Na tę chwilę czekałem długo, bardzo długo. Swoją drogą nawet nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ona nastąpi. Ale nastąpiła i sprawiła, że cała rzeczywistość w około zaczęła znowu pulsować intensywnym tempem.
Pierwszy listopada dwa tysiące jedenaście okazał się być wielkim świętem. I nie chodzi tutaj wcale o POPularne święto Wszystkich Świętych, które jak co roku było swoistą okazją pokazówki żywych na tle zmarłych. Nieświadomie większość żywych nie zdawała sobie sprawy że w tym samym czasie ma miejsce coś o wiele bardziej spektakularnego i godnego uwagi niż nowe futro z norek założone specjalnie na cmentarz gdy akurat temperatura przekraczała ponad 10 stopni. Na całym świecie bowiem swoją premierę miał album SlipKnoT – IOWA 10th Anniversary Edition. Czyli specjalna edycja najmroczniejszego albumu w dorobku zespołu wydana ponownie z okazji 10 lat od swojej premiery.
Jednak nie była to zwykła reedycja. Zamaskowani artyści z Des Moines jak zwykle przygotowali dla larw wiele niespodzianek. Tak więc w tym niezbędniku każdego szanującego się fana ekstremalnych brzmień znajdują się aż 3 krążki.
Pierwszy zawiera regularną płytę IOWA z dodanym bonusem w postaci utworu My Plague (New Abuse Mix), która to wersja była soundtrackiem do filmu Resident Evil. Drugi krążek to zapis audio koncertu z londyńskiej Areny z 2002 roku. Tak nie mylicie się drodzy Państwo. To ten sam koncert wydany potem na DVD Disasterpieces.
Trzeci krążek to coś co chyba wszystkich najbardziej interesuje czyli film dokumentalny Goat, który przedstawia zespół za czasów IOWY. Dodatkowo na krążku są jeszcze 4 klipy w tym wyżej wspomniany My Plague który oprócz scen z filmu zawiera elementy koncertu w Londynie.
Zanim dojdę do omawiania tej płyty jestem zobligowany napisać kilka słów na temat okoliczności jakie jej towarzyszą. Otóż drodzy Państwo nie będę ukrywał, że w moim sercu, umyśle i duszy o miano najlepszej płyty jaka kiedykolwiek została nagrana na tym łez padole, walczą niezmiennie 4 krążki. Nigdy nie jest tak, że któryś jest na kolejnym miejscu, wszystkie biją się o miano tej najważniejszej, za nimi jest cała reszta. A o zawładniecie mną bez reszty walczą 4 absoluty którymi są: Korn – Untouchables (Promo), System Of A Down – Toxicity, SlipKnoT – IOWA oraz MuDvAyNe – L.D. 50. W różnych okresach życia zmienia mi się pojęcie która jest temu absolutowi najbliżej. Jednak w obecnych okolicznościach czasoprzestrzeni chyba domyślacie się co przysłania mi cały świat?
IOWA to jedna z tych płyt którzy kochają fani a nienawidzą malkontenci oraz wszelacy przeciwnicy muzyki metalowej jak również wszelakiej maści kaznodzieje. Wszystko ze względu na wiele kontrowersji zawartych na tej płycie która sprawia, że nawet słuchacze innych odłamów muzyki ekstremalnej nie potrafią przejść obok niej obojętnie. Wróćmy może do 28 sierpnia 2001 roku kiedy to po raz pierwszy IOWA ujrzała światło dzienne.
Cóż to był za szok. W dwa lata po wydaniu oficjalnego debiutu „SlipKnoT”, zespół wydaje kolejną płytę. Choć wydawało się, że pierwsza płyta była dziełem idealnym, nagle nastąpiła apokalipsa bo wyszło coś jeszcze bardziej agresywnego, ciężkiego, mrocznego, mięsistego. Sama okładka była zapowiedzią, że nie będzie łatwo i lekkostrawnie. Zamiast 9 zamaskowanych muzyków w jakimś kolejnym ciekawym układzie z frontu patrzy na nas kozioł z wyraźnym uwydatnieniem rogów a w jego cieniu małymi literami widnieje przypomnienie że to płyta SlipKnoT – IOWA. Kozioł zdaje się mówić, będzie ostro ale nie patrz już na mnie tylko otwórz pudełko i włóż płytę do odtwarzacza. Kozioł jednak nie mówi jednej istotnej sprawy – by zapiąć pasy bo zaraz zacznie się jazda bez trzymanki.
(515) choć jeszcze nie jest kataklizmem wprowadza nas w stan pewnej hipnozy gdzie mantra słowa DEATH ma przygotować nas na coś co za chwilę nastąpi.
A po dokładnie minucie wali na nas grom potężnie skondensowanych dźwięków gdzie przy nagrywaniu nikt nie ośmielił się przykręcić gałki potencjometrów w dół. I tak jazda bez trzymanki trwa aż do końca, choć nie wszędzie tempo jest ekstremalnie szybkie, to cała płyta jest szalona i nie daje spokoju swoim klimatem. Tak to dzieło elektryzuje, przeraża, intryguje, przyciąga, miażdży i uzależnia od pierwszego do ostatniego dźwięku.
Album namieszał w świecie muzyki bowiem w zasadzie nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Zespół w zasadzie nie poszedł za ciosem pierwszej płyty, jak wynika z wywiadów i rozmów czy to dostępnych w sieci czy to zawartych na wydawnictwach DVD, muzycy strasznie się wkurzali kiedy na koncertach fani (larwy) podchodzili do nich i mówili, że na następnej płycie mogliby umieszczać kawałki w stylu Wait And Bleed i będzie ok. Muzycy wnerwili się do tego stopnia, że postanowili nagrać jeszcze bardziej mroczną, agresywną i ciężką płytę.
