Linkin Park – Meteora 20th Anniversary Edition. Recenzja

with Brak komentarzy

20 lat po premierze drugiego albumu Meteora, zespół Linkin Park wydał 7 kwietnia 2023 roku specjalną reedycję pod nazwą Meteora 20th Anniversary Edition.

 

 

Kiedyś pisząc na moich łamach o Linkin Park sporo bym ryzykował. Za każdym razem gdy wykazywałem się miażdżącą krytyką na ich temat, fora fanów LP zarówno te które jeszcze istnieją jak i te o których nawet nikt już nie pamięta, linkowały (jak to słowo paradoksalnie tu brzmi) moje recenzje i w zawody szły w wylewanie na mnie hejtu. Wszystko z prostego powodu, jestem jednym z niewielu, który nie tylko psioczy na Linkin Park, ale jednocześnie potrafię swoje rację słusznie uargumentować.

Dziś jeśli nawet jakiś bulgot niedowartościowanych fanatyków, znaffców czy co najgorsze, wyznawców tej kapeli podniesie krzyk, będzie to dla mnie wyrazem najbardziej wysublimowanego komplementu. Ruchy organiczne na stronie same się nie zrobią a nic nie smakuje tak słodko jak świadomość, że rzesza sfrustrowanych pochlebców tej kapeli, wejdzie, poczyta, nabije dziesiątki odwiedzin i finalnie ja i tak jestem w tej sytuacji zwycięzcą i to wielotorowo. To co u mnie nie zmienia się na przestrzeni lat, to utwardzona monolitycznie pewność, że co do Linkin Park zdania nie zmieniam.

 

Dlaczego więc biorę ten album na tapet? Bo jest okazja, bo album się pojawił i to wydany z niezwykłym rozmachem. Aż 6 krążków (w wersji Spotify) w komplecie i czego tam nie ma. Standardowy album, wersje demo, zapisy dwóch koncertów, niepublikowane single i wszystkie inne, dotąd nieznane rarytasy. I wiem to z Internetu bo jeszcze na głowę nie upadłem by wydawać pieniądze na fizyczny krążek Linkin Park. Każdy kto mnie zna wie, że mam mnóstwo płyt, zarówno ulubionych kapel jak i tych nawet mało znanych. Mam całą masę zarówno albumów regularnych jak i unikatowych ale Linkin Park u mnie nie znajdzie nikt!

Wszystko za sprawą tego, że świadomie i dobrowolnie wybieram to co dla mnie dobre, wartościowe i godne tego, by docenić artystę i osobiście nie wstydzić się, że czegoś tam na półce nie mam. Min. dlatego, że według wielu coś wypada mieć, bo jak nie masz to jesteś, według nomenklatury znaffców „nie teges”. Po za tym muzyczne media, stacje radiowe (nawet te komercyjne), telewizja i wszystkie inne muzyczne furtki, spoza tych świadomych i tak faszerują mnie ich twórczością w dawce tak dużej, że mam aż przesyt.

 

 

Właśnie o ten przesyt chodzi. To jest istota tego zespołu i jego twórczości. To wina fanów Linkin Park, że dali się nabrać na ten cały szum i wszystko co zespołowi towarzyszy. Gdyby nie oni, to byli by inni. LP po prostu w jakiś cudowny sposób wstrzelił się w odpowiedni czas i miejsce, a dalej to już była formalność po tym jak cały zastęp ludzi od marketingu zaczęła obrabiać ten, wydawać by się mogło, niedoszlifowany diament.

To całe zjawisko można porównać do książki 50 Twarzy Greya autorstwa E.L. James. Legenda głosi, że podobno gdzieś w czeluściach internetu, jakiś bogaty wydawca „przypadkowo” natknął się na jej dzieło i stwierdził że „jakie to jest kurwa dobre, ja to wydam”. I tak powstał Chocapic…znaczy się wielka kariera nieznanej dotąd autorki. Cóż za przypadek prawda? Nie trzeba czytać tego „dzieła”, by wiedzieć, że to literackie gówno, co potwierdza miażdżąca część odbiorców w swoich recenzjach. Podczas gdy jednocześnie wiadomo, że na świecie codziennie powstaje cała masa opowiadań erotycznych, które są wręcz arcydziełami słowa i pisane są przez ludzi, którzy robią to od lat. Ba nawet w swoich kręgach są bardzo znani, ale nie osiągną nigdy takiej kariery, bo „złote przypadki” były, są i będą zawsze zaplanowane.

