Po dwudziestu latach Metallica oddaje fanom do rąk swoją drugą odsłonę koncertowego spektaklu z orkiestrą symfoniczną. Album S&M 2 ukazał się 28 sierpnia 2020 roku.
Człowiek zdaje sobie sprawę z upływającego czasu, gdy przypomni sobie jak przeżywał pierwszy krążek S&M. Kiedy to było? Dokładnie 21 lat temu! I nagle niespodziewanie informacja, że weterani metalowej sceny wydali drugą część.
A dowiedziałem się o tym przypadkiem. Za to kiedy ta wieść do mnie dotarła, dopadło mnie kilka przemyśleń. Po pierwsze, tempo życia jakie ostatnio mi towarzyszy, sprawia, że coraz rzadsze obcowanie z internetem, ma wpływ na to, że takie informacje do mnie często nie docierają. Bo jak znam siebie powinienem wiedzieć wcześniej o zapowiedziach, a nie mieć informacje po premierze.
Po drugie, ten czas plandemii sprawia, że życie muzyczne, kulturalne, ta cała magia zastygła i człowiek nawet nie spodziewał się, że coś takiego może mieć miejsce. Na szczęście jednak ma i jest po prostu pięknie.
Nie należę do wybitnych fanów zespołu Metallica. Nie ogłaszam się wszem i wobec, że nie ma większego entuzjasty tej kapeli niż ja. Nie mam za wiele ich albumów, nie znam na pamięć całej dyskografii i nie wiem gdzie poznali się dziadkowie każdego muzyka.
Na pamięć za to znam ich sztandarowe utwory i do zespołu mam wielki respect, bo wiem ile pracy włożyli w to by być największym zespołem świata. A sam album S&M był dla mnie czymś wyjątkowym
Łączy on w sobie wiele wątków jednocześnie. To zbiór najbardziej znanych utworów zespołu w formie wyjątkowego koncertu. A do mojego serca trafił tym bardziej, że został zagrany z orkiestrą symfoniczną. Ja sam jako wieloletni członek orkiestry dętej, dostałem coś więcej niż gitarowe granie. Dostałem album w którym mogłem słyszeć o wiele więcej i odkrywać wszelkie smaczki.
To była rewolucja. Może nie nowość, bo podobne rzeczy już w muzyce się działy, jednak Metallica pokazała dobitnie, że taki projekt to coś ważnego i potrzebnego. Od tamtej pory każdy szanujący się zespół, starał się mieć w swoim dorobku także coś w ten deseń.
Emocje przy słuchaniu tamtego krążka były podobne do tego co muzycy przeżywali na scenie. Wystarczy obejrzeć fragmenty na YouTube by przekonać się jaki stres, skupienie i zaangażowanie towarzyszyło muzykom podczas koncertu. Zarówno samemu zespołowi jak i orkiestrze.
Te silne emocje potęgowały odbiór albumu, a wieloletnie obcowanie z tym krążkiem, do którego często wracałem, sprawia, że kiedy piszę ten tekst, zdaję sobie sprawę jaką częścią mojego życia się stał.
A teraz słucham jak dwie dekady później Metallica prezentuje drugą odsłonę S&M. Słucham tego i będąc w tych dźwiękach czuję się, jakby na ten moment, świat był znowu taki jak ponad pół roku temu.
Jak wspomniałem wcześniej, ten czas plandemii sprawia, że mało się w muzyce dzieje, a takie wydawnictwo to jak ożywczy prysznic po wielogodzinnym marszu w upalny dzień. I kiedy wszedłem w internet pragnąc zaczerpnąć więcej informacji na temat S&M2 znów zobaczyłem na portalach muzycznych dyskusje na temat tego, czy to dzieło potrzebne.
Jeśli ludzie zastanawiają się czy to odgrzewany kotlet, czy to nie jest wtórne i nudne, to widać, że kwarantanna była za krótka, zbyt mało izolująca i nie skłaniająca do przemyśleń.
Każde dzieło zespołu który wie co robi i serwuje nam taki spektakl jest potrzebne i tu nie ma mowy o tego typu rozważaniach. Jest po prostu muzyka, która chyba za mało skopała swoją siłą tyłek wszystkim, którzy z nią obcowali. Albo jesteśmy świadkami zjawiska, że ludzka wrażliwość na przełomie lat, stała się tak wyjałowiona, że postrzeganie świata stało się zupełnie bez empatyczne.
Przerażająca świadomość, że ludzie, którzy są mistrzami w swoim fachu i potrafią robić cuda, stają się odbierani jako – spoko ale spodziewaliśmy się więcej bodźców, a to to już było.
Może było ale teraz mamy 2020 rok i zespół, który wielokrotnie stał na krawędzi rozpadu, znów pokazał co potrafi. A potrafi naprawdę wiele i tutaj jest to ukazane z siłą tsunami.