Tak też zrobili i przy okazji nieświadomie wydali na świat dzieło które okazało się być przełomowe. To oczywiście okazało się dopiero później ale już od początku swej premiery zespół postarał się by o IOWA było głośno w przenośni i dosłownie. Zacznijmy od teledysku do Left Behind gdzie po raz pierwszy mamy do czynienia z formą video zrealizowaną na światowym poziomie.
Po raz pierwszy też widzimy zespół w nowych maskach i uniformach do dziś uważanych (również prze ze mnie) za najlepsze w karierze zespołu. Pod uwagę należy wziąć również fakt, że tym razem ich maskami zajęli się specjaliści co widać szczególnie po masce Shawna, Sida czy chociażby samego Coreya
. Aura klipu to motyw przewodni płyty czyli kozły wokół zespołu grającego w środku lasu, pomieszanego z historią młodego człowieka niezbyt lubianego w okolicy. Pamiętam jak stacje muzyczne z chęcią puszczały ten klip w paśmie ciężkiego grania. No i przyznać trzeba, że w tamtych czasach można było tak mówić bo patrząc na to co w takich pasmach leci dzisiaj ciężko to stwierdzić.
A skoro jesteśmy przy osi czasu to należy też zaznaczyć, że SlipKnoT wydał tę płytę w odpowiednim momencie. Początek pierwszej dekady XXI wieku był to okres boomu na muzykę spod tak zwanego nurtu nu-metalowego. SlipKnoT został podpięty pod ten nurt dzięki swojemu oficjalnemu debiutowi. IOWA z czym trudno się nie zgodzić już taka nie jest. Jest to brutalna płyta metalowa i więcej w niej death metalu niż nu. Jednakże dzięki „zaszufladkowaniu” zespołu do tego nurtu muzyka ta miała swój czas i zdobyła niezwykłą popularność w świecie ciężkich brzmień. Zespół dał serię koncertów w nowej oprawie a ten najsłynniejszy z Londyńskiej Areny uwieczniono na DVD Disasterpieces. Do tego koncertu jeszcze wrócę.
Swoistą zagadką dotyczącą IOWY jest fakt, że pomimo swego niebywałego sukcesu oraz czasu w jakim powstawała nie zachowało się zbyt wiele materiałów z jej nagrywania. Mało tego, większość informacji na ten temat to oficjalne noty wydawnicze oraz relacje samych muzyków. W internecie próżno szukać czegoś konkretnego a jeśli takie materiały nawet były to je usunięto. Nie wiem czy to celowe działanie czy raczej sam fakt, że samych rejestracji muzyków pracujących w studiu po prostu nie było. Pewne jest natomiast to, że bezsprzecznie był to najmroczniejszy okres działalności zespołu. Sam Corey Taylor wspominał to później tak „To był najbardziej popieprzony okres moim życiu, rzygałem, ciąłem się żyletkami, nie pamiętam co się ze mną działo”. Ile prawdy w tym cytacie wie chyba tylko sam Corey i twórca nie istniejącej już polskiej strony slipknot.polshit który go przetłumaczył.
Kiedy zaczęła się moja przygoda z tą płytą był to okres niezwykle burzliwy. Po pierwsze miałem wtedy zakaz słuchania metalu (podobno ta muzyka miała na mnie zły wpływ), co jak dla każdego uzależnionego od ciężkiej muzyki dzieciaka było wielkim ciosem. Dlatego bunkrowałem się w różnych miejscach z discmanem by móc w ten sposób ominąć ten szlaban. Nie trudno się domyśleć, że płyta pochłonęła mnie bez reszty będąc ucieczką od codziennych trosk. Zresztą pochłonęła nie tylko mnie. W tym czasie również mojego kuzyna z którym tworzyłem wtedy nasz mały zespół. Na jednej z prób w grubych murach dworkowej piwnicy rozmawialiśmy nie raz na temat tej płyty, która co też nie dało się ukryć była dla nas pewnego rodzaju inspiracją. Chociaż było to parę lat temu pamiętam jak w powietrze padła ta myśl a może raczej wystawione na próbę czasu pytanie – Czy SlipKnoT nagra kiedyś coś jeszcze bardziej mrocznego, brutalnego i w ogóle lepszego. Zaraz zdaliśmy sobie sprawę, że to raczej nie możliwe, co jak się potem okazało zweryfikowało samo życie i następna płyta o której nawet nie chcę tutaj wspominać.
Słuchając dziesiątki razy IOWY nie tylko mi udzieliło się wrażenie, że album jest swoistą przekładanką utworów bardzo energicznych i tych trochę mniej w kombinacji, że co drugi utwór ma zmieniać tę kolejność. Nie wiem czy był to zabieg celowy czy też może przypadek albo po prostu to tylko takie moje i kolegów przeświadczenie.
IOWA stworzyła wokół siebie wiele kontrowersji nie tylko muzycznych. Możliwe, że to właśnie te wydarzenia miały wpływ na późniejszy bardziej łagodny charakter muzyki zespołu z Des Moines. Pierwszym głośnym zdarzeniem była śmierć fanki podczas koncertu zespołu. Z tego co pamiętam dziewczyna albo stała przy barierkach albo przynajmniej była blisko sceny. Nie wiadomo do końca czy cierpiała na problemy kardiologiczne czy wpływ miał na jej stan hałas i napór tłumu. Wiadomo jedynie że zmarła na zawał serca co oczywiście rozdmuchały media oskarżając o wszystko zespół. SlipKnoT sprawy nie komentował.