 

Tak samo było w przypadku Linkin Park. Mainstream potrzebował takiego zespołu, jako idealne narzędzie do zarabiania kasy. I to nie tylko na muzyce, a może przede wszystkim na tym co z zespołem związane. Czyli koszulki, naszywki, breloczki, plecaki i inne duperele….innymi słowy na całym merchu! Czas był taki, że w momencie gdy Korn nieświadomie stworzył nowy gatunek metalu, ochrzczony później jako nu metal a zaraz potem zaczęły jak grzyby po deszczu wypływać inne kapele związane z tym nurtem, takie jak Limp Bizkit czy P.O.D., nieznosząca próżni komercja czująca nosem, że to może być pomysł na hajs, potrzebowała swojego reprezentanta w tej muzycznej przegródce.

Ktoś zauważył Xero i to był strzał w dziesiątkę. Młodzi chłopacy, którzy mieli wszystko co potrzeba by wykreować z nich „wielką” kapelę. Gitara, bas, perkusja, dj, wokalista i mc, przystojni, jurni, jak z obrazka by z miejsca stać się bożyszczami nastolatek, na wzór boysbandów. Zmieniono im nazwę na Linkin Park, tak by na półkach sklepowych ich płyty były zaraz po Limp Bizkit (tak to nie jest przypadek). Zrobi się ich na odpowiedni klimat i czas start.

 

 

Przy okazji nie można zapominać o najważniejszych kryteriach takiego tworu. Przykazanie najistotniejsze to – ma być kurewsko bezpiecznie. Wszakże chcemy utworzyć zespół którego będzie słuchać smutna, pogrążona w depresji bananowa młodzież, która i tak już ma wielkiego doła a często nawet się tnie. Nie możemy jej więc wciskać jakiegoś tam SlipKnoT-a, który wrzeszczy o przecinaniu gardła i dziewczynkach zamkniętych w klatkach. To musi być coś z czym mająca wszystko ale jednak myśląca, że jest inaczej niedowartościowana młodzież będzie się mogła utożsamić. I w dodatku z tego czegoś uczyni sobie symbol.

Gdyby nie daj boże Linkin Park grało ostrzej, to mamusia i tatuś usłyszawszy to przez drzwi pokoju, z pewnością dali by zakaz nie tylko na słuchanie tej muzyki ale także pewnie tygodniowy szlaban na komputer i cofnęli by kieszonkowe. Finalnie stworzono boysband wśród nu metalowych zespołów, który w zasadzie przyszedł sam bez castingu. Podwalina była gotowa, wystarczyło ją wychwycić, podrasować i puścić na szeroki świat. Jak ktoś chce jeszcze jednego porównania niech sobie zobaczy jak wyglądał uśmiech, a w szczególności uzębienie Cristiano Ronaldo z początków kariery i…..kilka milionów dolarów później.

 

Jeśli jeszcze ktoś nie widzi tych rażących „zbiegów okoliczności”, to nie wiem jak to jeszcze przedstawić. Dla mnie natomiast pewne jest jedno – Chester Benington swoim wokalem zawsze mnie śmieszył. Owszem jego samobójcza śmierć bardzo mnie zasmuciła, bo żal mi go po dziś dzień jako człowieka. Stał się on ofiarą choroby gorszej od nowotworów wszelkiej maści czy nawet AIDS! Depresja to straszna kurwa, która niszczy i zabija w sposób często niewidoczny i właśnie Chester jest jedną z najgłośniejszych jej ofiar. Co do jego wokalu to od zawsze był on dla mnie i jest po dziś dzień ZERWANYM GARDŁEM! Mimo wielu starań ja tam nie potrafię dosłyszeć się czegoś co idzie z przepony.

Dziwiło mnie zawsze to, że ogół tego nie dostrzega. Pociesza natomiast fakt, że wielu racjonalnie i zdrowo myślących ludzi, przyznało mi rację, gdy zwróciłem im na to uwagę. I w tym momencie mogę też podać klucz do tego, czemu zawsze gdy wypowiadam się o LP w ten sposób leje się fala słownego szamba. Otóż fanatycy chociażby udowodnić im swoje racje, zawsze będą bronic swojego „bożka”. Te mechanizmy są przecież od wieków znane a aktualnie można je porównać do zwolenników pisu czy dewotów katoczyzmu.

