Wielki Post. Esej

with Brak komentarzy

Na początku tego roku pisałem, że planuję na stronie trochę więcej szerszych wypowiedzi. Ta będzie jedną z nich.

 

 

Jakoś trzeba zacząć a najgorszy jest początek, toteż chyba najtrudniejszą dla mnie sztuką jest stworzyć pierwsze zdanie. Co wydaje się paradoksem, bowiem gdy zasiadam do klawiatury z chęcią popełnienia kolejnego felietonu, który przeważnie finalnie zamienia się w esej, to mam nie tylko skonkretyzowaną tematykę o której chce pisać, ale także w przeważającej części całą konstrukcję danej formy tekstu.

Napisanie tego eseju było zasadniczo kwestią czasu. Wręcz podświadomie czułem, że on powstanie, bowiem co rusz docierają się we mnie pewne przemyślenia, dodatkowo potwierdzają się one w dziesiątkach codziennych przypadków, które dają mi twarde podstawy do pewności w swoich tezach.
W ubiegłym roku popełniłem dwa duże eseje (Jadohejt 2, Jadohejt 3), które chociaż opierały się na dość negatywnych wydarzeniach, jakimi było konfidencjonalne doniesienie na mnie do ZUS-u (szczęśliwie nieudane), oraz zwolnienie mnie z pracy za to, że wskazałem iż pewna osoba, zatrudniona na zasadach nepotyzmu i synekury, nie nadaje się na pewne stanowisko i za wszelką cenę chce zrzucić na mnie swoją niekompetencję, to tyczyły się one pewnych zjawisk socjologicznych. Ten pierwszy w głównej mierze o nieumiejętności przyznawania się do błędu, drugi natomiast o tym jak społeczeństwo, a w szczególności jego pewne przypadki, zachowują się, gdy chcą usilnie wcisnąć nas w swoje ramy postrzegania.

Im więcej czasu mija od publikacji tych tekstów, tym bardziej stają się one organiczne i dla mnie osobiście są materią do fermentu intelektualnego. Wielką zasługą dla takiego stanu rzeczy są fakty, że obydwa powstawały na totalnie spokojnie i bez emocjonalnie, oraz to że w momencie ich publikacji ja byłem już zupełnie gdzie indziej, z realizacją swoich planów i założeń, a przede wszystkim towarzyszących mi emocji.

To było bardzo ciekawe doświadczenie i każdemu życzę takiego podejścia do wielu, jeśli nie wszystkich możliwych życiowych spraw. Ja doskonale zdawałem sobie sprawę, że będzie dokładnie tak jak to sobie zaplanowałem. Oczywiście po każdym negatywnym doświadczeniu które mnie spotykało, coś we mnie wręcz krzyczało by nagłośnić to tu i teraz. Cierpliwość to jednak piękna cecha i jednocześnie szlachetna cnota i najlepiej było się do tego zabrać gdy emocje opadły, wszelkie informacje i faktyczny stan rzeczy zostały dogłębnie zweryfikowane i wszystko można było opisać totalnie na „sucho”. Dzięki temu postawiłem w tych sytuacjach moją kropkę nad „i”, oczyściłem się z tego i jednocześnie wyświadczyłem sobie wielką przysługę jaką jest przedstawienie sytuacji z mojego punktu widzenia, by każdy kto o tym wie od drugiej, subiektywnej strony, mógł to sobie u mnie osobiście zweryfikować.

Po za tym zacytuję słowa Roberta Rutkowskiego, „każde negatywne doświadczenie sprawia, że z czasem stajemy się nową, lepszą wersją samych siebie”. Znając mechanizmy zachowań jesteśmy w stanie automatycznie reagować, a to powoduje że zupełnie inaczej i prościej możemy iść przez życie. Jest więc to odwrotność często postrzeganego poglądu, że negatywne działania nie prowadzą do niczego innego jak tylko do naszej destrukcji.

Wrócę jednak na odpowiednie tory tego, czym chcę się tematycznie zająć. Do stworzenia tego eseju zmotywowało mnie wiele czynników. Pewność cementowała się gdy przykłady zaczęły się wręcz mnożyć i poczułem, że to jest ten czas i mogę spokojnie się za to zabrać, mając odpowiednią bazę przykładów i to z całkiem różnych, niezależnych źródeł.

Chyba takim punktem pewności, że zabieram się do pracy, była sytuacja drogowa. Stałem w korku na światłach. Nie byłem „pierwszy w kolejce” i gdy zapaliło się zielone ruszyłem, zaraz po autach przede mną. Przepisy mówią wyraźnie, że jeśli za skrzyżowaniem nie ma miejsca, to nawet jeśli ma się zielone światło nie wolno ruszać, by nie tamować ruchu w przypadku gdyby zapaliło się czerwone. Tak było w tym wypadku, bo dalszy ciąg drogi był tak zakorkowany, że jedno auto stało centralnie na przecinającej skrzyżowanie drodze. Logiczne, że nie ruszyłem ale w momencie gdy zatrzymałem mój samochód, z tyłu rozległo się trąbienie. Spojrzałem w lusterko wsteczne i zobaczyłem w nim młodą kobietę, która miała taką minę i gestykulację, jakbym właśnie bezpardonowo wszedł do jej domu bez pozwolenia i czuł się jak u siebie. No cóż, nie była to pierwsza i zakładam, że nie ostatnia tego typu sytuacja. Ba, ostatnio wzmogła się ich częstotliwość, a podobna miała miejsce jakiś czas temu, gdy jadąc osiedlową drogą musiałem skręcić w inną. Z naprzeciwka jechało inne auto, któremu musiałem ustąpić, więc zatrzymałem się i czekałem na swoją kolej. Nie spodobało się to kierowcy „super” auta z tyłu, który, chociaż obowiązywała tam bardzo niska prędkość dozwolona, gestykulował zawzięcie z nerwów, że jak to może być, że ktoś się śmiał zatrzymać jak on jedzie.

