osoby których przekonać się nie da, które zawsze wiedzą lepiej od Ciebie i nawet jak masz argumenty, to i tak nie masz racji, by mi taki dokument wręczyli? Druga, to gdy to podpisałem, jak wzbudzić w sobie tyle siły perswazji, by nie zacząć skakać z radości pod sufit, że właśnie to otrzymałem, co było tylko w najbielszych scenariuszach. Jednak udało się i zachowałem całkowitą powagę i rezon, pomimo tego co tam jeszcze usłyszałem.

Więc do wyczyszczenia kabiny, donosu do ZUS-u, przypadkowego podania innego konta do przelewu zasiłku, dokładamy zwolnienie za udowodnienie swojej niewinności.

Pochylę się teraz nad tym, co zawierało wypowiedzenie. Przez dwa miesiące miałem być w dyspozycji od poniedziałku do piątku od 8 do 16 z półgodzinnym wyprzedzeniem informowania. Ostatni miesiąc to urlop. Wezwano mnie 3 razy, raz na początku na jeden mały strzał. Potem pod koniec drugiego miesiąca, pojechałem za kolegę na tydzień w trasę. Na sam koniec gdy formalnie już mnie dyspozycja nie obowiązywała, w sobotę, pojechałem rozładować to co….załadował mój następca, bo…..dzień wcześniej pożegnał się z firmą, mimo że tak naprawdę skoczkiem nie był, tylko zatrudniono go na pełną umowę.

Dobrze, że kolega za którego pojechałem, był na zwolnieniu tylko tydzień, bo jak się potem okazało, nie wypłacono mi wynagrodzenia za kilometrówkę. Gdy byłem się o nią upomnieć, wyśmiano mnie, że „brałem pieniądze dwa miesiące za darmo i jeszcze chce za kilometry”. No więc przyjrzyjmy się temu na sucho.

Ja wróciłem do firmy zwarty i gotowy do działania. To firma zdecydowała, że nie chce mnie w pracy i dali mi dyspozycję z której nie korzystali. W dodatku byłem na każde zawołanie, więc nie było to wynagrodzenie za darmo.

Muszę wspomnieć jeszcze, że w rozmowie przy podpisywaniu wypowiedzenia, padło stwierdzenie, że jeśli znajdę sobie coś przed upływem wypowiedzenia, nie będą robić mi problemów. Biorąc pod uwagę wszystko co się po drodze wydarzyło, nawet nie podejmowałem próby szukania stanowiska gdzie indziej, bo to więcej niż pewne, że owe problemy by nastąpiły. Taka gra na przeczekanie. Dopóki nie dostałem świadectwa nie mogłem się wychylać.

Teraz kiedy to świadectwo mam widzę, że sprawa mogła wyglądać tak: Osoba znajoma została zatrudniona. Wszystko wydawało się działać lepiej, ale wyszło, że owa osoba nie nadaje się na to stanowisko, lecz zamierza robić wszystko by to nie wyszło na jaw, więc zwala winę za swoje błędy na kierowcę. Ten udowadnia, że jednak było inaczej. Co więc robimy? Jak śmiał zwrócić uwagę, że nasza znajoma osoba może jakikolwiek błąd popełnić. Wywalamy go i to z miejsca, a najlepiej z paragrafu. Tymczasem kierowca idzie na zwolnienie lekarskie. Aha, więc boi się i robi sobie wakacje na koszt państwa. No to już totalnie sobie nagrabił i tym bardziej paragrafik się należy. Więc szukamy, nie wiedząc jednak, że pracownik widzi pewne ruchy i wszelkie okoliczności całej sytuacji. Robimy donos do ZUS by go pogrążyć. Jakże wielkie jest zdziwienie gdy ZUS odsyła informacje, że pracownik wszem i wobec jest chory i musi być na zwolnieniu. Toż to niemożliwe, no po prostu to się nie dzieje. No to sprawdzimy czy faktycznie tak jest i ile mu przyznali i podajemy niby to przypadkiem inny numer konta.