Drugim wydarzeniem było morderstwo dwóch młodocianych chłopaków którzy wspólnie zabili ich kolegę. Na rozprawie sądowej przyznawali się, że w tym czasie słuchali SlipKnoT-a. Jak zwykle media również to rozdmuchały obarczając o wszystko szczególnie piosenkę Disasterpiece. Przy tym wszystkim zapomnieli dodać, że chłopcy przyznali się też do słuchania innych kapel. Ale to przecież było mało ważne, bo SlipKnoT był z nich wszystkich najbardziej wyróżniający się.
Ciężko dziś stwierdzić czy miało to wpływ na dalsze poczynania zespołu. Zaznaczyć natomiast trzeba, że takie przypadki to nie są wyjątkowe wydarzenia. Ludzie często doznają obrażeń na koncertach czasami tragiczne w skutkach. Szczególnie gdy ktoś cierpi na dolegliwość mogącą mieć zgubny dla zdrowia i życia skutek, kiedy objawi się ona na koncercie.
Również sprawa tych chłopców mogła mieć zupełnie inny wymiar. Chcąc szukać ścieżki jak najłagodniejszego wymiaru kary szukali wszelkich dróg by uznać ich za niepoczytalnych lub pod wpływem czegokolwiek by stwierdzić, że w czasie dokonywania czynu nie mieli pełnej świadomości tego co zrobili. No tak ale to już zamknięty rozdział.
Czasy pojawienia się IOWY w Polsce to okres kiedy jeszcze nie każdy miał w domu komputer i internet. Ja również posiłkowałem się wiadomościami o zespole w bibliotece szkolnej gdzie do dyspozycji były dwa leciwe ale działające komputery z podłączonym internetem. Nie dało się przy tym obyć bez zbędnego wzroku postronnych gapiów którzy na muzyków patrzyli jak na kosmitów niż na artystów wykonujących rzemiosło muzyczne. Najlepszym tego przykładem może być fakt, że puściłem sobie kiedyś na jednej z luźniejszych lekcji informatyki video z koncertu. Wtedy moja koleżanka siedząca obok, widząc co się dzieje na ekranie całkiem serio zapytała mnie – „Marcin powiedz mi czy to naprawdę są ludzie?”.
Nigdy tego nie zapomnę, to było mistrzowskie po prostu. Oczywiście wyjaśniłem jej że jak najbardziej tak. Będąc dumnym że zespół osiągnął swój cel. Swoim wizerunkiem sprawił, że ich odbiór stał się nad naturalny. Chociaż patrzyła na to osoba z zupełnie odwrotnego gustu muzycznego.
Przy okazji wspomnień nad IOWĄ chce zwrócić uwagę na pewną istotną rzecz. Kiedy płyta pojawiła się na rynku wszelakie pisma muzyczne umieściły oczywiście swoje recenzje na jej temat. W większości nie były to przychylne słowa. I nawet parę lat później wracano do najczęściej używanego przy tej okazji słowa – bełkot.
Tak więc recenzenci, którzy mieli na warsztacie ten album chyba jeszcze nie uświadomili sobie, że ciężka muzyka to nie tylko trash i heavy metal ale również nowe młode zespoły. Pomyje jakie wylano w recenzjach miały być jakimś sposobem na to by zniechęcić słuchaczy, by oszukiwać samych siebie, że ta muzyka nie ma przyszłości. A dziś, idę o zakład, że wielu dziennikarzy czołowych polskich gazet o tematyce rockowej i metalowej pluje sobie w brody. Jedno jest pewne, że głośno się do tego nie przyznają. A nawet jeśli nie zmienili zdania, to i tak nie zmienia to faktu, że patrząc z perspektywy czasu owe recenzje nie miały żadnego znaczenia bo muzyka obroniła się sama. I co najciekawsze dziś sięgając po takie archiwalne numery można się nieźle pośmiać co wtedy na temat tej płyty pisano.
Należy przy okazji szczegółowej analizy IOWY wspomnieć o bardzo ważnym aspekcie. Mianowicie była to jedna z pierwszych płyt na których usłyszałem „przestrzenną ścianę dźwięku”, przed którą potem nie wiedzieć czemu zespół uciekał a nawet zapowiadał, że taki sposób masteringu już nie będzie stosowany.
Tymczasem kolejne płyty przy zestawieniu ich obok IOWY brzmią jak pusty bęben z wypaczonymi membranami. To właśnie na tej płycie wszystkie dźwięki są idealnie słyszalne. Nic nie jest dalej, nic bliżej, wszyscy są równi, począwszy od najczęściej udzielającego się wokalu Coreya Taylora po co tu nie ukrywać szczątkowe sample Craiga Jonesa. Przy tym wszystkim płyta brzmi bardzo przejrzyście. Nie trzeba męczyć słuchu by wyłapać coś z dalszego planu. Taki rodzaj produkcji niesie za sobą wiele zalet. Bowiem dźwięki są silniejsze, mocniejsze, bas bardziej gęsty a całość ma o wiele większą moc. Ja osobiście nazywam to brzmieniem soczystym!
I wprost uwielbiam kiedy atakuje mnie taka ściana dźwięku. Dzisiaj powoli niektórzy do tego wracają bo tak zwany dźwięk przestrzenny nie wpływa dobrze na moc muzyki ekstremalnej.
A jeśli jesteśmy przy dźwiękach to nie zapominajmy że w pracy nad muzyką udział brało 9 muzyków a każdy z nich ma swoją rolę. Jedni mniejszą, drudzy większą jednak to wszystko musi być słyszalne.
