Kutno – Miasto Róż, to miejsce którego nie trzeba przedstawiać. Znane pod wieloma kątami miasto, które ostatnio bardzo wyraźnie zaznacza swoje miejsce na ziemi pod względem muzycznym.
W ostatnim czasie ilość muzycznych imprez budzi szacunek i zaskoczenie wśród koncertowych wyjadaczy i to coraz mocniej w aspekcie cięższych brzmień. Ważne jest jednak to, że Kutno to nie tylko miasto zespołów które tu przyjeżdżają, bo ma również swoje własne rdzenne kapele.
O zespole Pogo-da już pisałem ostatnio, teraz czas na Xedom, który 24 sierpnia 2019 wydał swoje muzyczne dziecko zatytułowane De Mo Mo De.
Xedom to kapela grająca muzykę z pogranicza Hard Rocka i Heavy Bluesa. Powstali w 2017 roku jako luźna kontynuacja duetu (Free)dom, z przełomu lat 90 – 2000 gdzie grali Xe (gitara, wokal) i Dominik (gitara).
Do zespołu dołączył Patryk Zarębski (bass) i Robert Koszałka (instr. perkusyjne). Tego ostatniego zastąpił Artur Broda (perkusja). W tym składzie zespół zadebiutował w kutnowskim MOTO PUB GARAGE w styczniu 2018 r. Z początkiem kwietnia 2018 zespół opuścił Patryk Zarębski (bass). Z końcem czerwca 2018 basistą został Kacper Lebociński.
Tak się składa, że miałem tę przyjemność uczestniczyć w tym koncercie i byłem pod naprawdę wielkim wrażeniem, gdyż było to coś nowego, czego wcześniej nie słyszałem, chociaż skłamałbym, gdybym stwierdził, iż nie wiedziałem, że chłopaki coś tworzą.
Natomiast co do płyty, to jej pojawienie się było dla mnie zaskoczeniem. Trzeba wiedzieć, że kilka ostatnich miesięcy było dla Xedom ciężkim czasem. Zdarzyło się bowiem coś, co stawiało pod znakiem zapytania, czy będą dalej istnieć i grać? Kiedy już trudy minęły, zespół powrócił. Powstał jak Feniks z popiołów i by nie być gołosłownym w swych zamiarach, przedstawił swoje debiutanckie dzieło na fizycznym krążku.
A pojawienie się De Mo Mo De, było jak prezent niespodzianka, który trzeba było odpakować jak najszybciej i zagłębić się w dźwięki znane dotychczas z koncertów.
Jak zwykle będę szczery jeśli chodzi o mój odbiór. Zespół Xedom nie udaje i sama nazwa wskazuje, że album nie był nagrany w studiu, chociażby u „Adasia Elektry”. Wszystko co znajduje się na krążku zostało zarejestrowane, zmiksowane i zremasterowane w domowym studio.
Chociaż z tym słowem zremasterowane to chyba lekka przesada, a nawet obraza dla zespołu. To jest De Mo Mo De i wskazuje, że ma brzmieć jak demo. Ale demem nie jest, bo demo to szkic, szkielet na którym buduje się dopiero właściwą strukturę utworów.
Tutaj muzyka brzmi dokładnie tak, jak twórcy założyli. Jest surowo, jest zadziornie i naturalnie. Bo to jest blues, który ma być jak nieoszlifowany diament. Kiedy wybrzmiewa, odbiorca sam w swojej muzycznej wyobraźni odpowiednio sobie go oszlifuje.
Blues czyli gatunek muzyczny, który wypływa z serca, panuje nieodmiennie na każdej sesji jam session. Dzięki bluesowi powstało wiele światowych kapel i dzięki niemu wielu artystów, którzy nawet nie wiedzieli co to komputer i edycja dźwięku, stało się legendami.
I to czuć na De Mo Mo De. Po raz kolejny obcowanie z płytą staje się podobne jak czytanie książki, która wciąga, ale jednocześnie okazuje się, że jest lekturą szkolną. Obcowanie z nią jest tak osobiste i intymne w swojej artystycznej sferze, ale nadchodzi czas gdy trzeba przy ludziach zacząć ją omawiać. I do tego najczęściej użyć egzaminacyjnego klucza, który często jest zupełnie inny niż osobiste wrażenia.
Tutaj na szczęście klucza nie ma i mogę na spokojnie powiedzieć, że teraz kiedy siedzę i piszę te słowa, z głośników leci muzyka Xedom i czuć wyraźnie, że ona lubi dym i zimne szkło, przyciemnione światło.
W sumie przy nagrywaniu tego albumu zastosowano ciekawą zasadę, towarzyszącą rejestracji materiału nagrywanego często na „Setkę”. Panowie, podpinamy się, stroimy, regulujemy efekty i jedziemy z tematem. Reszta to już tylko mikrofony i przycisk REC. I wtedy czuć, że to jest organiczne, żywe i prawdziwe, tak jak ostatnia do tej pory płyta zespołu Dżem – MUZA, nagrana właśnie na setkę.
Piosenki Xedom płyną prosto z serca. To taki fenomen kapel z Kutna, że powstali z chęci do grania. Trochę wstydliwie podchodzą do swoich wykonań, które z ich strony są lekką tremą przed tym jak będzie odebrana ich muzyka a ze strony publiczności narasta tym większa ochota ich słuchać.
Ja myślę, że ta trema to nie stres przed tym jak zespół wypadnie, ale nieświadomie przed tym, jak bardzo dzięki swojej szczerości i chęci grania, odsłonią swoją artystyczną duszę i odkryją jej zakamarki przed zgromadzonymi odbiorcami.
Album stwarza inną formę takiego obcowania z muzyką. Zespół mógł to zarejestrować w domowym zaciszu, gdzie nie obowiązywały jakiekolwiek hamulce, nie było jakiejkolwiek presji. Dzięki temu do mikrofonów trafiało tylko to co najczystsze i szczere.
A i słuchacz może tego posłuchać w swoim azylu prywatności, czując że obcuje z czymś tak osobistym. I jednocześnie cieszyć się, że jest to płyta, więc będzie wieczna. Bo choć koncerty są bardziej bezpośrednie i metafizyczne, to jednak ulotne.
De Mo Mo De to album, który jest paradoksem. Niby demo a jednak z taką głębią, której czasem teraz ciężko znaleźć w profesjonalnych produkcjach. Bo tu jest ten brud i surowość której tak brakuje a która powoduje, że wchodzimy głębiej niż tylko dźwięki i słowa.
Premiera – 24 sierpień 2019
1. Powitanie 0:51
2. Czarno-Biały Film 4:15
3. Jesteśmy W Domu 3:44
4. Zaplątany 7:13
5. Mógłbym 4:40
6. Piaskiem W Oczy 6:06
7. Nie Dogoni Nas Nikt 3:38
8. Wilk 4:23
9. Strach 2:54
10. W Gniewie 3:18
Bartosz 'Xe’ Kisielewski – vocal, gitara
Dominik Dom – gitara
Kacper Lebociński – gitara basowa
Artur Broda – perkusja
Zostaw Komentarz