Kolejne zdziwienie, że pracownik pełen uśmiechu i werwy wraca do pracy, a gdy dajemy mu zwolnienie, nie błaga na kolanach byśmy go tu zostawili, tylko podpisuje i zgadza się na przedstawione warunki. Jest uwiązany, bo nigdzie przecież nie wyjedzie bo ma pół godziny na pojawienie się. Pojawia się gdy trzeba i jedzie w trasę. No ale skoro tak sobie fika i wstawia sobie gdzieś tam wcześniej, w dzień roboczy zdjęcia na fb, że jest Gdańsku, to mu za kilometry nie zapłacimy.

Owszem paragrafu szukano. Jednak jak to często powtarzam, prawników może być tysiąc, ale prawo jest jedno. Ja natomiast nigdy nie robię czegoś, czego nie jestem więcej niż pewien, że mogę robić. Tak więc na pewno sprawdzano to prawnie czy mogłem mieć takie dowody i z pewnością prawnik przyznał, że mogłem. Więc szukano haka dalej.

Ja w wolnym czasie nie tylko pracowałem nad tekstem Jadohejtu 2. Mam nawet świadków na to, że przez bardzo długi czas, po donosie do ZUS, oddolnie, mozolnie, długotrwale ale skutecznie, blokowałem w mediach społecznościowych wszystkie osoby z mojego miejsca zameldowania, ościennych gmin, firmy w której pracowałem i wszystkich innych, którzy by mogli mieć cokolwiek z nią wspólnego. Także oprócz nich poszła wielka fala znajomych, ich krewnych, pociotków i innych. Co prawda niektóre osoby z bólem serca, ale dura lex – sed lex. Teren internetowych mediów społecznościowych został „wyczyszczony” tak, że jakiekolwiek informacje mogliby obserwować tylko z fikcyjnego konta. A jeśli miałbym odzew, że coś wiadomo tylko i wyłącznie z publikacji na moich kontach społecznościowych, to zakrawało by to o jakąś manię, bo nie są to sprawy tak łatwe do sprawdzenia. Po za tym, są narzędzia, które pozwalają widzieć, kto oprócz grona ludzi znajomych odwiedza profil, więc ta oddolna akcja bardzo się udała.

Innymi słowy, oni zakpili ze mnie, ja kpiłem z nich. Gdy mijały godziny dyspozycji, wyruszałem w plener i odbudowując swoją formę, cykałem zdjęcia jak najęty, ale publikowałem je dopiero w weekend. Cokolwiek nie pojawiało się na mojej stronie, dodawane było w piątek o 16:01.

Aby jeszcze bardziej się „zabawić” w pewien weekend pojechałem do Gdańska gdzie zrobiono mi parę zdjęć i te specjalnie dodawałem w dni powszednie w czasie dyspozycji. Po czym czekałem jak zadzwoni telefon. To jednak nie nastąpiło….

W tym wszystkim doszło do całkowicie niepotrzebnych ruchów. Po pierwsze niekompetentna osoba mogłaby nie zwalać winy na mnie i nie było by problemu. A jak już to zrobiła i przedstawiłem na to dowody, powinno zastosować się rozmowę, która rozwiązuje spory i prowadzi do przywrócenia płynności w działaniach i współpracy. Wiem zresztą że było podobne zjawisko w tej firmie, dotyczące innej osoby i innej sprawy. Pracownik pokazał dowód na to, że ktoś się mylił i….spotkał się z uznaniem a o całej sprawie zapomniano.

Gdyby cofnąć czas, nawet ze świadomością, że nie było by przerwy zwolnienia lekarskiego, zrobiłbym dokładnie to samo. Bo to jest ta nauka którą wyciągnąłem przez lata doświadczeń, obserwacji, czytania lub słuchania książek i ludzi mądrzejszych ode mnie. Jeśli człowiek nie będzie walczył o swoje to go zjedzą.