Ja skupiłem się na tych reakcjach, bo jest to kwestia bardzo dyskusyjna, że jeśli taki ktoś wyraża swoje niezadowolenie aż w takim stopniu, przy błahych sprawach, to co musi się dziać w każdej innej sytuacji życiowej?
Często słyszę jacy potrafią być ludzie czy to w pracy, czy w domach, czy nawet na ulicy. Im dłużej sam obserwuję społeczeństwo, słyszę relacje innych i widzę nieraz wiele sytuacji w internecie, zastanawiam się, co się stało z ludźmi że stają się bezczelni, roszczeniowi a swoją władczość nad innymi, której tak naprawdę nie mają, wykazują w tak podniosły i protekcjonalny sposób?
Na przestrzeni wielu ostatnich lat, bezpardonowe zachowania wręcz się nasilają w swojej intensywności. Życie daje jednak odpowiedzi na pytanie dlaczego to się dzieje….

Tuż przed nowym rokiem, kiedy to napływały z internetu wszelkie podsumowania, bardzo zaciekawiło mnie jedno z nich, dotyczące trendów na YouTube. Okazuje się, że tracą na popularności kanały komentatorskie. Podobnie sytuacja ma się do influencerów, bo chociaż nie zaliczają aż tak dużego spadku, to jednak da się odczuć, że nie przykuwają uwagi tak mocno jak w piku, który zaliczyli niedawno. Do tego sytuacja z wokalistką Viki Gabor, która wręcz koncertowo położyła utwór „Co Z Nami Będzie” Sylwii Grzeszczak podczas koncertu w Nowy

Rok. Nie tylko to jak pomyliła tekst piosenki, ale również później jak „tłumaczyła” się z tej sytuacji. Statystyki i fakty są bezlitosne i wszędzie co chwila dowody na pewne zjawiska i zachowania wychodzą same.

Niejednokrotnie pisałem o tym, że poziom myślenia społeczeństwa pikuje ostro w dół, lotem jednostajnie przyspieszonym. Do tego poziomu, o zgrozo, dostosowuje się wszystko co emitowane jest w mainstreamowych kanałach odbioru. Od programów w najlepszych porach oglądalności, przez wiadomości, muzykę, filmy na reklamach kończąc. I tak, to co kiedyś było by powodem do wstydu, obciachu, zażenowania i patrzenia na osoby robiące pewne rzeczy z politowaniem, dziś jest normą a nawet, oprócz promowania tego, jest wręcz gloryfikowane.

Nie bez przyczyny mówi się, że głupim narodem łatwo się steruje. I to nie jest tak, że dopiero zobaczymy efekty procesów, które zapoczątkowały ogłupienie społeczeństwa. To się dzieje tu i teraz a nawet zauważalne jest od dłuższego czasu (wręcz od dekad, co ma swoje podwaliny w tym co działo się podczas II Wojny Światowej). Sam pamiętam jak sytuacja na polskich drogach zmieniła się diametralnie gdzieś w okolicach 2016 roku. Zazwyczaj to w majówkę bywał największy ruch a co za tym idzie, skumulowana ilość bezmyślnych zachowań kierowców, powodująca wypadki i inne niebezpieczne sytuacje drogowe. Tylko że po długim weekendzie majowym tamtego roku nic nie wróciło do wcześniejszej normy. Od tamtej pory jakby za dotknięciem magicznej różdżki, zaczęły dziać się zjawiska, które do dziś, jako kierowca zawodowy, biorę pod uwagę. Wszystkie można podpiąć pod stwierdzenie, że o ile kiedyś nieprzewidywalne, debilne, bezmyślne czy celowo niebezpieczne zachowanie na drogach było epizodyczne, tak dziś jestem głęboko zdziwiony gdy ktoś pojedzie tak jak jechać się powinno. I przykłady z życia drogowego są bardzo wdzięcznym i odpowiednim odnośnikiem, bowiem na drogach, na których porusza się miliony samochodów, w każdym z nich siedzi człowiek. I to właśnie o nim trzeba myśleć gdy mija się innych uczestników dróg a nie o samym pojeździe. Bo na każdym pokładzie jest kapitan, który zarządza maszyną, niezależnie od jej rozmiaru i w jakiej przestrzeni się porusza. Chcąc nie chcąc ktoś trzyma stery i jest głównodowodzącym.