Niewątpliwie najwięcej pracy fizycznej ma Joey Jordison, co wynika z jego funkcji głównego perkusisty i przyznać mu trzeba że na tej płycie się nie oszczędzał pokazując przy tym jakie ma możliwości. I objawia się to nie tylko w gradzie podwójnej stopy ale przede wszystkim w różnorodności zmian tempa oraz wykorzystaniu wszystkich podzespołów swojej perkusji od bębnów do wszelkich różnej maści talerzy.
Drugą osobą w zespole która według mnie zasługuje na uznanie jest James Root. Tak proszę państwa nie muskularny Mick Thompson który robi na wszystkich największe wrażenie.
Osobiście mam wielki szacunek do Micka jednak z mojej perspektywy, człowieka mającego częsty kontakt z gitarą widzę ile pracy wkłada w grę James. To prawda, że Mick na koncertach zawsze macha głową, skacze i robi groźne oczy w groźnej masce. Jednak popatrzcie sobie na koncert z Londynu a zobaczycie, że częściej to on jest rytmiczny niż prowadzący. To właśnie James wykonuje te wszystkie gitarowe smaczki, solówki i motywy które urozmaicają bezlitosny galop motywu przewodniego kompozycji. Warto też odnotować fakt, że dla Jamesa sesja nagraniowa IOWY to pierwsza praca w studio wraz z zespołem. Ponieważ James dołączył do zespołu zastępując Josha Brainarda, który odszedł z zespołu czując się dyskryminowany z powodu ograniczania jego wkładu w muzykę.
Jednak chyba największy szacunek na płycie IOWA należy się Coreyowi. Ten głos zdzierający nasze głośniki, ten krzyk, growl, jęk, skowyt. Cała paleta najbardziej wykańczających narząd mowy dźwięków zaprezentowanych tutaj z wściekłą przyjemnością. Z odpowiednią wręcz podniosłością i co warte podkreślenia z intonacją. Słuchając IOWY czy patrząc na koncert Disasterpieces ciężko uwierzyć że ten facet w przerażającej masce imitującą poparzenia III stopnia z dredami to ten sam człowiek który później będzie śpiewać lekkie balladki w zespole Stone Sour a jeszcze dalej w samym SlipKnoT. Tutaj ten facet jest jednym wielkim wkurwieniem i co chwila skutecznie słuchaczowi to udowadnia. W czasach IOWY bezsprzecznie był w swojej najlepszej formie wokalnej co można zauważyć również przy okazji koncertów gdzie rzadko kiedy wyręczał się publicznością bądź kolegami obok.
A skoro już o nich wspomniałem to nie należy zapominać że panowie piastujący funkcje perkusistów i wokalistów drugiego planu, będących również budowniczymi atmosfery na koncertach to dwie jakże skrajne ze swojej historii w zespole postaci.
Otóż Shawn Craham to jeden z trzech obok Joey Jordison i zmarłego już Paula Graya rdzenny muzyk i przy okazji założyciel zespołu. To on jako Clown wziął na siebie wiele spraw związanych z zespołem i poświęcił się temu bez reszty. Większość wydawnictw zespołu jest przez niego wyreżyserowanych, w dużej części również kręconych oraz opatrzonych szatą graficzną jego autorstwa. Na płycie również jego udział jest nie mały bowiem uderzeń dodatkowych perkusji i pobocznych krzyków nie da się nie zauważyć. Tak samo w przypadku koncertów, gdzie często oprócz grania i wydzierania się, napędza swoim zachowaniem show nie raz wprowadzając w zdumienie nakręconą publiczność.
Chris Fehn który również wali w bębny i i wspomaga wokalnie Coreya, dołączył do zespołu znacznie później. W zasadzie jest on obok Jamesa ostatnim muzykiem jaki dołączył do oficjalnie znanego składu. Zastąpił on Grega Weltsa, który został wydalony z zespołu po konflikcie z Jordisonem. A zanim został w pełni zaakceptowany przeszedł chrzest bojowy. Jednak teraz jest on nierozerwalnym członkiem zespołu i na koncertach również robi wiele zamieszania wykorzystując przy okazji filmujących go kamerzystów.
Dzięki tym dwóm muzykom spektrum perkusyjnych dźwięków jest ekstremalnie szerokie. Bo w miejscach gdzie Joey uderza w talerze można jednocześnie usłyszeć walenie w kotły i kegi. Zawsze sześć rąk to nie cztery jakby nie patrzeć.
Jeśli chodzi o elementy elektroniki to IOWA ma ich zdecydowanie mniej niż debiut. Jednakże ilość sampli wydaje się odpowiednio wyważona biorąc pod uwagę stylistyczny profil płyty. Choć Sid Wilson rzadziej musi zajmować się swoją konsolą, to dźwięki które wydaje są zdecydowanie cięższe i agresywniejsze niż poprzednio.
O samym Craigu Jonesie ciężko jest pisać, bo jego sampli jest zdecydowanie mniej, a najwyraźniej jego pracę słychać w utworze Metabolic. Jednak przyznać mu trzeba, że na koncertach nadrabia headbangingiem przy swoim zestawie muzycznym.
Należy też wspomnieć o Paulu Grayu, muzyku który przedwcześnie odszedł z tego świata. Jego wkład w tę płytę dziś widać jeszcze wyraźniej. Jego partie basowe zawierają bardzo niskie częstotliwości, dźwięki które sprawiają, że czuję się ten cały muzyczny dół! Paul sam powiedział w wywiadzie opublikowanym po jego śmierci, że nie miał do czynienia z tym instrumentem póki nie wstąpił do zespołu. Jak na człowieka, który musiał szybko opanować tajniki gry można stwierdzić, że Paul był wirtuozem co słychać i widać na koncertach. Przy okazji był on jednym z niewielu leworęcznych basistów w świecie ekstremalnego grania.