Ja jestem wygranym tej sytuacji od początku, bowiem nawet nie musiałem robić nic by być w porządku. Jednak jak ktoś zaprasza mnie do „tanga” to podjąłem rękawicę i sobie potańczyliśmy. Mając nawet świadomość, że jakaś opinia na mój temat poszła szerokim echem, to najważniejsze, że ja mogę spokojnie spojrzeć sobie w twarz patrząc w lustro. A to że ewentualnie mam obrobiony tyłek na lewo i prawo, to już zasadniczo standard o którym już pisałem w Jadohejcie 2. Nie pierwszy i nie ostatni raz tak się dzieje i spotyka to praktycznie każdego, kto sprzeciwia się temu, co chce być nie w porządku lub ci zaszkodzić. Może sytuacja wyglądała by inaczej, gdyby trwały jeszcze czasy, gdzie gomułkowskie standardy zachowań były na porządku dziennym a prawo nie działało tak jak działa. A tak to miało wyglądać, szeregowy pracownik miał być ciemnogrodnym wołem do roboty, nie wychylać się i godzić na wszystko.

Powtórzę za Jadohejtem 2, że standard zachowań jaki został zastosowany nie jest dla mnie szokiem, zaskoczeniem, czy jakimś powodem do załamań i zadawania sobie pytań dlaczego tak się stało. To nawet nie jednorazowe potwierdzenie, że wiem w jakim środowisku się czasem znajduję ale swoista, kolejna już przystawiona pieczątka pod notarialnym aktem, które już dawno o tym zaświadcza.

To co się wydarzyło przyniosło jednak bardzo dużo dobrego. Po pierwsze gdy było to potrzebne zadbałem o swoje zdrowie. Gdy miałem wolne i musiałem ten czas jakoś spożytkować, zrobiłem to na co od dawna brakowało mi czasu. Zwiedziłem dokładnie całą moją okolicę bliższą i dalszą. Znam wszystkie ciekawe miejsca i mam je udokumentowane na fotografiach. Było tego tyle, że po czasie okazało się, że przekręciłem licznik w aparacie bo po 10000 zdjęć zaczęło się odliczanie od zera. Same zdjęcia sprawiły, że dostałem mnóstwo pozytywnych wiadomości o tym, że są zajebiste i to dobry pomysł, by pomyśleć czy nie zacząć robić tego stricte zawodowo. To samo tyczy się pisania, bo oprócz Jadohejtu 2 również inne teksty zebrały wiele pozytywnych opinii i stwierdzenia, że świetnie by było gdybym z tego zrobił sposób na życie.

W dodatku mając „wolne” mogłem bardziej skutecznie rozwijać się na stronie, gdyż nie musiałem czekać aż zacznie się pauza lub weekend by zasiąść do klawiatury. Gdy miałem „wenę” lub ochotę, po prostu to robiłem. Z czasem rozkręcałem się tak bardzo, że do teraz mam wiele gotowych tekstów, które czekają na swoją kolej do opublikowania.

Innym zjawiskiem, które zostało „podrasowane” w tym czasie, to umiejętność zabezpieczania swojej prywatności w sieci. Kiedy wydawało mi się, że do końca marca byłem w tym dobry, to te wszystkie wydarzenia sprawiły, że jeszcze bardziej rozwinąłem się w tej dziedzinie. A masowe blokowanie ludzi z tego „piekiełka”, to jeden z wielu ruchów i narzędzi, które zastosowałem. Jednak o tym napisałem, by tylko potwierdzić moim, szczęśliwie już byłym pracodawcom, że tak się stało, gdyby mieli ku temu jeszcze jakieś wątpliwości. Oczywistym jest, że arsenał narzędzi, które dosadnie i wymownie a przede wszystkim skutecznie blokują dostęp do mojej prywatności jest o wiele szerszy. I co bardzo istotne, dostosowując się do poziomu niepotrzebnych interesantów także idioto odporny. Co w rezultacie powoduje, że widzę każdą podejmowaną próbę takich manewrów.

Bardzo mnie buduje to, że tak wiele osób wspierało mnie w tym czasie, doradzało i trzymało kciuki by do końca wszystko było po mojej myśli. Niektóre rady wcieliłem w życie bo były naprawdę trafne i wycelowane w punkt. Podziękowania z mojej strony należą się każdemu kto mnie zna i wyraził wiele pozytywnych słów na temat tego jak postrzegał mnie jako kierowcę, na bazie swojej wiedzy czy też obserwacji moich transmisji zza kierownicy, gdzie kto oglądał, widział w jakie miejsca wjeżdżałem, z jakich musiałem się wydostać itp. To bardzo pokrzepiające w konfrontacji z byłymi pracodawcami, którzy na sam koniec nie odezwali się dobrym słowem, czy podziękowaniem za współpracę.