I mam pewność, że w tej kwestii nikt nie może poddać w wątpliwość mojej argumentacji, gdyż na moim kanale YouTube jest za dużo materiałów z kamery drogowej, którą zawsze uruchamiam, zanim wyjadę na drogę. Szczęśliwie natomiast nie spotkał mnie drastyczny „konflikt” drogowy, jakie często widzę na kanałach stricte poświęconych takiej tematyce, gdzie nomen omen, czasem i moje materiały się znajdowały (za moją zgodą oczywiście). A każdy kto porusza się po polskich drogach, doskonale wie jak jest i że wiele chorych zachowań bierze się tylko i wyłącznie z decyzji tych, którzy te auta prowadzą.

Tym mocniej jest to odczuwalne, gdyż obecnie żyjemy w czasach, gdzie resztę społeczeństwa można spotkać bardziej na drodze niż mijając ich na ulicy, bo sami dużo jeździmy. Oczywiście zachowania społeczne można dostrzec także podczas zakupów, w szkołach gdzie łatwi się sprawy swoich dzieci, czy w instytucjach, bądź wszędzie tam, gdzie świadomie wybieramy się np. w ramach jakichś zajęć dodatkowych. To niestety bardzo wdzięczne miejsca do obserwacji, gdzie z roku na rok każdy przekonuje się, że ze społeczeństwem dzieje się coś bardzo nie tak.

Dlaczego więc im dalej w las, tym nie pojawia się jakiś bunt, jakaś chęć reakcji, zmiany czy stworzenia warunków do czynu społecznego, który może wydrążyłby w tej skale dziurę, niczym ta kropla kapiąca na nią przez tysiące lat? Odpowiedź jest zasadniczo prosta – bo to nie ma sensu. Nic się nie zmieni i dla zdrowia swojego i innych lepiej jest po prostu to ignorować. Ignorancja to siła! Piękny cytat z Orwell-a, który napisany był może w innym kontekście, jednak idealnie pasuje do ogółu zagadnienia. Tak się jednak składa, że ona nie wystarczy by móc prowadzić swoje życie wyznaczoną przez siebie ścieżką. Do boju należy zaprzęgnąć armię systemów zachowań, które pozwolą nam skutecznie uniknąć wielu zastawionych pułapek w jakie reszta społeczeństwa chce nas złapać.

Tłuszcza, która i owszem jako tłum nie posiada rozumu zbiorowego, ma w swoich szeregach egzemplarze, które jednak doskonale obserwują otoczenie. Już nie raz pisałem o tym, że większość będzie chciała zrównać każdego innego do jednego wspólnego poziomu. To dlatego tak skrzętnie obserwuje się resztę, która wykazuje się inteligencją, pracowitością i chęcią oraz motywacją do działania na wyższym od nich poziomie. Ich zadaniem jest zabić w zarodku, każdy przejaw wyżej wymienionych cech u każdego, kto nie tylko się na to odważy, ale jeszcze w swojej nieostrożności, publicznie odsłoni. I to najlepiej tak, by ktokolwiek chciał coś zrobić, ma być całkowicie i nieodwracalnie poniżony w oczach reszty społeczeństwa. Plotę bzdury? Jeśli tak, to dlaczego niedawno nazwano to zjawisko słowem „Cancelowanie”, które w polskim słowniku można znaleźć pod definicją „kultury unieważnienia”? Dotyczy ono zarówno ludzi, którym udało się odnieść sukces i podejmowane są ku nim próby zhańbienia, by gwiazda świetności zgasła, a na szczeblu podstawowym, by pod żadnym pozorem nigdy nie zaświeciła.

Dlatego kto ma rozum i głowę na karku wręcz naturalnie, chociaż co prawda z czasem, zaczyna doskonale orientować się w sytuacji i wprowadza w życie metodologię uniemożliwiającą tłuszczy jakiegokolwiek dostępu do swojej prywatności. Bo o nią tak naprawdę trzeba dziś walczyć jak lew i niestety „czujkę” mieć włączoną na stałe. I choć wydaje się to wymagać wysiłku, to jednak jego skala jest nieporównywalnie mniejsza niźli ogrom starań, który trzeba włożyć w „wyrównanie” sytuacji gdyby owe „cancelowanie” zaczęto wprowadzać w życie.

Sam na przełomie wielu lat swojego życia obserwowałem, szczebel po szczeblu, jak wygląda życie którego nas uczą, a jakie jest ono w rzeczywistości. Ile to nieprawdziwych frazesów próbowano zaszczepić w młode umysły a jak potem konfrontowało się to z doświadczeniami. Kto miał umysł na tyle światły by zacząć dostrzegać różnice, zaczął sam zdobywać odpowiednią wiedzę, by jakoś się w tym życiu odnaleźć.

Dziś mogę powiedzieć, że to właśnie oponencja, tłuszcza a nawet patologia, swoimi często wynaturzonymi i pozbawionymi humanitaryzmu zachowaniami, wiele mnie nauczyła. Co bardzo ciekawe, czasem wystarczy wystosować w obronie własnej w ich kierunku dokładnie takie same schematy zachowań, a już następuje spokój i kontrola nad sytuacją. Zresztą nie ma się co dziwić, bo biorąc pod uwagę poziom, z którego startują wystrzelone od nich pociski, to nie trzeba odpowiadać ciężką artylerią, gdyż taki sam kaliber w odpowiedzi w zupełności wystarczy.