 

Ja sam byłem w „targecie” Linkin Park. Teledysk do Crawling był bardzo przekonujący ale to nie był przypadek, bo obok In The End, był to jedyny godny zwrócenia uwagi utwór na debiucie Hybrid Theory. Cały album był taką komercyjną produkcją, która była idealnym kandydatem na skończenie się w tym samym czasie gdy się dopiero zaczynała. Podobne przykłady są przecież znane. Takie kapele jak Taproot, A, Orgy, Incubus….. Lista jest długa. Nad Linkin Park rozłożono jednak parasol ochronny i….chwilowo pozwolono im być „ostrymi” i metalowymi.

Co skończyło się na drugim albumie Meteora, której to specjalna edycja z okazji minionych dwóch dekad od jej premiery, jest podmiotem lirycznym tej recenzji. Producenci zdali sobie sprawę, że ich kura zaczęła znosić złote jaja i dali przykaz by drugie dzieło zespołu było stylistycznie podobne do debiutu. Dlatego Meteora tak pięknie się przyjęła. Mało tego, album został wyprodukowany tak, że oprócz potwierdzenia tego, co Linkin Park zaprezentowało na Hybrid Theory, można było odczuć swoisty rozwój oraz apetyt na więcej i nadzieję, że ten trend będzie już stałym wyznacznikiem tego jakże jasnego punktu na muzycznej mapie tej „plastikowej” odmiany nu metalu.

 

 

Nikomu jeszcze wtedy nie przyszło do głowy, że kopiujący na potęgę pomysły z innych znanych kapel owego nurtu, Linkin Park zaczerpnie pełną garścią z historii SlipKnoT-a i późniejszy trzeci album Minutes To Midnight stanie się faktycznym początkiem końca i pędzącą ku totalnej miałkiej i bezosobowej komercji, równi pochyłej, staczającej ten w sumie dobrze zapowiadającej się z początku kapeli, do niebytu. Jednocześnie idąc przez linię czasu jako „legenda” odcinająca kupony na fali popularności jaką zbudował początek istnienia w mainstreamie. To dlatego na koncertach promujących jakąkolwiek późniejszą płytę, widownia czekała najbardziej na takie utwory jak Crawling, In The End, Somwhere I Belong, Faith czy Breaking The Habit. Czyli wszystko to co pochodzi z dwóch pierwszych albumów.

Lecz choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów….to nawet największa machina marketingowa nie mogła i nie może powstrzymać tego, że sam zespół na przełomie lat zauważył, że fani chcą tego co działo się na początku. Dowodem na to jest fakt, że sam emce zespołu Mike Shinoda, chociaż zasadniczo najdalej mu z całego składu do stricte metalowego stylu bycia, co udowodnił swoją solową karierą pod szyldem Fort Minor, tak się wkurwił na muzyczny marazm kapeli, że poniekąd wziął sprawy w swoje ręce. Odpowiadając na prośby fanów i fanatyków, że chcą by wróciło to co w LP najlepsze, zagonił zespół do roboty, sam złapał za gitarę, z którą do tej pory występował raczej epizodycznie i to raczej dla wizualnego pr-u niż dla wnoszenia czegoś znaczącego do muzyki i pokierował nagraniem albumu The Huntig Party.

 

 

To był taki jasny „epizod” na linii czasu Linkin Park, który miał podbudować nie tylko spragnioną tego rodzaju muzycznych doznań publiczność ale także sam zespół, udowadniając, że może jeszcze nie jest tak źle. Zresztą mogli sobie na to pozwolić, mając tak ugruntowaną pozycję na świecie i świadomość, że jako kura znosząca złote jaja ich pozycja finansowa jest tak pewna, że nawet totalna klęska już nie może im zagrozić, słusznie zaryzykowali.

Jeśli dalej tworzyliby płyty, które nadają się jedynie jako podkład do gameplayów gier mangowych dla marszczofrednej młodzieży, po czasie już nawet oni stwierdziliby, że to jest tak wtórne że „łotewa”. A tak to stworzyli album pod banderą zapowiedzi Mike’a „chcecie więcej gitar, to będą gitary”. I były a w dodatku z obecnością wielu znamienitych gości, takich jak chociażby Daron Malakian z System Of A Down w utworze Rebelion. Paradoksalnie jego udział uwydatnia wyraźnie kto tu się zna na robocie i pokazuje jak to się powinno robić.