Kolejną pozytywną paradoksalnie sprawą był chwilowy powrót na tydzień, gdy wsiadłem za chorego kolegę. To właśnie wtedy po pół roku przerwy znów poczułem zew szlaku, zobaczyłem „z boku”, wszystko co się dzieje. Bardzo ucieszyłem się, że ja już żegnam się z tym miejscem i moje kwalifikacje zawodowe będę mógł świadczyć dla kogoś innego. Zrobiłem co miałem zrobić i udałem się w tylko sobie znanym kierunku.

Miło jest mieć świadomość, że swoją pracę będę miał już w innym miejscu za to z tą niekompetentną osobą będą się męczyć inni. To co dla mnie pozytywne a dla drugiej strony nie, to fakt, że po raz kolejny narzucona przez los sytuacja przyniosła mi osobiście więcej dobrego niż złego. Sztuką jest dostrzegać pozytywy w momentach kiedy grunt chce się osuwać spod nóg.

I moim obowiązkiem jest przekazać dla każdego czytelnika w tym miejscu bardzo ważną rzecz. Ta cała „farsa” sprawia, że zakładam wszem i wobec i jestem więcej niż pewien, że w tym środowisku z którego finalnie udało mi się wyjść, postrzegany będę jako największa persona non grata, po której negatywne echo będzie się unosić jeszcze długi czas. To naturalne zjawisko a z czego ono wynika? Nie tylko z tego o czym pisałem w Jadohejcie 2 o braku umiejętności przyznawania się do błędu. Przede wszystkim o samej podstawie, z której na całym świecie codziennie wynika miliony problemów a mianowicie – o systemie postrzegania. Czy to w domu, pracy, na ulicy, wśród znajomych czy w związkach, jeśli ktoś ma na twój temat jakieś swoje zdanie, wymyślony obraz w głowie i odgórnie go stosuje, to nic tego nie zmieni i zawsze tak będzie. Dlatego nawet jeśli swoim zachowaniem, postawą i wszystkim co możliwe, pokazałeś, udowodniłeś czy chociaż nakreśliłeś, że jest inaczej, osoba która postrzega cię tak a nie inaczej, będzie uważała nadal to co ma wykreowane w swojej głowie. Dlatego wszelaka kontra, niezgodność zdań, postawienie się z góry skazuje na lawinę nieprzychylnej krytyki.

Piękną sprawą jest posiąść umiejętność bycia ponad tym. Jeśli się to osiągnie, to jednocześnie dostaje się niezwykły dar. Bo można z czystą głową, bez gruzów przeszłości iść przed siebie i robić rzeczy wielkie i piękne. I czerpać z tego ogromne pokłady satysfakcji i czystej radości. Wtedy ci co mają na Ciebie złe postrzeganie, zazwyczaj nie mogą wyjść ze zdziwienia. I słusznie, bo tak to już jest, że żyjemy w świecie, gdzie często ludzie tak nami manipulują, że chcą usilnie wsadzić nas w swoje ramy postrzegania. Tymczasem gdy okazuje się, że my robimy swoje, następuje niedowierzanie i zaskoczenie.

Ja nigdy nie wątpię w siłę mojego umysłu. Ona pozwala mi żyć tak, że gdy idę do lasu pospacerować, gdy napawam się naturą po prostu pochłaniam ten stan ile się da, bez poczucia z tyłu głowy, że coś tam się dzieje z czym będę musiał się konfrontować, gdy tylko wrócę do rzeczywistości. W tą siłę wątpią jednak nie raz ci, co właśnie wykreowali sobie jakiś obraz na mój temat i się go kurczowo trzymają. Jednak i to po raz kolejny zadziałało na moją korzyść. Bowiem trzymając się tej nomenklatury, cały czas byłem panem tej sytuacji.

Ja lubię trzymać się faktów, bo te są niezmienne. Ta niekompetentna osoba zatrudniona po znajomości, doskonale zdaje sobie sprawę, że owe błędy popełniła. Może zdarzyć się, że minę ją gdzieś w codziennym życiu i będzie patrzeć na mnie wzrokiem dziewiątego kręgu piekielnego. Jednak to nie zmieni sytuacji, że tak właśnie było i przez to poszła „lawina” o której już pisałem w poprzednim eseju. W dodatku niechęć tej osoby blednie przy tym, że ja owe dowody na jej niekompetencje nadal posiadam.