To na co warto zwrócić uwagę przy okazji reedycji to fakt, że materiału muzycznego nie masterowano. Tak więc pierwsza płyta w opakowaniu oprócz dodatkowego bonusu i lekkiej zmiany graficznej to ten sam materiał jaki wydano 10 lat temu. Czy to dobrze czy źle? Moim zdaniem bardzo dobrze. Kto może wiedzieć co by się stało gdyby materiał poddano obróbce i próbowano na siłę zrobić taki efekt przestrzenny jaki miał miejsce już w następnych wydawnictwach? Nawet strach pomyśleć a przecież klasyki się nie tyka w ten sposób i właśnie otrzymujemy odpowiedź, czemu przy reedycjach znanych płyt jedyne zmiany jakie otrzymuje nabywca to grafika i parę bonusów. Nie zmienia się bowiem czegoś co za sprawą czasu stało się klasyką.
Sam bonus w postaci utworu My Plague to nie jest jakiś wielki rarytas. Jednak zespół dodał go do krążka by być uczciwym wobec fanów. Skoro postanowiono uczcić 10 rocznicę w pełni to wydawnictwo z tym związane też musiało takie być.
Przypomnę, że My Plague (New Abuse Mix) to „ugrzeczniona” wersja utworu, przygotowana na potrzeby pierwszej części również kultowego filmu Resident Evil z Milą Jovovich w roli głównej. Oprócz oczyszczenia utworu z wszelkich wulgaryzmów zmieniono także aranżację a nawet skrócono kompozycję tak by spełniła warunki dostania się do soundtracka.
Potrafię zrozumieć wymazywanie wulgaryzmów i treści które według wydawcy mogą mieć zły wpływ na odbiorcę. Potrafię także z wielkim skrzywieniem i grymasem przyjąć do wiadomości to, że skraca się utwór by pasował do ram nazwijmy to soundtrackowo-radiowych. Ale nigdy nie wybaczę producentom i wydawcom filmowym, że tak bezlitośnie obcinają częstotliwości w utworach za pomocą zmiany aranżacji. Jeśli kiedyś słyszeliście ten utwór w wersji z filmu i zastanawialiście się czy wasze głośniki są już na tyle zużyte że nie potrafią wyciągnąć całej „mięsistości” tkwiącej w My Plague, to mogę was uspokoić. Wszystkie najlepsze dźwięki zostały perfidnie zdjęte z premedytacją. Pytanie tylko po co? Czyżby wydawca bał się że dzieciak słuchający płyty z utworami do filmu przestraszył się nagle tego co leci w głośnikach, podskoczył w fotelu i dostał zawału? Czy może, że kiedy taki kawałek poleci z dekodera to stare telewizory nie wytrzymają natężenia dźwięku?
Specjaliści od muzyki filmowej zachowują się czasem jak eksperci z sieci fast food tworząc nam hermetyczny świat i próbując wszystko dookoła dostosować pod siebie. Przy okazji w takich przypadkach się ośmieszając. Założę się, że SlipKnoT miał opory przed tym co miało czekać ich utwór po podpisaniu zgody i kontraktu. Jednak nie da się ukryć, że zapewniło to o wiele większą promocję samej IOWY niż sama trasa koncertowa.
Przejdźmy do drugiego krążka czyli koncertu w Londyńskiej Arenie. Kiedy reedycja płyty została zapowiedziana i przedstawiona była lista z pełna zawartością wydawnictwa moje myśli krążyły w zasadzie na dwóch ostatnich krążkach. Aby jeszcze dokładniej przygotować się na te wyjątkowe dni po premierze, z osobistego obowiązku ale i także z niekłamaną przyjemnością katowałem DVD z koncertem by wczuć się w całą atmosferę.
Przy okazji mogłem mojej dziewczynie wytłumaczyć co i jak w zespole korzystając z nagrań z najlepszego koncertu w najlepszym okresie działalności SlipKnoT. Patrząc na to niezwykłe widowisko muzyczne zastanawiałem się jak to będzie brzmiało w wersji audio i czy da się wyczuć tę samą lub chociaż podobną atmosferę. Pewne było jedno, producenci bez względu na efekt jaki potem miałem usłyszeć nie mieli łatwego zadania.
Po pierwsze kiedy zespół decydował się na wydanie DVD z koncertu czy ekipa zakładała, że w przyszłości materiał może być wydany nie tylko w formie filmowej? Zapobiegliwość Clowna mogłaby świadczyć, że przewidywali taką możliwość, jednak nie ma pewności że mógłby być to tylko zapis wideo koncertu na potrzeby którego użyto większej niż normalnie to bywa ilości kamer. Inna kwestia to fakt, że sam koncert odbywał się w 2003 roku kiedy to technologia choć stała na poziomie zbliżonym do naszego nie była stosowana tak intensywnie. Mam na myśli to, że dziś kiedy odbywa się koncert bardziej znanego zespołu nagrywa się je w wysokiej jakości dźwięku i obrazu oraz archiwizuje te materiały z automatu jeśli nie z pewnością, że zostanie to potem wydane, to z samej profilaktyki, że kiedyś pokaże się to jako cenny materiał z przeszłości.