 

 

Wróćmy jednak do Meteory bo o niej dziś mowa. Pojawienie się tej super, hiper, ekstra, cool edycji też jest potwierdzeniem tego, że Linkin Park to nic innego jak komercyjny twór marketingowy. Dali nam wszystko! Takiego wydawnictwa próżno szukać wśród innych kapel. Naszpikowana do granic paczka z płytami, która daje parę godzin muzycznej przygody. Sprytny zabieg, który uniknął upychania „dodatków” na ograniczoną czasowo płytę CD, przez co można by coś pominąć. Tu podane wszystko w pokatalogowanym kalejdoskopie, prosto i szeroko. Od standardowej płyty, poprzez zapis audio słynnych koncertów, demówki, znów koncert by zakończyć ten „box” na niepublikowanych singlach i jeszcze raz demówkach kończąc.

Pokaźne tomiszcze można by rzec! Ale to właśnie ostatni krążek z tego całego kompletu przykuwa moją największą uwagę. To on stał się prowodyrem do popełnienia tej bluźnierczej dla oddanych fanatyków kapeli recenzji. Za którą ponownie będą na mnie wieszać psy, grozić szafotem i rwać włosy z głowy. Tylko że po czasie wielu z nich już tych włosów nie ma. Bo czas leci, pesele wciąż te same i ci którzy kiedyś byli w wieku młodzieżowem, dziś są już w wieku średnim. I u przynajmniej części testosteron zdążył już na głowie zrobić swoje i sprawić, że włosy są już historią. Dlatego jeśli reakcja na prawdę i argumenty będzie tożsama co dekadę czy dwie temu, świadczyć to będzie o dziecinnym podejściu do życia, niedojrzałości i marazmie, który sprawia, że pomimo upływającego czasu, dorośli dziś jakby nie patrzeć ludzie, mentalnie zatrzymali się na początku lat dwutysięcznych.

 

Ten ostatni krążek zawierający utwory, które finalnie nie znalazły się na regularnej Meteorze są najbardziej namacalnym dowodem na to jak zespół był sterowany. Bo to nie przypadkowy zabieg, że o takich utworach jak Lost i Fighting Myself dowiadujemy się dopiero teraz. Zespół twierdzi, że nie pasowały do całokształtu wtedy wydawanego albumu. Owszem nie pasowały, ale nie zespołowi tylko specom od marketingu. Znam te utwory aż za dobrze, za sprawą ponad nie wątpliwie zbyt częstą emisją w Rock Radiu i szczerze nie słyszę by różniły się jakoś stylistycznie od reszty oficjalnej setlisty. Nie są też jakimiś outsiderami gdyby ustawić je w szeregu tego co wyszło dwadzieścia lat temu, zarówno po tych znanych kawałkach jak i między nimi.

Nie są też „niedokończone” czy wyprodukowane w odrębny sposób. To kawałki zrobione od początku do końca i pełnoprawnie gotowe znaleźć się na albumie na którym to prace trwały w momencie ich powstawania. Jak widać zespół był dość płodny i miał pomysły. Mało tego, zrealizował je i zapewne chciał by znalazły się na krążku. Co więcej, może to właśnie one powinny tam być zamiast jakichś innych, które finalnie się tam pojawiły. No ale tu wkroczyli spece i powiedzieli „Stop! Ma być bezpiecznie według odgórnie ustalonych zasad i krążek ma mieć określoną, przetrawialną przez ogół długość trwania i ilość piosenek, to tak ma kurwa mać być i huja możecie zrobić. Jak się nie podoba, to se to wydacie za 20 lat i stulić pyski, pryszczate mięczaki!”.

 

 

Po za tym musieli dobrać na Meteorę kawałki na tyle przyswajalne, by album mógł osiągnąć zaplanowany przez „garniturki” sukces. Dlatego dziś można ze smutkiem stwierdzić, że Meteora, która do tej pory mogła wydawać się ostatnim „dobrym” albumem Linkin Park i to do tego kompletnym, wyszła na świat dwie dekady temu już w dniu premiery mając utrącone skrzydła. Szkoda bo te nie opublikowane kawałki są naprawdę dobre jak na Linkin Park oczywiście. Mają w sobie sporo intensywnej energii i z pewnością gdyby zespół zrobił przed premierą referendum, pytając fanów, że nie są pewni i co wybrać, to myślę, że te kawałki z płyty numer 6 na specjalu, znane były by światu już od dwóch dekad.

Mogę nie lubić Linkin Park, mogę nie darzyć ich sympatią i nie wybaczyć im nigdy tego, że są tworem będącą mieszanką najlepszych pomysłów skopiowanych od poważniejszych kapel. Ale muszę oddać, że co do pewnych spraw trzeba być uczciwym. I tak mam wrażenie, że tak samo jak w przypadku albumu The Huntig Party, teraz gdy Chestera nie ma już wśród nas a istnienie zespołu to jedna wielka zagadka, Mike Shinoda po raz kolejny wziął sprawy w swoje ręce i zrobił coś co po prostu powinien.