Paleta emocji, które są skierowane w moją stronę to nic innego jak efekt konsekwencji niedowierzania, że wszystko rozegrało się w zupełnie inny sposób niż to zaplanowano i starano się wdrożyć szybko i po cichu. Nie zmienia to jednak sytuacji, że to jest gdzieś daleko, poza mną. Natomiast w dalszym ciągu nie zmienia się to, że tam, gdzie już mnie nie ma, ktoś inny chcąc nie chcąc, dalej musi z taką osobą współpracować, jeśli współpracą można to nazwać.

Dlatego owo zwolnienie z pracy było dla mnie idealnym dokumentem. Ja uwalniam się i idę gdzieś, gdzie takich sytuacji nie ma. Gdybym został, wtedy dopiero zaczęły by się problemy. Zakładam, że system „dywaników” za każdy, nawet najmniejszy i co gorsza nieistotny błąd, miałby mi pokazać gdzie moje miejsce. Wtedy trudniej by było taki stan rzeczy przekuć w tryumf i wyjść z niego obronną ręką. Tym bardziej, że taka nadgorliwa kontrola mogłaby się nieszczęśliwie faktycznie dla mnie skończyć paragrafem.

Także negatywne emocje to mogę czuć ja. Bo wyleciałem przez nepotyzm, konotacje, synekury. Tym bardziej jest to dobitne, że na początku mojej kariery w tym przedsiębiorstwie, dokładnie na tym samym stanowisku zatrudniono pewną osobę, która również popełniała błędy. I były one o wiele mniejszego kalibru a mimo to po dwóch tygodniach z tą osobą się pożegnano. I faktem jest to, że nie zawsze było kolorowo ale ilość zalet pracy przysłaniała ilość wad. Więc jak wszędzie, było ok i dopóki nie pojawiła się osoba, która może robić co chce a inni się mają dostosować, trwało by to sobie i mogłoby trwać dalej.

Doskonale zdaję też sobie sprawę, że patrząc na to jak to się rozegrało i znając systemy zachowań, kolejną pracę znajdę sobie w bezpiecznej przestrzeni, gdzie nie dotarł ewentualny, oddolny „wilczy bilet”. Dobrze rozeznałem rynek i wiem gdzie można być pewnym.

Taki system zabezpieczeń to konieczność, gdyż dużo ludzi nie zdaje sobie sprawy, co dzieje się w tak zwanych kuluarach. Jednak domyślając się tego można roztropniej podchodzić do szukania nowego pracodawcy. Bo przecież szef przykładowego przedsiębiorstwa, który na gwałt szuka pracownika z takimi a nie innymi kwalifikacjami, odrzucając moją ofertę, nie przyzna się przecież, że nie zatrudni mnie, bo np. dostał maila w którym poszła bardzo negatywna laurka na mój temat. W związku z tym trzeba iść tam, gdzie nie tylko podstawą są kompetencje i doświadczenie, ale także czysta sytuacja i ewentualne wyrazy zrozumienia, dlaczego taka osoba pracy szuka.

Wspominam o tym, by każdy kto kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji wiedział, że można wiele zdziałać, jeśli odpowiednio się do pewnych spraw podejdzie.

Ciekawym było to, że po publikacji Jadohejtu 2, gdy dostałem wiele wiadomości i telefonów, w niektórych z nich padło pytanie – A co Ci jest? To też przewidziałem pisząc owy esej. Odpowiadałem zawsze tak samo – Gdybym miał podać przyczynę L4 to napisałbym ją w tamtym tekście. Wiele osób które zadawało mi to pytanie do dziś nie wie, że zdaję sobie sprawę, że niektóre robiły to z troski a inne…z przemożnej chęci posiadania wiedzy, którą niestety mogłyby przekazać gdzieś dalej.