Kolejna sprawa to problem techniczny wynikający z samej muzyki zespołu. Nie da się ukryć, że hałas jaki panował na koncercie mógł stanowić problem przy pozyskiwaniu dźwięków z nagłośnienia czy też materiału filmowego. Te czynniki zaprzątając mi głowę sprawiały, że nabierałem jeszcze większego apetytu na reedycję IOWY.
Kiedy już krążek trafił do odtwarzacza wszystko stało się jasne i klarowne. Kiedy piszę tę recenzję i słucham tego materiału mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że inżynierowie dźwięku pracujący nad tym materiałem dokonali CUDU! Jak się okazało wiele moich obaw było bezpodstawnych a całość nie jest wyjętą z wideo ścieżką audio. Wszystko co słychać na płycie to zapis dźwiękowy pozyskany z mikrofonów i instrumentów podłączonych kanałowo do miksera. Słychać co prawda, że gdy następowały problemy techniczne posiłkowano się źródłami zewnętrznymi co najbardziej słyszalne jest w wypowiedziach Coreya. Jednak występuje to rzadko i nie ma wpływu na jakość dźwięku muzyki. A ta po prostu powala. Śmiem twierdzić, że brzmienie jest nieporównywalnie lepsze niż na oficjalnym koncertowym wydawnictwie zespołu 9.0: Live.
Brzmienie koncertu jest tak fenomenalne, że płyta z jego zapisem tworzy idealną parę wraz z materiałem studyjnym IOWY. Poza tym mamy tutaj dowód na to, że muzycy na koncercie nie idą na łatwiznę i grają każdy dźwięk jaki zarejestrowali w studiu. Co zresztą wyraźnie słuchać bo choć mamy do czynienia z lawiną potężnych dźwięków, to każdy z nich jest wyraźny i soczysty. Swoją drogą nadawało by się to na reedycję samego DVD gdzie można by do obrazu podłożyć właśnie te sekwencje. Zapis audio koncertu to niebywała okazja by dokładnie sprawdzić każdy moment utworu pod względem dźwięku bo pod względem obrazu okazji już było wiele.
No i jeszcze bardziej dobitnie pokazane jest, że w tym czasie Corey miał kawał głosu z czym w przyszłości różnie bywało. Kiedy wydawało się, że ma już totalnie zerwane gardło nadal potrafił mówić, śpiewać i wrzeszczeć bez chrypy co nie każdy potrafi. Wiadomo zmęczenie robi swoje i często nie mógł złapać oddechu ale oddać trzeba, że nie stał przed statywem. Swoje możliwości wokalne uwydatniał bieganiem, skakaniem, rzucaniem butelek w publiczność a nawet osobistym kręceniem materiału na DVD. No i jako frontman przemawiał do publiczności, kiedy reszta zespołu mogła złapać oddech. Tak więc wielkie brawa za wytrwałość i za to, że możemy to ponownie jeszcze dokładniej przeżywać.
Sam fakt obecności tego koncertu na reedycji to jeden z tych kluczowych elementów, dla których po prostu trzeba go posiadać. Nawet jeśli wcześniej miało się pierwsze wydanie IOWY.
Niewątpliwie to co najbardziej przyciągnęło większość fanów do nabycia reedycji jest obecność w pudełku trzeciego krążka z DVD na którym to znalazł się film dokumentalny GOAT oraz 4 dodatki w postaci klipów do singli My Plague i Left Behind oraz dwie koncertowe wersje utworów People = Shit oraz The Heretic Anthem oczywiście z Londynu.
O ile samą płytę, teledyski i koncert prawie każdy zna, aż za dobrze o tyle film dokumentalny to nowość, która skutecznie usadziła mnie przed telewizorem. GOAT to trwający ponad godzinę film będący mieszanką różnych scen z życia zespołu w tym okresie. Zobaczyć tam można zespół za sceną, ciekawe rzeczy dziejące się na koncertach ale przede wszystkim wypowiedzi prawie wszystkich muzyków (Craig jak zwykle milczący). Wszystko zmontowane jest tak, by widz orientował się co i jak. Same wypowiedzi muzyków potwierdzają jak bardzo mroczna i ciężka jest IOWA dla nich samych.
Dowiedzieć się można dzięki temu o sprawach mających wpływ na samą muzykę oraz proces jej tworzenia. To również nowa sprawa o której większość larw do tej pory nie miała prawa wiedzieć. Wszystkich zapewne ciekawi, czy zobaczymy muzyków bez masek. Tak jest, z tym, że wydaje mi się, że po tylu oficjalnych publikacjach teraz to już chyba nawet bez znaczenia a najbardziej istotne jest to, że z filmu możemy się dowiedzieć więcej o samej muzyce. Film kończy wraz z napisami końcowymi pełne odtworzenie utworu IOWA który sam ma finał kiedy wszelkie napisy już dawno zdążyły się wyświetlić ale w tym czasie ponownie widzimy głowę słynnej kozy. Więcej o GOAT i ciekawych szczegółach nie będę się rozpisywał bo chce by każdy sam mógł odkryć wszystko osobiście go oglądając.
Wspomnę o pewnym zagadnieniu technicznym bo nie jeden nabywca może mieć lekki problem z menu DVD. Otóż pola wyboru nie są tak czytelne jakby się to mogło wydawać. Do poszczególnych elementów zawartości nośnika dostajemy się przesuwając pilotem cienkie siwe paski u boków ekranów. Ja osobiście dostrzegłem je po pewnym czasie bo całość i tak odtwarzałem jednym ciągiem, ale potem chcąc dotrzeć np. do klipu musiałem się trochę nakombinować a rozwiązanie było oczywiście proste z tym, że niezbyt dobrze widoczne na pierwszy rzut oka.