 

Upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, bo finansowa maszyna musiała zagrać i na Linkin Park trzeba było znów zarobić a okazja do tego była wręcz sztandarowo obowiązkowa. Tak więc album wydano by po raz kolejny „wydoić” kasę od fanów. Mike jednak zapewne stwierdził, że chcecie tego? Spoko ale jedziemy po całości i oddamy wszystko co mamy. „Krawaty” się zgodziły i Shinoda mógł tym zabiegiem pokazać „Patrzcie, te dwadzieścia lat temu tyle mieliśmy. Chcieliśmy to Wam dać ale kurwa nie mogliśmy bo byliśmy i jesteśmy podnóżkami menagerów. Teraz kiedy i my i oni nie mamy nic do stracenia, możemy się tym w końcu podzielić”.

Smutne to ale jakże prawdziwe i namacalne. To taki jeden z wielu dowodów jak nie raz WIELKIE projekty muzyczne są sterowane przez „górę” i po latach wychodzą potem kwiatki, czy to w książkach napisanych na ich cześć, czy to podczas wywiadów, czy tak jak tu, na specjalnym wydawnictwie. Gdy na jaw wychodzi, to co było ukrywane tak skrzętnie, że pewnie niewielu nawet o tym wiedziało, jeśli w ogóle. A tu dostajemy to wszystko tam na końcu by za dużo hałasu i buntu z tego powodu nie było. Radia sobie to pograją, marketingowa maszyna i zespół (w mniejszym stopniu ale zawsze) zarobią co trzeba, a potem wszystko wróci do normy.

 

 

Nadal nie wiadomo będzie co z samym zespołem, który po stracie frontmana nie może się otrząsnąć i dopóki trwa ten stan „zawieszenia”, dopóty sytuacja jest w miarę stabilna. Bo może być tak, że Linkin Park zwiną interes i uratują się w ten sposób wizerunkowo a może niestety być tak jak w przypadku zespołu Queen, który uznał, że nie ma ludzi niezastąpionych i od lat grają z Adamem Lambertem, który Freddie’mu Mercury’emu do brudu pod paznokciami u nóg nie dorasta. Jeśli by się jednak tak stało, że zespół zapragnie znaleźć następcę, który byłby dla Chestera kimś kim jest Marc Martel dla lidera Queen, to Joe Hahn już na to czeka…

Tak nie zapomniałem o nim i popastwię się nad tym dj-u(?) po raz kolejny, bo powtórzę raz jeszcze, że zdania o LP nie zmieniam i czas, a w szczególności okres po albumie Meteora pokazał, że zespół Linkin Park do czasu nieszczęśliwej śmierci frontmana, był niczym innym jak muzycznym TRIO. A tworzyli go właśnie Joe Hahn oficjalnie jako DJ a nieoficjalnie jako człowiek od wszystkiego, Chester Benington jako wokal prowadzący, Mike Shinoda jako emce i trzech mniej lub bardziej znanych muzyków towarzyszących, by nie było, że wszystko leci z sampla. Zresztą gitarzysta, basista oraz perkusista musieli być, bo przecież co to za zespół co mianuje się metalowym a nie ma takich instrumentów i muzyków na nich grających na pokładzie. Gdyby tak to działało, to największa muzycznie ameba umysłowa, najpóźniej w trzecim locie zorientowała by się, że coś jest nie tak.

 

 

Dlatego Joe pozwolił dopuścić do swojego grona takie postacie i z początku nawet pozwolił im wychodzić przed szereg swoimi partiami. Potem jak wiadomo, zmieniło się to i każdy kolejny album Linkin Park był zrobiony tak, że teoretycznie podczas wykonywania wszystkich kawałków, prócz tych z dwóch pierwszych płyt, reszta muzyków mogłaby spokojnie pójść na backstage na fajkę czy też dużego browara i nic by się nie stało. Wszystkich albumów prócz The Hunting Party, gdzie jak wspomniałem już sam Shinoda nie mógł patrzeć na to co wódz, lider, bożyszcze i protagonista najlepszego odpierdala. Jak widać wszelkie kropki się łączą i widać wyraźnie dlaczego mieliśmy ten jeden „epizodycznie” dobry, późniejszy album.