Ten tekst powstał oczywiście dużo wcześniej i czekał na swój czas. Obecnie znajduję się już w innym miejscu jeśli chodzi o życiowe plany i ich realizację. Wiadomym było, że nie mogłem go udostępnić dopóki nie miałem w rękach świadectwa pracy. Tu też na koniec robiono manewry, bo gdy się po nie zgłosiłem, usłyszałem, że zostanie mi wysłane pocztą. Nie zdziwiło mnie to, że do końca robiono wszystko by pogrywać ze mną. Mało tego, byłbym więcej niż zdziwiony gdyby okazało się, że na sam koniec firma zachowała się w porządku i zgodnie z obowiązującymi przepisami. Sytuację przeciągano w czasie jak się tylko dało. Po pierwsze samo świadectwo dotarło do mnie nie po przepisowych siedmiu dniach a po czternastu (!). Jak się okazało błędnie wystawione, przez co musiałem składać podanie o korektę by przedłożyć w odpowiedniej instytucji. Przy okazji wyszło, że z jednego miesiąca mojej pracy zostałem źle rozliczony, co też nie było przypadkiem i zapewne miało na celu sprawić, że musiałbym składać kolejne wnioski o wyjaśnienia. Szczęśliwie ta sytuacja to bynajmniej już nie mój problem, bo w moim wypadku nie wliczał się do całkowitego odcięcia się od zależności od byłego pracodawcy.

Co jeszcze ciekawsze, pełni formalności dokonało się dopiero za 4(!) wersją świadectwa pracy, gdyż pierwsze trzy zawierały błędy i zasadniczo jest więcej niż pewne, że gdyby w tej sprawie nie zainterweniowała instytucja zewnętrzna, to zapewne zabawa w „małe błędy” blokujące płynność procedur byłaby w dalszym ciągu stosowana.

Ja jednak jestem cierpliwy i owszem mógłbym osobiście zareagować, ale oto im właśnie chodziło. Zobaczyć mnie kiedy stawiam sprzeciw, bo wiem jak to powinno wyglądać. Jednak mój bunt byłby tylko obśmiany, bo jak wspomniałem wyżej, są sytuacje kiedy nie przekonasz nieprzekonanych bo według ich dezynwoltury, oni mają zawsze rację a ty jesteś głupi. Tym bardziej, że owa zewnętrzna instytucja gdy skontaktowała się z moimi byłymi pracodawcami, spotkała się z dokładnie taką reakcją jaką przedstawiłem, że miała by miejsce w moim przypadku. Z tym, że tym razem gdy wyjaśniono sytuacje jakie są przepisy i jak trzeba je stosować, zdeklarowali się, że tym razem wystawią dokument „prawidłowo”.

Tak więc publikacja tego tekstu to moja kropka nad „i” całej sytuacji. Poniekąd żałuję tylko tego, że tak długi był okres wypowiedzenia. No ale jak ma się wypracowane tyle lat, to tak mówią przepisy i by być panem sytuacji, musiałem się do nich dostosować.

Szukano tego paragrafu ale go nie znaleziono, bo byłem dobrym pracownikiem. Zawsze i wszędzie ktoś na kogoś może się uwziąć i szukać dziury w całym. Przezorny człowiek wie, że takie zjawisko zachodzi i jest krok przed negatywnymi skutkami. Po za tym ja nie zabieram moim byłym pracodawcom prawa do mylenia się w każdym aspekcie. I niech sobie nawet żyją w przekonaniu że to ja jestem ten zły. Życie natomiast pokazało, że to co może jeszcze dwie dekady temu było by czystą formalnością, dziś nie mogło mieć miejsca.

Kończąc podkreślę, że dlatego w życiu wiele sytuacji ma swój pozytywny dla mnie finał, gdyż nauczony doświadczeniem nie tylko swoim, pojąłem, że w życiu trzeba dbać o swoje i siebie. Gdy człowiek niesprawiedliwie potraktowany leży i kwiczy, nikt się naf nim nie pochyli i nie pocieszy. Wręcz wyśmiewany jest, że dał się zrobić w huja i zgodził się na niekorzystne dla siebie warunki. Ja już dawno przestałem sobie na to pozwalać. I jeśli mam narzędzia (a mam) to mogę ich użyć by iść dalej przed siebie z czystą kartą.