Najważniejsze jest to, że teraz Metallica zrobiła to bardziej świadomie, z doświadczeniem, z większym luzem. Ze świadomością, że nie ma już tego stresu co kiedyś, że teraz mogą popłynąć i otworzyć się jeszcze bardziej.
I to słychać w każdym dźwięku. Wszystko jest bardziej dopracowane, bardziej przejrzyste, płynne.
Materiał na płycie to zapis dwóch koncertów z 6 i 8 września 2019, które odbyły się w San Francisco Chase Center. Tym razem Metallica i Orkiestra Symfoniczna San Francisco grały pod batutą dwóch dyrygentów Edwin’a Outwater’a i Michael’a Tilson’a Thomas’a, którzy godnie zastąpili zmarłego w 2003 roku Michael’a Kamen’a.
Jednocześnie było to wielkie otwarcie Chase Center. Sfilmował to wszystko ponownie Wayne Isham i jego pracę można zobaczyć na DVD i Blu-ray.
Osobiście nie przypominam sobie bym tak często wracał do jakiegoś albumu. I to nie ze względu na to, że w tym roku mało jest nowych wydawnictw. Metallica w tym wydaniu ma w sobie coś, co przyciąga i magnetyzuje i po prostu chce się ich słuchać i oglądać.
Warto zwrócić uwagę, że James Hetfield był tutaj zaraz przed decyzją o pójściu na odwyk. Widać po nim, że nałóg ma na niego wpływ. Lecz pomimo swoistego wyniszczenia, jego postawa na koncercie jest jeszcze bardziej emocjonalna. Swoją drogą to jest prawdziwy profesjonalizm, kiedy walczysz z nałogiem i świat Ci się wali a jednocześnie grasz na gitarze jak wirtuoz, zaraz po ukończeniu szkoły muzycznej i to najwyższego stopnia.
Jeszcze lepiej słychać to w samym audio gdzie zdając sobie sprawę, że Metallica to już nie młodzieniaszki, grają jak młody zespół, który dostał szanse debiutu. No i to cudne zgranie z orkiestrą. Oczywiście świadomość koncertowania w takim towarzystwie nie daje możliwości na improwizacje i odjechanie od głównego planu. Jednak kiedy następuje ta piękna synchronizacja, wszystko działa jak najbardziej precyzyjny szwajcarski mechanizm i to odpowiednio naoliwiony.
Kiedy słuchacz zda sobie sprawę, że teraz ten projekt to konstrukcja jeszcze bardziej dopracowana, przemyślana i zgrana niż 20 lat temu, to odkryje cały kunszt jaki jest zawarty na S&M2. Tu nie ma słabych momentów. Są za to ciekawostki.
Na drugim koncercie kiedy Lars Urlich przemawia dziękując i witając się, patrzy po publice i wymienia wszystkich, którzy przybyli w szczególności fankluby i jako pierwszy wymienia ten z Polski.
Utwór (Anesthesia) Pulling Teeth wykonał basista Orkiestry San Francisco Scott Pingel, w hołdzie dla twórcy tego utworu, czyli pierwszego, zmarłego tragicznie basisty Metallici Cliff’a Burton’a. Pingel sam wpadł na pomysł by wykonać ten utwór z Kill’em All.
O ile na poprzednim albumie wstawki z klasyki były dość skromne, bo reprezentowało je intro The Ecstasy Of Gold – Ennio Morricone, tak tutaj jest tego więcej i oprócz tej oczywiście są jeszcze:
Scythian Suite, Opus 20 II: The Enemy God and the Dance of the Dark Spirits – Sergei’a Prokofiev’a i The Iron Foundry, Opus 19″ – Alexandr’a Mosolov’a.
No i nie zapominajmy, że oprócz znanych już z pierwszej edycji utworów, Metallica zagrała tu także te, które nagrała w późniejszym czasie. Czyli: Moth Into Flame, The Day That Never Come, The Unforgiven III, All Within My Hands i Confusion.
Kto dobrze wsłucha się w koniec utworu Wherever I May Roam usłyszy krzyk Hetfield’a który do złudzenia przypomina polskie przekleństwo „Huj”.
O tym, że Metallica podeszła do projektu bardziej świadomie i na większym luzie oraz totalnym pozytywnym bez spin – flow, świadczy to jak gra i jaki ma kontakt z publicznością. W utworze In Memory Remains partie Marianne Faithfull wykonuje tutaj publiczność i James sam zachęca do tego by pokazać orkiestrze jak potrafi być głośna. To flow poszło tak mocno, że to właśnie chóralny zaśpiew publiczności gra na końcu pierwsze skrzypce a zespół i orkiestra zasłuchują się w tym w zachwycie.