Poprzednie eseje zdążyły już przyzwyczaić do tego, że do sedna przechodzę gdzieś w głębi tekstu. A gdy widzę, która strona właśnie się tworzy, myślę że pora zacząć zabierać się do dzieła.

Wyżej wymienione zjawiska to taki zaczyn, pierwszy rozpęd i podstawa od której dobrze się odbić by zrozumieć odpowiednio to co chcę przekazać. Wiele przykładów musiało po prostu paść, bym miał odpowiedni fundament na którym chcę oprzeć resztę i jest on wręcz niezbędny. Chociaż kto wie, może i bez niego sens mógłby zostać przekazany, natomiast zakładam, że nie z taką mocą i podniosłością jakbym chciał.

O co więc chodzi i jakie to zagadnienie jest „rdzeniem” tego eseju? Choć wszystko wydaje się póki co opasłe i skomplikowane, to jednak tak naprawdę jest to, podobnie jak w przypadku wcześniejszych, bardzo proste. A więc by przedstawić to jak najjaskrawiej, muszę podać pewien przykład sytuacyjny, przy którym cofnę się w przeszłość. Była w moim życiu kiedyś pewna osoba z którą przez jakiś czas wspólnie kroczyłem i nawet planowaliśmy wspólną przyszłość. By nie było domysłów kim była ta osoba (oczywiście kobieta), nie będę podawał ani imienia ani ram czasowych kiedy to miało miejsce.

Chociaż z początku wszystko wydawało się bardzo w porządku, to z biegiem czasu bardzo dokuczliwe stawało się pewne narastające zjawisko. Tym zjawiskiem było opiewanie w peanach opowieści o swoich znajomych. Owi znajomi, czyli ludzie ze świata dla nas zewnętrznego, choć byli takimi samymi przedstawicielami homo sapiens jak my, to jednak w opowieściach kreowani byli na ideały, zjawiska bez skazy, wręcz bóstwa. Zachwytom na ich temat nie było końca, a każdy z nich był po prostu „wspaniały”! Słowo „wspaniały” było wręcz nieodzownym elementem każdego zdania na ich temat a często wręcz nadużywanym. Oczywiście to zjawisko spowodowało moje szybkie zniechęcenie się „wybranką” i błyskawiczne opuszczenie sytuacji gdzie byłem Ja, ona i „wspaniali”. Wszystko według zdrowej reguły, że skoro otoczenie dalsze jest tak cudowne, że wdziera się do „naszego ogniska”, to lepiej nie zakłócać tej struktury i owe towarzystwo wzajemnej adoracji niech zostanie ze sobą w swojej obopólnej „wspaniałości”. Absurdu całej sytuacji dodaje świadomość, że ja owych „wspaniałych” poznałem osobiście. Miałem okazję przebywać z nimi jakiś czas w jednej przestrzeni i sposobność bacznie się im przyglądać. To dało mi możliwość poniekąd zweryfikować, czy faktycznie są to tacy ludzie, że reszta świata składa przed nimi hołdy i pokłony, stawia pomniki, ołtarze, a za każdym razem na ich wspomnienie palone są na tych ołtarzach oraz w domowych zaciszach wonne kadzidła. Czy też może, co oczywiście okazało się najtwardszą prawdą, to że są „wspaniali”, czy tam cudowni i w ogóle „nie ma huja we wsi”, było w owych opowieściach jedynie „wersją” przygotowaną specjalnie dla mnie i tylko mi przedstawioną. Tylko tu jest ciekawostka, że osoba, które mi te peany opowiadała, piała na tematy swoich bożków, wystawiając ich na piedestał, robiła to również w ich obecności (SIC!). Wytrawny czytelnik pokiwa tylko głową w ogólnym zrozumieniu, dlaczego opuściłem tą „wspólną ścieżkę” prędkością szybszą niż reakcja układu przywspółczulnego na sygnały układu współczulnego. Bo ja wolę monogamię niźli niezdrowe trójkąty, w których budowie, jeśli porównać je do łańcucha, byłbym najsłabszym ogniwem.

Ja skupię się jednak na podmiotach lirycznych tych peanów wspaniałości. W rzeczywistości byli to normalni ludzie, nie wyróżniający się niczym od tych, których każdy mija w sklepie, czy na ulicy bądź na drodze. Mało tego, przy bliższym poznaniu okazywało się, że w trakcie rozmów poziomy rozumowania rozmywały się i wiedziałem, że posiadam nieraz większą wiedzę od nich. To tylko utwierdzało mnie w spokoju ducha, że faktycznie jestem wkręcany na całego, bo nie dość, że ci ludzie wcale nie są „wspaniali”, to dodatkowo w wielu przypadkach wiele mogli by się ode mnie nauczyć. O tym dlaczego twórczyni teorii wspaniałości tak usilnie wkładała mi je do głowy jest inną kwestią, którą jednak nie będziemy się zajmować, bo to jest jej problem. I nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie on przepracowany, jeśli w ogóle zauważy jego istnienie. Tak czy inaczej weźmy sobie na tapetę jednego ze wspaniałych i na potrzeby tego eseju nazwijmy go Romanem.