To niezwykle czysta satysfakcja w tej sytuacji, bo w momencie gdy okazało się, że ktoś kto totalnie nie nadaje się na jakieś stanowisko, zaczyna zwalać swoje błędy na mnie i jeszcze nikt z tym nic nie robi, to oczywistym było, że u mnie samego nie było mowy o współpracy w takim miejscu. Ba spotkałem się w życiu z osobami, które kompletnie nie odnajdowały się w życiu ale zachowywały się tak, by to całe otoczenie stawało na głowie, by było po ich myśli. Ja takich osób unikam jak ognia i dziś jestem wolny.

Piotr Bałtroczyk w jednym ze swoich skeczów zacytował kolegę, który stwierdził „Piotr kot najpóźniej w trzecim locie orientuje się że coś jest nie tak”. Można tylko domniemać ilu jeszcze kierowców przewinie się przez tą ciężarówkę, nim nadejdzie czas gdy owa osoba zostanie przeniesiona na inne stanowisko lub będzie musiała szukać innej pracy. Póki co jest trzeci…a dalej to już mnie nie interesuje, gdyż naprawdę mam piękniejsze rzeczy do realizacji. Dla mnie bardziej liczy się to, że jako pierwszy zauważyłem problem i zakończyłem współpracę. Co prawda proces tego zakończenia był trochę długotrwały, ale za to jest ogromna satysfakcja. Gdyż przypominam, ta osoba wie, że się na to stanowisko nie nadaje a ja mam na to namacalne dowody.

Należy mieć świadomość, że moja wiedza na temat całej sprawy jest oczywiście szersza niż to co opisałem. Tu skupiłem się na rzeczach oczywistych i choć tekst jest rozległy, to naprawdę ująłem go w dość uproszczonym skrócie. Faktem jest również to, że oprócz tego, że uwolniłem się od miejsca i sytuacji, która w swojej istocie jest toksyczna, to pozostanie w niej na dłużej sprawiło by, że mógłbym zostać faktycznie wrzucony w schemat głupiego, szeregowego pracownika, który chociaż ma rację, to ma się nie odzywać bo góra wie lepiej.

Przedłużanie w nieskończoność procedur wydania mi świadectwa pracy też było grą na przeczekanie i moją szkodę, gdyż wiadomo, że bez tego dokumentu nie mogłem ani podjąć nowego zatrudnienia ani ewentualnie zarejestrować się w Urzędzie Pracy. Szczęśliwie już po ostatecznej dacie bycia jakkolwiek zależnym od pracodawcy wszystkie te zagadnienia nie mają już siły sprawczej u tych co je wystosowali a ich rolę przejęły inne instytucje.

Podobna sytuacja dotyczy mojej rozmowy z osobą niekompetentną, która w momencie gdy chciała na mnie zwalić winę za swoje błędy, usiłowała wychodzić poza swoje kompetencje sugerując mi jakie rzekomo są moje obowiązki pracy oraz wywierała przy tym wszystkim na mnie presje. Wtedy tłumacząc tej osobie pewne podstawy, spotkałem się z protekcjonalnym zaprzeczeniem i systemem wyparcia. Toteż wiedząc, że wystosowane postulaty na nic się nie zdadzą powiedziałem „jeśli mi nie wierzysz i uważasz, że masz rację, chociaż wiemy że nie masz, to nie ja będę ci pewnych rzeczy tłumaczył, bo są od tego inni, bardziej kompetentni ludzie, którzy zrobią to za mnie”. Myślę, że owy cytat równie dobrze może dotyczyć całości sprawy, gdyż w momencie przekraczania przepisów jakiekolwiek moje zwrócenie uwagi na ich nie przestrzeganie, spotkało by się (co zresztą raz miało miejsce), z odgórnym potraktowaniem mnie jako nic nie wiedzącego osobnika, który ma stulić pysk i się nie odzywać. Ja natomiast mam narzędzia i możliwości do tego, by bardziej kompetentne osoby i instytucje ode mnie wyjaśniły, że przepisów nie można łamać w przypadku gdyby ewentualnie moi byli pracodawcy nie wpadli na pomysł, by jeszcze w jakikolwiek sposób próbować zadziałać w moim kierunku.

Zostaw Komentarz