Joe natomiast przymknął oko, bo oprócz swojej boskiej pewności, że to co sobie zmiksuje w jedną noc, będzie na uszach całego świata, równie mocno jeśli nie bardziej, zaangażowany był w wymyślanie coraz to nowego merchu, by udowodnić nie tylko sobie, ale przede wszystkim zadowolonym z tego stanu rzeczy „garniturkom”, którym mentalnie dzięki temu klękał do miecza, że Linkin Park to maszynka do zarabiania kasy i to w większym stopniu na merchu właśnie niż na muzyce. I to zarówno pod kątem sprzedawanych płyt i koncertów łącznie i razem wziętych. Dlatego też, zanim jeszcze ogłaszano premiery nowych płyt, ba zanim pojawiały się single, Hehn dbał o to by pojawiało się nowe logo LP a oficjalna strona zespołu, z najwyższą dozą staranności, miała uzupełnioną zakładkę „merch”, naszpikowaną już znanymi i nowymi, coraz to bardziej innowacyjnymi rzeczami z tym logiem właśnie.

 

Innymi słowy tak samo jak muzyka nigdy nie przeszkadzała Michałowi Wiśniewskiemu w śpiewaniu, tak samo bycie DJ-em w kapeli „metalowej”, nie przeszkadzało specjalnie Hehnowi prowadzić interesu na owej kapeli właśnie. Ważny by hajs się zgadzał i jednocześnie by robić to wszystko tak, by nie wychylać się na piedestał. A o wysokiej dezynwolturze naszego „dyrygenta” tej trzy osobowej orkiestry, może świadczyć zachowanie podczas odbiory jednej z nagród na początku kariery. Oczywiście na takich galach ciężko jest odnaleźć kulturę wyższą wśród uczestników. Joe natomiast przebił wszystko, gdy wziął statuetkę zbudowaną tak, że od podstawy do loga MTV prowadziła sprężyna. Ten poruszał tym tak by przypominało falliczne ruchy wielkiego kindybała w opadzie i rzekł jakże podniosłe, rozległe i z wielkim patosem „Thank You”, po czym z miną w oczach dziecka które nie wie co się dzieje, poszedł w sobie tylko znanym kierunku i tyle go widzieli.

Taki przyczajony tygrys, ukryty smok popkultury, który w momencie gdy skład zespołu się zdekompletował, zapewne najbardziej został uderzony dylematem, co będzie dalej. Póki co z tego co czytałem, jakieś pomysły się rodziły, coś tam próbowali, gdzieś tam szukali drogi wyjścia, ale wszystko tak jak stało nadal stoi w martwym punkcie. Można by poczuć swoisty wewnętrzny spokój, że w sumie jest jak jest i niech tak będzie. Znając życie nie minie wiele lat, jak Joe czymś nas zaskoczy i cokolwiek to będzie, zostanie ogłoszone jako WIELKI POWRÓT LINKIN PARK.

 

 

Kto wie, może pozwoli na to sztuczna inteligencja i rozwijająca się technologia hologramów. Nie wiem, podpowiadać nie chcę. Bo podobnie jak wielu, uważam, że to co najlepsze w tym Trio, które jeszcze swego czasu dopuszczało pozostałych muzyków do głosu, działo się na początku, czego przykładem jest Meteora, jako ostatni „dobry” album. I z tym zdaniem zgadzają się nawet znaffcy, wyznawcy, fanatycy i oczywiście normalni ludzie też.

Jeśli spojrzeć na Linkin Park zdrowym spojrzeniem z boku, zupełnie na sucho, to gdyby traktować ten twór jako zespół, który byłby w miejscu w którym powinien być, czyli gdzieś w n-tym rzędzie gatunku pod który się podpiął, ich muzyka faktycznie mogłaby się podobać i sprawiać wrażenie czegoś świadomego i dającego jakieś wrażenia i odczucia estetyczne. W dodatku wiedząc, że pomimo tego, że są niczym innym jak tylko mieszanką kopii prawdziwych poważnych zespołów, jednak robią swoje i trwają. Wtedy tak, owszem, mogli by się muzycznie podobać.

 

Niestety tak nie jest i za każdym razem kiedy gdzieś z głośników słyszę Linkin Park, to chociaż zjadłbym najlepszy posiłek, załącza mi się nieznośna niestrawność. Szkoda, bo wolałbym pisać o takiej muzyce przez pozytywniejsze zwierciadło, ale prawda jest taka, że coś co mogło być dobre a stało się metalowym boysbandem na polecenie władców marketingu, nigdy nie będzie prawdziwe i szczere. A LP to tylko przykład jeden z tysięcy, które są na piedestałach tego świata. Tylko akurat oni są solą w moim oku bo jakby nie patrzeć, dotyczą nurtu muzycznego, który jest moim ulubionym.