Roman to normalny koleś, który ma stałą pracę i jakieś tam zainteresowania, oraz lubi przebywać w gronie swoich znajomych, których bardziej można nazwać kółkiem wzajemnej adoracji. Gdy podczas wspólnych posiadówek, nazywany jest „wspaniałym”, to naturalnie, siłą rzeczy „obrasta w piórka”, udaje wrodzoną skromność, jednak w jego oczach przewija się myśl „w sumie to nie wiem dlaczego jestem taki zajebisty, ale skoro tak mówią, to widocznie musi tak być”. I tak to cały czas trwa niczym chora mantra. Jednak spokojnie, to nie zaczęło się od momentu epizodycznego pojawienia się osoby którą byłem zainteresowany życiowo, na przecięciu się linii czasów i chwilowego ich styku. Roman chociaż nie wykazuje jakichś wyższych talentów, o tym że jest wspaniały słyszał już wcześniej. Zasadniczo ciężko wskazać czas gdy takich okresów nie było, bo gdy cofniemy się do początków jego istnienia, odkąd pojawił się na świecie, nawet gdy jeszcze nie był świadomy, już wtedy zaczął tego słuchać. W zasadzie naturalnie, że jako świeżo urodzone dziecko, cały jego świat się nim zachwycał. Tak samo jak przez dzieciństwo i potem także. Tylko, że później z niewyjaśnionych i niewiadomych przyczyn, chociaż w swojej przeciętności nie wykazał się jakimś większym dokonaniem, nadal z uporem maniaka gdzie się tylko nie pojawia, wszędzie jest „wspaniały”.

Jego zakłopotanie w tym temacie, które choć chwilowe i dość słabe w swojej sile, nie jest bynajmniej przypadkowe. Roman może jest przeciętny ale na pewno nie głupi. Czytał w szkole książki, obserwuje świat, ma swoich idoli, nie obce są mu autorytety, ludzie z pierwszych stron gazet a nawet, przy zagłębianiu się w jego zainteresowania „wielcy” z zakresu jego ukochanych dziedzin. To dlatego Roman, chociaż bardzo cieszy się z tych achów i ochów pod swoim adresem, ma czasem sprzężenie zwrotne w swoim umyśle, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że to jak jest wychwalany i stawiany na ołtarze, jest nieporównywalnie większe, niż ci wszyscy „wielcy” których zna i to razem wzięci. Może trochę przejaskrawiam, ale jest to niezbędne do dalszych rozważań, bo Roman jest w tym całym eseju dla nas wręcz kołem zamachowym. Pomimo tego sprzężenia zwrotnego nie występuje u niego reakcja zaprzeczenia, lub jakiś odruch, który sprawiłby, że na głos stwierdziłby, że może to przesada. Nic dziwnego, każdy lubi być chwalony a jeśli do tego występuje to w postaci mantry, to ciężko było by temu zaprzeczyć.

Tylko, że Roman jest jednocześnie ofiarą tej mantry. I tu przechodzimy do samego rdzenia moich rozważań. Najprostszą odpowiedzią na pytanie dlaczego w naszych czasach ludzie są tak roszczeniowi, wykazują zestawy tych wszystkich chorych zachowań o których pisałem wyżej jest to, że…...Każdy kto poddany jest takiej mantrze chwalebności od początku swojej egzystencji po czas obecny, to nawet jeśli zdaje sobie sprawę ze swojej „normalności” to słuchając ciągle o tym jaki jest „wspaniały” jest w stanie w to uwierzyć!

To dlatego tak często mijamy takich Romanów w swoim życiu, którzy chociaż nawet nie wykazują jakichś przesłanek, by odkryć w sobie jakiś talent, nie mówiąc o podjęciu prób jego zastosowania o rozwoju nie wspominając, uważają się za największych tego świata. I ja nie twierdzę, że uważanie siebie za „zajebistego” jest złe. Wychodzę jednak z założenia, że by emanować tym na lewo i prawo, wypadało by mieć ku temu jakąś podwalinę, podstawy by móc sobą reprezentować coś więcej, co w jakikolwiek sposób zapisało by się na kartach, przynajmniej jego historii, w takim stopniu, że mógłby potem odcinać od tego kupony.

Wspomniałem wyżej, że głupim narodem łatwo się steruje i ma to w tym swoje odzwierciedlenie. Wmawiania już od małego każdemu, że jest super, nawet jak nic nie potrafi, kreuje mentalnych debili. A ci dorastają i potem mijasz ich na drodze. jak wymachują rękoma, mimo tego, że jechałeś dobrze, ale zrobiłeś źle no bo przecież „on musi”, więc „twoim obowiązkiem” jest mu ustępować. Madki polki, tłum, który zamiast ratować omdlałego człowieka, woli nagrywać film smartfonem. Influencerzy czy ostatnio kandydaci do Fame MMA, a nawet nowa fala reperów spod znaku jakości autotune.

Każdy z nich to taki Roman, który chociaż zasadniczo nic sobą nie reprezentuje, wbity jest w „bańkę” swojej zajebistości, spowodowanej nieprzerwaną mantrą wmawiania mu, że jest jedyny i słuszny.