Flow czuć także w solówkach Kirk’a Hammet’a który zdecydowanie na więcej pozwala sobie na S&M2 niż 20 lat temu. Więcej luzu i lepsze zgranie bo wszystko musiało pokryć się z partiami orkiestry.
I nie zapominajmy o basiście….Robert Trujillo to najdłuższy stażem basista w zespole i jego wkład w Metallicę jest bardziej zauważalny niż u poprzednika. Wszystko za sprawą powodu dla którego odszedł Jason Newsted, a mianowicie – tutaj naprawdę słuchać bass. Zarówno na albumach studyjnych jak i na S&M 2 jego partie są zauważalne a nie schowane gdzieś za resztą muzyków.
Po za tym Robert świetnie odnajduje się w zespole i może w pełni wykorzystać swój profesjonalizm i potencjał.
Tak samo jak Lars Ulrich, który patrząc na niego z boku wydaje się takim sympatycznym starszym Panem. A gra tak, że nie jeden mały Azjata z YouTube mógłby mu pozazdrościć. I nie ukrywajmy to właśnie Ulrich ma najwięcej roboty z całego zespołu i choć widać momentami zmęczenie wywołane grą i skupieniem, to na koniec jego uśmiech satysfakcji jest chyba najbardziej wyrazisty.
S&M 2 to niezwykła okazja do zagrania wyjątkowego utworu. Prywatnie dla mnie najlepszego w dorobku zespołu. Utworu który powstał na potrzeby S&M, stając się jego singlem przyodzianym w klip video. Mowa oczywiście o No Leaf Clover.
Zawsze miałem ciary gdy go słyszałem, a teraz kiedy sytuacja się powtarza i to w pełni, nie kryję że nawet mnie to wzrusza. Bo to, że zespół go wykonał i znów wyszedł jako klip promujący to nie tylko powrót do korzeni tego projektu ale także hołd dla samej kompozycji, bo mało kiedy jest okazja by to grać.
Nie można też zapomnieć chyba o najważniejszym filarze. I piszę to z pozycji człowieka który przez 20 lat grał w orkiestrze dętej. Chyba dlatego tak bardzo doceniam samą orkiestrę symfoniczną. Ok, gra ona pod batutą dyrygenta na którego spływa gloria i chwała. Nie można jednak zapomnieć że tą najpiękniejszą, najtrudniejszą, ciężką i wymagającą pracę wykonują muzycy.
Każdy z nich to osobny tryb w tej maszynie. Tryb który nie może popełnić błędu, nie może grać jedynie z nut ale musi czuć to co gra. Oddać się temu jednocześnie synchronizując się z pozostałymi muzykami. Do tego musi być zachowana odpowiednia harmonia. A jak połączymy ich wszystkich razem to wychodzi prawdziwy kunszt. A dodając do tego granie jako opokę muzyczną dla heavy metalowego zespołu to mamy najwyższy poziom mistrzostwa.
I w takich przypadkach nie trudno by było o jakiś muzyczny wypadek, potknięcie, rozjechanie się w trakcie grania. Dlatego do takiej roboty bierze się profesjonalistów. I taka właśnie jest orkiestra symfoniczna San Francisco. A istnieje ona od 1911 roku czyli na tę chwilę 109 lat. Przewinęło się przez nią na pewno setki muzyków. Jednak zawsze była to jednostka elitarna i pod tym kątem tak jest właśnie dziś co słuchać po tym albumie.
Dlatego rozpływam się w tych dźwiękach ciesząc się kiedy słyszę jak pole do popisu maja kornety, trąbki, tam wyskoczy nagle fagot a zaraz wtóruje mu saxofon. Potem klarnety i waltornie finalnie kończące w dźwiękach kotłów. Smyczki momentami się aż gotują od szesnastek i trzydziestodwójek. Wszystko odpowiednio w piano i forte oraz legato i staccato. I to wszystko płynie i razem z zespołem Metallica staje się jednym organizmem. Coś pięknego.
Tylko ktoś to to rozumie, doceni ten kunszt, że przez ten czas Ci wszyscy ludzie i ich instrumenty stają się jednym bytem, który w tym momencie staje harmonią dźwięków. Ich mocy, brzmienia, wykonania, energii.
W dodatku ktoś przypilnował by tego nie zepsuć produkcyjnie i zapisać w jak najlepszy sposób. I tak S&M2 to jeden z najlepiej wyprodukowanych albumów koncertowych jakie kiedykolwiek słyszałem. Słuchałem tego wydawnictwa na różnych sprzętach i w różnych warunkach. Wszędzie brzmi on po prostu wspaniale.