Dlatego też album Meteora, która chociaż dobra, poprawna i nawet słuchalna, nigdy nie stanie na mojej półce. A chwile gdy świadomie sięgam po twórczość Linkin Park, są tylko wtedy, kiedy pojawia się coś nowego i wypada nie tyle o tym napisać, co przypomnieć światu moje zdanie. Dlaczego to robię? Mechanizm jest prosty, wiem że nie tylko ja mam takie zdanie, są ludzie którzy podobnie jak ja nie trawią LP, ale otoczeni są przez tych, co za ten boysband dali by się pokroić, więc siedzą cicho. To właśnie oni mogą tu złapać haust ożywczego powietrza i wiedzieć, że jest ktoś kto czuje dokładnie tak samo jak oni i nie boi się powiedzieć tego na głos.

 

 

Robię to też dlatego, że pamiętam jak sam odkrywałem swoją muzyczną świadomość i bezpowrotnie przepadłem w twórcach nowej fali metalu czyli w zespole Korn. Otoczenie dalsze, czyli „tru” fani metalu, dla których Metallica skończyła się na Kill’em All, nie mieli na językach nic innego jak szkalowanie mnie, że nie jestem i nigdy nie będę metalowcem, tylko pozerem, bo słucham kapeli z Bakersfield. O tym co się stało później pisałem poniekąd w niedawnej recenzji albumu Metallica – 72 Seasons.

Tylko że Korn różni się tym od Linkin Park, że raczej nie puszczają ich w stacjach rockowych. Sam osobiście czekam aż Rock Radio wyemituje coś, chociażby z albumu MTV Unplugged. Do tej pory zaskoczyłem się tylko tym, że oprócz Metallicy, która jest emitowana poniekąd z obowiązku, udało mi się wyłapać dwa razy System Of A Down. Korn i SlipKnoT (nawet z Vol. 3 Subliminal Verses) do tej pory nie poszło w eter. Linkin Park natomiast często, gęsto z zegarkiem w ręku raz mierzone – 7 godzin po sobie. Czy to nie daje do myślenia?

 

Poniekąd cieszę się, że wyszła ta edycja. Dzięki niej miałem okazję po raz kolejny posłuchać Linkin Park i to w bezpieczny sposób. Nie analizując co tym razem Joe Hahn zmiksował w jedną noc i kogo dokoptował na wokal. Bo ja to jestem umysł ścisły i lubię melodie, które już raz słyszałem po prostu…W dodatku w otoczeniu zapisów koncertów, które z dawna polski można było posłuchać w sieci i dodatków, które nie tylko dodają kolorytu. Są najciekawszą stroną tego wydawnictwa, odkrywając co przez dwie dekady przed słuchaczami ukrywano.

Mogę współczuć tym wiernym wyznawcom, którzy poczuli się oszukani i dopadł ich zawód, że dotąd zarzynając pierwsze wydanie, nie mieli pojęcia o tym, co tu znajduje się min, na krążku numer 6. I właśnie ten polecam najbardziej bo tworząc ową recenzję zasadniczo słuchałem w kółko tylko tej części wydawnictwa. Resztę znam aż za dobrze więc po co katować coś po próżnicy?

 

Przyszłość pokaże co będzie dalej. Czy Linkin Park powrócą w „wielkim stylu”, będąc już tylko czymś na kształt niezdarnie posklejanego kubka do kawy, który trąciliśmy przypadkowo i rozpadł się na wiele elementów. A że był naszym ulubionym, to za wszelką cenę chcieliśmy go zreanimować i pić z niego dalej. No niby to jest jakiś sposób ale wiadomo, że to już nie będzie to samo. A może kolejną okazją będzie 20 rocznica wydania Minutes To Midnight? Jeśli tak, to muszę się przygotować i najlepiej pisać to na pusty żołądek…..