Chociaż nie spotkałem na swojej drodze jakiegoś influencera, to nie ukrywam że gdyby tak się stało miałbym niepohamowaną ochotę zrobić pewną rzecz. Mianowicie zadać mu pytanie kim jest. Oczywiście odpowiedziałby że influencerem, jednak ja bym bardziej skonkretyzował pytanie. „Ok, dobrze, wiem, jesteś influencerem, ale oprócz tego kim jesteś?”. Tu znów odpowiedź, że influencerem. Za trzecim podejściem nakierowałbym go bardziej na odpowiednie tory „No dobrze, ale co cie charakteryzuje? co potrafisz robić? nie wiem np. potrafisz grać na pianinie, wygrałeś kiedyś zawody w ping ponga, czy może nikt nie potrafi tak jak ty w Polsce ułożyć szybciej kostki Rubika?”. I w tym momencie nasz Roman influencer oprócz „yyyyyy” wykazałby się pustką w oczach, tęsknotą za tym czego nie doznał, ale jego wewnętrzny zew chciałby tego, bo nagle odezwałby by się podświadomy zew poprzednich pokoleń.

Warto zauważyć, że jeśli przerzucimy wajchę w drugą stronę, to ludzie o wyższym IQ, samoświadomi, posiadający talenta, doświadczenie i przede wszystkim sukcesy na swoim koncie, które zresztą zdobyli swoją pracą, nie wykazują zachowań Romana. Chociaż to oni mają pierwszeństwo a nawet święte prawo, by móc obnosić się ze swoją zajebistością, najczęściej pozostają skromni i po prostu normalni, bez kija w dupie z odpowiednią dozą luzu. To odróżnia ich od tych, co chociaż nigdy nie dojdą do tego poziomu, to jednak mają siebie za takich co dosięgnęli swoim życiem celów skończonych. Tylko prawda jest taka, że dla Romana a raczej dla większości społeczeństwa, choć obnoszą się swoją zajebistością i wpaja im się, że są „wspaniali” to te wysokie poziomy to jedynie Imponderabilia.

By była jasność, nie jestem zwolennikiem do powrotu metod wychowawczych z słusznie minionych czasów PRL, gdzie najczęściej wykorzystywanym narzędziem na wszystko i wszystkich był tzw „bat”, którym najpierw traktowało się każdego od „wejścia” a dopiero potem, ewentualnie, jeśli w ogóle, można było rozmawiać. Jestem jak najdalej od takich dywagacji by nawet myśleć o czymś takim. Natomiast patrząc na to, jakie żniwo zbiera wprowadzone później bezstresowe wychowanie, widać że wiele rzeczy, jeśli nie wszystkie, poszły nie tak. Ci którzy je wprowadzali bardzo możliwe, że ślepo wierzyli iż młode pokolenie będzie łaknęło wiedzy, autorytetów, rozwoju i prześcigać się będzie między sobą w wielu wybitnych dyscyplinach. Szczególnie że obecna cywilizacja daje ku temu tak wspaniałe narzędzia. Niestety owa wiara okazała się tylko iluzją, bowiem te narzędzia zamiast być podstawą do siły rozwoju, finalnie wykazały proces, w którym większość społeczeństwa wyrobiła sobie nawyk, że wiedza nie znajduje się w umyśle, bo przecież wszystko jest w Internecie. Takim naocznym przykładem na to, że mamy zupełnie inne czasy niż te które pamiętamy z bardzo wczesnych lat dzieciństwa (mówię tu o moim pokoleniu), jest to, że kiedyś gdy szło się na boisko pograć, czy to w piłkę nożną czy też koszykówkę, trzeba było poczekać aż „starszyzna” się już nagra i pozwoli nam wejść. Dziś nie ma ani starszyzny ani chętnych by pograć.

Jakoś tak z biegiem dekad z młodych ludzi, którzy przychodzili do domu brudni i podrapani a czasem nawet z siniakami na ciele, powstałymi w wyniku zabaw, mamy nowe latorośle wychowywane w ultra bezpiecznych bańkach. Sam znam chłopaka, który miał dość trudne wejście w nastoletnie lata, gdyż mamusia tak na niego chuchała i dmuchała, że do drugiego roku życia nie wiedział, co to znaczy się przewrócić, gdyż jak już się potknął to rodzicielka łapała go w locie. Co oczywiście miało potem swoje jeszcze bardziej bolesne konsekwencje później, gdy już faktycznie glebę zaliczył.

Ten kto za młodego nie zderzył się z rzeczywistością, gdzie często można spotkać się z sprzeciwem, niespełnieniem swoich oczekiwań a często wiele spraw wymaga wyzwań i zmierzenia się z nimi, uważa, że świat jest dostosowany pod niego i musi się wręcz przed nim naginać i co gorsza kłaniać. Przełom lat w bardzo drastyczny sposób ukazuje, jak pozmieniały się pod tym kątem mechanizmy i postrzeganie wielu zjawisk. Kiedyś jak ktoś odstawał i nie nadążał za otaczającym go światem, musiał albo poddać się wysiłkowi i nadrobić zaległości, by nadgonić do reszty, albo odpadał w niebyt i postrzegano go jako przegrywa, że nie udźwignął sytuacji. Dziś natomiast Ci którzy są tymi, którzy kiedyś byli by właśnie „w oślej ławce”, otaczani są peanami glorii i zwycięstwa, nazywanego oryginalnością i wyjątkowością.