A dopełnieniem tego brzmienia jest obraz video. Z jednej strony powoduje on smutek, że nie mogło się tam być a z drugiej ulgę, że tak rewelacyjnie ten obraz zrealizowano i można się nim cieszyć, przeżywać go na nowo i odkrywać nowe elementy, co ja mam za każdym razem.
S&M2 to dzieło niezwykłe. W swojej istocie było by zjawiskiem wyjątkowym samym w sobie, nawet gdyby nie było plandemii. A licząc ten chory czas jest jeszcze bardziej ożywcze i dającym oddech dziełem, którego historia nie zapomni. Przypomina nam między innymi to, że człowiek bardziej przeżywał to, że James Hetfield poszedł później na odwyk, niż to że jakich chińczyk zjadł nietoperza.
Było to nagrywane właśnie w czasie kiedy muzyka wręcz pulsowała w bębenkach, kiedy nie było tylu chorych sytuacji i koncerty były jak święto. A to było święto wyjątkowe bo Metallica pokazała, że nie tylko stała się pionierem w tej dziedzinie ale jeszcze bardziej się w tym utwierdziła.
To skłania do refleksji. Bo to właśnie tak działa. Muzyka rockowa, metalowa, zawarty w niej przekaz zawsze skłania człowieka do refleksji. Teksty, które często nie są oczywiste, potrafią wzbudzić w człowieku głębsze przemyślenia. A jak są one okraszone taką oprawą dźwiękową to jest to nic innego jak muzyczna ekstaza.
To dlatego ludzie zaczęli bać się muzyki w takich klimatach. Dziś wszystko jest aż za proste i podane na tacy. A Ci którzy słuchają muzyki ciężkiej i czytają książki, wiedzą, że świat otwiera się coraz bardziej im więcej chłonie się tego co ma w sobie coś więcej niż prostota, która jest chwilowa i szybko przemija.
Więc z jednej strony nie dziwi mnie to, że ten album dostał negatywne komentarze. To dzieło naszych czasów. Opluć, skrytykować, oblać jadem i hejtem coś na co pracowało tylu ludzi. Tylko że hejt staje się niemodny. Ja osobiście zdanie hejterów uważam za tak samo nie istotne jak oni sami. Ale oni nie mają rozumu, więc nie zdają sobie sprawy, że to co robi dany zespół nie jest w zasięgu ich rąk, bo na to trzeba lata pracy i talentu oraz chęci.
Jednocześnie nachodzi tu piękny wniosek. Hejterów kiedyś nie będzie, a muzyka zespołu Metallica – Tak. Czy ktoś jest jej wyznawcą, fanem czy po prostu lubi najbardziej znane utwory. I to jest piękne.
S&M2 to piękny album i skoro mamy 2020 rok, który jest specyficzny i mało co wychodzi, śmiem twierdzić, że w tym roku nie wyjdzie w kategorii muzyka zagraniczna, nic lepszego. Dla mnie to zagraniczna płyta roku!
I dawno nie miałem czegoś takiego, że coś spodobało mi się od pierwszego słyszenia i podoba coraz bardziej z kolejnym. To chyba znak, że trzeba bardzo szanować zespoły które są już legendami. I tak, chyba mogę się nazwać fanem zespołu Metallica, skoro ten album chłonę jak gąbka, zatracam się w nim, wracam do niego i jestem zły na siebie, że nie widziałem zapowiedzi a o premierze dowiedziałem się 4 dni po czasie.
Premiera: 28 sierpnia 2020
Producenci: Greg Fidelman, James Hetfield, Lars Ulrich
James Hetfield – vocal, gitara
Kirk Hammet – vocal, gitara
Robert Trujillo – vocal, bass
Lars Urlich – perkusja
Dyrygenci orkiestry symfonicznej: Edwin Outwater, Michael Tilson Thomas
Disk 1:
01. The Ecstasy Of Gold 2:42
02. The Call Of Ktulu 9:14
03. For Whom The Bell Tolls 4:37
04. The Day That Never Comes 8:27
05. The Memory Remains) 5:42
06. Confusion 6:41
07. Moth Into Flame 6:18
08 The Outlaw Torn 10:03
09. No Leaf Clover 5:30
10. Halo On Fire 8:20
Disk 2:
01. ntro To Scythian Suite 5:17
02.Scythian Suite, Op. 20 II: The Enemy God And The Dance Of The Dark Spirits 3:39
03. Intro To The Iron Foundry 1:03
04. The Iron Foundry, Op. 19 4:16
05. The Unforgiven III 8:19
06. All Within My Hands 6:14
07. (Anesthesia) – Pulling Teeth 7:28
08. Wherever I May Roam 6:32
09. One 9:24
10. Master Of Puppets 8:30
11. Nothing Else Matters 6:40
12. Enter Sandman 8:48
Zostaw Komentarz