Nie wypada nie wspomnieć o opakowaniu w którym to IOWA została ponownie wydana. To nie jest zwykłe tradycyjne pudełko czy też typowy digipack. Budowa pudełka przypomina podwójny digipack rozkładany na dwie strony po czym mamy przed sobą 4 części. W trzech z nich umieszczone są płyty w jednej schowana książeczka. Zawiera ona te same zdjęcia i teksty co pierwsze wydanie IOWY. Jednakże teraz wydrukowane jest to na innym papierze. Może nie jest to tak dziwnie przeźroczyste jak miało to wcześniej miejsce ale za to jest wyraźniej trwalsze i skomponowane w formie książeczki a nie rozkładanki. A ona sama schowana do specjalnej kieszonki która w przeciwieństwie do tradycyjnych plastikowych pudełek z ząbkami zapobiega rozdzieraniu się rantów.
Pod każdym uchwytem na którym umieszczone są płyty znajdują się zdjęcia kozy, która jest główną bohaterką wszystkiego co z tym wydawnictwem związane. I w zasadzie tylko w książeczce występują te same elementy graficzne co w pierwszym wydaniu płyty. Reszta to nowa szata która uwaga różni się w niektórych wersjach. Kiedy otworzy się pudełko w pierwszym etapie widać różnicę. Prawdopodobnie co innego jest na wersji puszczonej na Europę a co innego w USA. Jeśli chodzi o nadruk na płytach to pierwsze CD choć w tej samej formie z tekstem do piosenki IOWA ma już nowe tło które powtarza się na kolejnym CD już w „czystej” postaci.
Podobnie ma się sprawa z DVD które ma tylko inne ujęcie kózki i oczywiście wielki napis GOAT oraz niebieski znaczek kategorii wiekowej od lat 16. Okładka jest oczywiście już dobrze znana i nie wiem jak w innych egzemplarzach ale na moim widnieje dolepiona czerwona nalepka z informacją o tym co zawiera ten obszerny digipack. Z tyłu oczywiście pełna lista tego co znajduje się na nośnikach. Bok jak to zwykle bywa z nazwą zespołu, tytułem i symbolem SlipKnoT-a oraz znaczkiem wytwórni. Całość wykonana z dobrej jakości kartonu który przy ostrożnym użytkowaniu powinien przetrwać parę dobrych lat.
Kiedyś byłem przeciwnikiem digipacków, uważając, że tradycyjne pudełko stwarza lepsze warunki nie tylko dla płyty ale dla okładki i wkładek z tekstami. Dziś zmieniam powoli zdanie, po pierwsze płyt się tak nie katuje i więc digipack nie zużywa się tak szybko a poza tym daje on więcej możliwości do upakowania w nim większej ilości wszelkiej maści dodatków. Poza tym plastikowe pudełka lubią się łamać, także bardzo dobrze, że IOWA ma właśnie taką a nie inną formę.
Podsumowując reedycję jednej z najlepszych płyt w świecie ciężkich brzmień należy zadać sobie pytanie dlaczego nie tylko warto ale również trzeba mieć swój własny egzemplarz. Wydaje się bardziej niż oczywiste, że to obowiązek fana-larwy, i w zasadzie chyba wiele osób które są zwolennikami zespołu zrobiło to bez zastanowienia. Druga sprawa to fakt, że album wydany jest w bardzo rozszerzonej formie której sama płyta jest 1/3 całości materiału, także nawet jak ktoś miał już w posiadaniu pierwotnego wydania nie „straci” wiele nabywając reedycję a nawet zyska bo dostanie o wiele więcej niż do tej pory posiadał. Kolejna sprawa to próba czasu jaką przetrwał ten album. Żyjemy w czasach kiedy po wielu albumach zaciera się ślad na kartach historii.
IOWA to płyta która dla większości fanów jest ostatnim bastionem SlipKnoT-a gdzie byli tak naprawdę prawdziwi, i teraz można ten album mieć podarowany przez zespół ponownie w lepszej formie. Zresztą sam zespół potwierdza, że IOWA była jest i będzie ich najlepszym albumem. Tak więc jeśli ktoś jeszcze nie miał w swojej kolekcji tej pozycji to teraz jest ku temu niebywała okazja.
Innym solidnym argumentem jest zawartość, zarówno forma i treść nie pozwalają przejść obok tej reedycji obojętnie i jestem pewien że pewne grono słuchaczy kiedy będzie przeglądać sklepowe półki z płytami i zobaczy IOWĘ patrząc co zawiera, wróci z nią do domu. Bowiem jeśli oprócz muzyki dostajemy jeszcze koncert, film i wszystkie klipy to mamy do czynienia z zabiegiem jakiego dość dawno nie było przy okazji wydawania reedycji. Zazwyczaj kończyło się to na dwóch bonusowych piosenkach czy remiksach. Tutaj zawartości jest tyle, że w grę musiały wejść aż dwa dodatkowe nośniki.
Kolejna sprawa, to pewność, że materiał nie był masterowany o czym już wspomniałem, tak więc nikt nie grzebał przy tym co ze swojej natury powinno być nietykalne. Daje to gwarancję jakości której można być pewnym.