A im więcej obserwuję świat wokół siebie, tym częściej zadaje sobie pytanie, wznosząc wzrok ku niebu, co i kiedy poszło nie tak, że żyję w czasach, gdzie nie dość, że gloryfikuje się to, co gloryfikowane być nie powinno, jednocześnie chcąc usilnie wywrzeć na mnie wpływ, bym ja również to gloryfikował. Podczas gdy to co gloryfikowane, kiedyś wysyłane było by na szafot!

Szczęśliwie każda, nawet najbardziej zajadła lub podstępna próba podejścia mnie, bym zaczął w patrzeć na to co nie warte myśli czy uwagi pozytywnym spojrzeniem, spełza na niczym.

I chyba to jest smutna konsekwencja istnienia Romanów, gdzie nie wiedzieć czemu, otoczenie, które gdzieś tam w środku domyśla się, że jest on co najwyżej przeciętniakiem, wpaja się mu jego cudowność, niczym święta ikona bez skazy, za to dająca wiele łask.

Szczęśliwie można żyć tak, by unikać, jak tylko się da, takich sytuacji i nie tylko nie poddawać się zjawiskom „lasowania mózgu” poprzez dostrzeganie wielkości tam gdzie jej nie ma, ale staje się to niestety coraz trudniejsze.

Poziom społecznych zachowań pikuje lotem komety w coraz niższe poziomy postrzegania. Nie trzeba oglądać telewizji by się o tym przekonać. Na YouTube co jakiś czas wyskakują tematy o tym co się wyprawia i potem jest to szeroko komentowane. A najgorsze jest to, że to są fakty i nikt z tym nic nie robi, a nawet nie chce podjąć ku temu próby. Zawsze w takich chwilach zastanawiam się, co by było gdybyśmy przed I wojną zamrozili kilku ludzi z tamtych czasów. Odmrozili ich teraz i zanim pokazali zachowania ludzkie, zrobili lekkie wprowadzenie z technologi, by nie przeżyli szoku poznawczego. Zapewne gdyby zobaczyli jak funkcjonuje nasze społeczeństwo, to nie dość że by nas wyśmieli, to pewnie współczuli by każdemu, kto wyznaje normalne wartości. I jednocześnie zatęsknili za swoimi czasami, żałując że nie można ich cofnąć w czasie o ten jeden miniony wiek.

Z biegiem lat dostrzegam to, że niestety ale dziś nie ma miejsca na dyskusję z kimś, kto oblewa cię niechęcią, krytyką czy hejtem. Nie dlatego, że reakcja nie będzie zauważona. Po prostu poziom wyjałowienia umysłowego jest tak skrajnie wysoki, że nawet dobre argumenty nie dotrą do nikogo, bo większość ich nie zrozumie. Nawet tych podstawowych. Szczęśliwie metoda ignorancji i robienia swojego działa, jak najbardziej sprawnie i skrzętnie z niej korzystam.

Mało tego, im większy progres ogólnego ogłupienia, tym boleśniej gra muzyka wygrywana na tej cienkiej strunie postrzegania. Ten zawód, że ktoś chciał nam zrobić kuku, a my po prostu skupiliśmy się na swoich zajęciach i coś nam wyszło. Chociaż to dziwne, to tak boli to Romanów, że są w stanie rwać włosy z głowy i przeklinać nas na wiele pokoleń w dół. Dlaczego? Bo chodzi nie tylko o to, że zrobiliśmy coś, czego on by się nigdy nie podjął. Po prostu nasze działania, mogą uwypuklić to, że przepuszczony przez ich pryzmat, faktycznie jest kimś nijakim i jest strach, że całe kółko wzajemnej adoracji może się tego domyślić. A wtedy nie da się opisać przerażenia, które nastąpi gdy zacznie chociaż spadać poziom peanów na jego temat. Jakież to proste prawda?

Nie da się ukryć, że codziennie widzimy wielu mentalnych inwalidów. Kiedyś mówiło się w żartach, że po niektórych widać „wzrok tęskniący za rozumem”. Teraz coraz częściej dostrzegam, że nie tęskni, bo nawet nie wie co to jest i to nawet w linii kilku poprzednich pokoleń.
Podane z początku przykłady jak wspomniana Viki Gabor, to idealne pokazanie, jak przedstawiciele pokolenia „Romanów” wysypują się „w praniu”, czyli w normalnym życiu. Często słyszę o przykładach zachowań młodych ludzi w pracy, którzy są jak neptycy i posiadając już stałą umowę, chowają się po kątach i starają nie „wyłaniać”, by nikt nie zauważył, lub zorientował się jak najpóźniej, że mamy do czynienia z kimś, kto jest kompletnie nie przystosowany do życia i pracy.