Linkin Park – Meteora 20 Year Anniversary Edition

Premiera – 7 Kwietnia 2023

 

CD – 1

1. Forewaord – 0:13

2. Don’t Stay – 3:08

3. Somwhere I Belong – 3:34

4. Lying From You – 2:25

5. Hit The Floor – 2:44

6. Easier To Run – 3:24

7. Faint – 2:42

8. Figure.09 – 3:17

9. Breaking The Habit – 3:16

10. From The Inside – 2:55

11. Nobody’s Listening – 2:59

12. Session – 2:25

13. Numb – 3:07

 

CD – 2 (Live In Texas)

1. Don’t Stay – 3:19

2. Somwere I Belong – 3:35

3. Lying From You – 3:06

4. Pepercut – 3:06

5. Points Of Authority – 3:25

6. Runaway – 3:07

7. Faint – 2:46

8. From The Inside – 3:00

9. Figure.09 – 3:51

10. With You – 3:19

11. By Myself – 4:07

12. P5hng Me A*Wy – 5:04

13. Numb – 3:14

14. Crawling – 3:41

15. In The End – 4:03

16. A Place For My Head – 3:56

17. One Step Closer – 4:01

 

CD – 3 (Live In Nottingam 2003)

1. Session – 1:13

2. Don’t Stay – 3:15

3. Somwhere I Belong – 3:37

4. Lying From You – 3:39

5. Pepercut – 3:06

6. Points Of Authority – 3:25

7. Runaway 3:52

8. Faint – 2:46

9. From The Inside – 2:59

10. Hit The Floor – 3:14

11. With You– 3:45

12. Crawling – 4:00

13. In The End – 4:30

14. Easier To Run – 4:04

15. A Place For My Head – 3:58

16. One Step Closer – 4:03

 

CD – 4

1. A.06 – 0:54

2. Pretty Birdy – Somwhere I Belong 2002 Demo – 4:05

3. Sold My Soul To You Mama – 1:58

4. Standing In The Middle – 3:21

5. Program – Meteora Demo – 3:31

6. Faint – Demo 2002 – 3:11

7. Figure.09 – 3:23

8. Drawing – Breaking The Habit Demo 2002 – 3:31

9. Cumulus – 2002 Demo – 3:04

10. A-Six – Oryginal Long Version – 3:51

11. Soundtrack – Meteora Demo – 3:15

12. Broken Foot – Meteora Demo – 2:43

13. Ominous – Meteora Demo – 3:08

14. Unfortunate – Unreleased Demo 2002 – 2:06

15. Pepper – Meteora Demo – 2:56

16. Braking The Habit – Original Mike 2002 Demo – 3:17

17. Halo – Unreleased Demo 2002 – 3:42

18. Rhinocerous – 2002 Demo – 3:35

19. Attached – 2003 Demo – 3:35

 

CD – 5

1. Lying From You – Live LPU Tour 2003 – 3:04

2. From The Inside – Live LPU Tour 2003 – 2:55

3. Easier To Run – Live LPU Tour 2003 – 3:20

4. Step Up – Live Projekt Revolution 2002 – 4:14

5. My December – Live Projekt Revolution 2002 – 4:27

6. Crawling – Live Reading Festival 2003 – 3:35

7. Breaking The Habit – Live Rock Am Ring 2004 – 5:34

8. Step Up/Nobody’s Listening/It’s Goin’ Down – Live – 4:57

9. Wish – Live Projekt Revolution 2004 – 4:28

10. One Step Closer (feat. Jonathan Davis) – Live Projekt Revolution 2004 – 3:57

 

CD – 6

1. Lost – 3:19

2. Fighting Myself – 3:21

3. More The Victim – 2:41

4. Massive – 2:41

5. Healing Foot – 3:31

6. A6 – Meteora|20 Demo – 3:54

7. Cuidado – Lying From You Demo – 3:18

8. Husky – Hit The Floor Demo – 3:13

9. Interrogation – Easier To Tun Demo – 3:40

10. Faint – Meteora|20 Demo 3:55

11. Plaster 2 – Figure.09 Demo – 2:56

12. Shiter – From The Inside Demo – 3:24

13. Wesside – 3:14

14. Resolution – 4:37

 

Chester Bennington – vocals

Rob Bourdon – drums

Brad Delson – lead guitar

Dave Farrell – bass guitar

Joe Hahn – turntables, samples

Mike Shinoda – rap vocals, vocals, samples, strings arrangement, rhythm guitar, piano, keyboard

Lista ludzi, którzy brali przy tym udział jest jeszcze długa. Tak samo jak tracklista, bo istnieją jeszcze jakieś super deluxe wersje z dodatkowymi krążkami DVD. Po resztę odsyłam chętnych do Wikipedii. Ja opierałem się o to, co dostępne na Spotify!

Zostaw Komentarz