I ostatni nie wiem czy nie decydujący w naszych realiach argument – CENA! Tak proszę państwa, kiedy pojawiły się zapowiedzi o tym, że to piękne wydawnictwo ma się ukazać oprócz zacierania rąk by go mieć, zgrzytałem zębami ile sobie dystrybutorzy zażyczą za przyjemność posiadania swojej kopii. Zakładałem, że cena może oscylować w granicach 100 – 150 zł. Nie było to wcale bezpodstawne rozumowanie, wszakże ceny zagranicznych płyt potrafią przekraczać 75 zł a co dopiero specjalna edycja z trzema krążkami w tym jedno DVD. Nawet gdyby czarny scenariusz się spełnił i IOWA kosztowałaby te 150zł poświęciłbym się i z bólem wysupłał tę kwotę. Na szczęście nie było to konieczne ponieważ okazało się, że reedycja kosztuje 65zł. I choć znany jestem z narzekania na ceny płyt w Polsce w tym przypadku mogę z pełną świadomością powiedzieć, że ta kwota za to wydawnictwo to w zasadzie jakby była za darmo! Z biegiem czasu pewnie troszeczkę stanieje ale myślę, że poniżej 60zł nie spadnie. Tak więc myślę, że to chyba ostateczny argument by przekonać jeszcze nie zdecydowanych nabywców.
Zapewniam, że kto nabędzie ten niezwykły zbiór muzycznego materiału nie pożałuje. Zespół stanął na wysokości zadania i włożył w tę reedycję dużo pracy i serca wypełniając całość tym czego fani by się spodziewali a nawet dali dużo więcej. W zasadzie mi osobiście nie przychodzi do głowy co mogło by się tam jeszcze znaleźć. Chyba nie ma z tamtego okresu jakichś materiałów, które by nie znalazły się w pudełku.
Nie było więcej odmiennych wersji singlowych, alternatywnych klipów czy innych elementów które można by wydać na płycie. IOWA 10 Anniversary Edition to kompendium materiału w całości doskonałe. I już dziś pisząc te słowa, zdaję sobie sprawę, że za parę lat każdy będzie ją wspominał jako ważne wydarzenie w historii zespołu i ciężkiej muzyki w ogóle. Bo nie ma co ukrywać, dostaliśmy do naszych rąk i uszu ponownie ciężki, ekstremalny materiał w czasie gdy SlipKnoT jest jakby zawieszony w próżni po ostatnich przejściach, czyli stracie nieodżałowanego basisty oraz dwóch nijakich płyt. Ta reedycja to taki oddech i możliwość powspominania czasów kiedy ta muzyka święciła tryumfy, miała swój czas i apogeum intensywności istnienia.
Niezmiernie cieszy fakt, że sam zespół uważa ją za najlepszy materiał jaki nagrali, chociaż był mroczny, ciężki i niezwykle wyczerpujący dla wszystkich. Rodzi się nawet pytanie czy nie można spróbować ponownie nagrać coś może innego ale z podobną ekspresją i brutalnością? Czas pokaże a póki co można cieszyć się tym, że ta reedycja się ukazała. Szczerze mówiąc dla mnie osobiście jest to chyba jedno z najważniejszych wydawnictw ostatnich lat! Nie pamiętam bym w ostatnim czasie tak przesadnie często do czegoś wracał i słuchał bez znudzenia i niesłabnącego entuzjazmu. Nie pamiętam też kiedy ostatnio i czy w ogóle tak długo pracowałem na tym by o jakiejś muzyce napisać. Cieszę się, że mogłem bo taka okazja to dla fana SlipKnoT wielkie święto.
Dzięki tej reedycji cofniecie się w czasie, przypomnicie sobie czasy kiedy w mediach nie było jeszcze nowej alternatywnej fali rocka. Kiedy muzyka była szczera i bezkompromisowa i przede wszystkim zespoły udowadniały że znają się na rzeczy i potrafią robić ją w sposób o którym dziś się zapomina.
SlipKnoT – IOWA 10th Anniversary Edition to dzieło doskonałe, idealne od początku do końca począwszy od pierwszych dźwięków (515) po ostatnią sekundę wykonania IOWA.
Disc 1 – IOWA
1. (515) 0:59
2. People = Shit 3:35
3. Disasterpiece 5:08
4. My Plague 3:40
5. Everything Ends 4:14
6. The Heretic Anthem 4:14
7. Gently 4:54
8. Left Behind 4:01
9. The Shape 3:37
10. I Am Hated 2:37
11. Skin Ticket 6:41
12. New Abortion 3:36
13. Metabolic 3:59
14. Iowa 15:05
15. My Plague (New Abuse Mix) 3:04
Disc 2 – Live audio of Disasterpieces (London 2002)
1. (515) 4:04
2. People = Shit 3:36
3. Liberate 3:38
4. Left Behind 3:39
5. Eeyore 2:38
6. Disasterpiece 5:22
7. Purity 5:26
8. Gently 4:36
9. Eyeless 4:57
10. Drum Solo 3:59
11. My Plague 3:47
12. New Abortion 4:22
13. The Heretic Anthem 4:59
14. Spit It Out 7:44
15. Wait and Bleed 3:27
16. 742617000027 1:44
17. (Sic) 4:22
18. Surfacing 5:34
Disc 3 – GOAT
1. My Plague (Music video)
2. Left Behind (Music video)
3. The Heretic Anthem (Live) (Music video)
4. People = Shit (Live) (Music video)
5. Goat An hour long of rare footage and interviews
Premiera: 1 XI 2011
Skład:
(#0) Sid Wilson – DJ
(#1) Joey Jordison – drums, mixing
(#2) Paul Gray – bass
(#3) Chris Fehn – custom percussion, backing vocals
(#4) Jim Root – guitars
(#5) Craig Jones – samples, media
(#6) Shawn Crahan – custom percussion, backing vocals, editing
(#7) Mick Thomson – guitars
(#8) Corey Taylor – vocals
Producent: Ross Robinson
Zostaw Komentarz