Sam ostatnio, zupełnie przypadkiem, trafiłem na taki egzemplarz. Los sprawił, że stanąłem na pączka i kawę do jednej z hotelowych restauracji. To, że młody Roman z recepcji i restauracji jednocześnie, nie wiedział, jak nabić mi na kasę pączka do kawy i musiał zadzwonić do „kogoś mądrzejszego”, to jeszcze nic. Gdy robił mi kawę, to wieczko od kubka wyjął z szafki, gdzie nie było „przejechane szmatą” co najmniej od półrocza. A samo wieczko nie wyciągnął z czystego, zbiorczego opakowania, tylko wziął to, co leżało w tej szafce, jako od dłuższego czasu wolno żyjące. Następnie gdy sprawdził jego stan, dmuchnął od spodu, bo zauważył jakiś kurz czy pył. Ja zdębiałem, bo gdyby zobaczył to sanepid, to myślę, że poleciał by srogi mandat, zwłaszcza w przeczulonych obecnie czasach obecności różnych wirusów, przenoszonych drogą kropelkową. Wisienką na torcie jest fakt, że ten chłopaczyna zrobił to nie na zapleczu, czy chociaż robiąc pozory zasłonięcia się, bym tego nie widział. To było centralnie na moich oczach i zrobione tak, jakby było to zupełnie normalne. Kto wie, może w jego domu tak, w dodatku z obtarciem łyżeczki o spodnie. Szczęśliwie tej kawy nie trzeba było słodzić….

Machnąłem ręką w geście ignorancji, a także wiedząc, że gdybym to skutecznie zgłosił, to możliwe, że „Roman” wyleciałby za to na zbity pysk, a kto wie, może to stanowisko, to jego jedyna szansa w tej gminie na jakąkolwiek pracę. Po za tym, w przeciwieństwie do wielu, ja nie jestem konfidentem i najzdrowsze co mogę dla tego chłopaka w przykrótkich, zwężonych spodniach 7/8, ze ściągaczem nad kostką i damskich skarpetkach, ledwo wystających nad trampki, zrobić, to już nie zachodzić do tego hotelu i nie zamawiać ani kawy, ani pączków.

By utrwalić tezę tego „Wielkiego Postu”, czyli socjologicznego eseju, powtórzę, że jeśli spotykasz na swojej drodze mentalnego inwalidę, który w protekcjonalny sposób wyraża zachowania, sugerujące że jest on panem i władcą świata, to przypomnij sobie, że niektórzy są odporni na wiedzę, sprzeciw i jednocześnie całe życie poddawani byli mantrze wznoszenia na piedestał, w którą niestety uwierzyli. Nie bierz do siebie wynaturzonej i niehumanitarnej aury którą cie atakuje, bo zrobisz krzywdę jedynie sobie. W zamian współczuj mu i…niestety wszystkim, których spotka na swojej drodze, a którzy niestety poddadzą się jego „majestatowi”.

Niewątpliwie bardzo uciążliwe dla normalnego funkcjonowania jest to, że takich Romanów spotyka się wszędzie i na każdym kroku. Zasadniczo od samego wyjścia z domu do czasu powrotu. I dzieje się to nie tylko na zakupach czy na drodze ale, co gorsza, także w każdej społeczności w jakiej funkcjonujemy. Co najboleśniej uwydatnia się gdy należymy do jakiejś społeczności wspólnego kółka zainteresowań jak np. wszelkiej maści kluby. To tam często napotykam niepotrzebne i jałowe dyskusje na tematy, które w ogóle nie powinny być dyskutowane. Wzięte na „warsztat” powodują niezdrowy ferment, przez który coś co funkcjonowało do tej pory dobrze, przez upór Romana, zaczyna działać źle, co w swojej konsekwencji powoduje negatywne skutki dla reszty.

Dlatego zawsze kiedy pojawia się jakikolwiek problem, to jeśli istnieje taka możliwość, staram się rozwiązywać go samodzielnie. Mam świadomość, że jeżeli do jego rozwiązania będę potrzebował kogoś jeszcze, to czeka mnie długi i żmudny proces, by najpierw owy problem nakreślić a potem, często nadludzkim wysiłkiem, zachęcić kogoś do działania. A finał często bywa taki, że ilość energii włożona w to by dany problem rozwiązać, jest niewspółmiernie większy niż sam efekt końcowy.

To dlatego samodzielność jest często wyborem jedynie słusznym, bo pozwala na spokój i choć często zmusza, do włożenia o wiele większej ilości energii i czasu w rozwiązanie problemu, to jednocześnie uwalnia od męczenia się z kimś, kto albo naprawdę nie rozumie o co chodzi, albo co gorsza tylko takiego udaje.

Nie pocieszę także stwierdzeniem, że będzie tylko gorzej. Pocieszające jest natomiast to, że świat i jego natura, wbrew woli mantrom boskości, dąży do równowagi i są sytuacje, gdzie takie przypadki nigdy nie zagrzeją miejsca. Bowiem są na tym świecie poważne miejsca, stanowiska czy sytuacje, gdzie Roman polegnie w pierwszych sekundach, a inteligentne otoczenie bardzo szybko ewaporuje go w swoim umyśle. To właśnie tam jest miejsce dla elitarnej inteligencji, gdzie ani Roman ani jego kółka wzajemnej adoracji nie mają miejsca. I to jest tak cudownie piękne i dające mnóstwo pozytywnych refleksji i fermentu intelektualnego.

Zostaw Komentarz