Zgadza się, na moich łamach recenzja nowego albumu zespołu Metallica – 72 Seasons. Zaskoczeni? Bardzo dobrze!
Uwielbiam te momenty, kiedy w świecie muzyki pojawiają się albumy tak długo wyczekiwane i zarazem tak opiewane, komentowane i krytykowane zarazem, zaraz po ich premierze. Wtedy wyłaniają się ze swoich nor nie tylko czołowi recenzenci czy też z obowiązku dziennikarze czołowych pism i portali muzycznych. O pierwszeństwo czyja racja jest „mojsza niż twojsza” biją się wszelkiej maści znaffcy, którzy to o metalu „wiedzą najwięcej”, a po prawdzie część z nich nie zagrałaby nawet intro Nothing Else Matters na gitarze (o ile wiedzieli by w ogóle jak ją prawidłowo nastroić).
I myślę, że w moich przemyśleniach bardziej się skupię nad zagadnieniami zjawiska jakim jest zespół Metallica i jego muzyka niż na samym albumie. Bowiem odkąd album się pojawił, to naprawdę bałem się otworzyć lodówkę, by nie wyskoczył mi jakiś komentarz czy jest dobry czy zły. Co śmieszniejsze jeden z recenzentów najpierw stwierdził, że recenzując album powinno się unikać wnikania w historię zespołu, po czym właśnie to obficie uczynił. Dla mnie paradoksem jest to, że on się w ogóle tłumaczył, tylko nie wiem przed kim? Przed samym sobą czy też przed owymi znaffcami, którzy mogli by mu pojechać w komentarzach.
No tak ale ten człowiek pracuje, czyli bierze pieniądze, za bycie opiniotwórczym w dużym portalu, więc musi się trzymać jakichś tam ram niepisanej internetowo-metalowej netykiety. Ja mam ten komfort i wolność, że mam swoje niezależne medium i mogę pisać co chcę a krytycy mogą co najwyżej rwać włosy z głowy w protekcjonalnym myśleniu, że – Jak on kurwa mógł?
A no mógł, bo szczerze to co się dzieje w środowisku metalu często wkurwia mnie tak, że nie wiem czy na serio spotykam tych samych ludzi na koncertach a potem czytam ich wypowiedzi w sieci, czy może są to dwie odrębne grupy społeczne. Śmieszne jest natomiast dla mnie od samego początku, że gdy zaczynałem słuchać nowej fali metalu (zwanej nu metalem), to ilość hejtu była wręcz zatrważająca. Tak zwani tru metale którzy uważają się za jedynych prawdziwych jak religia katolicka wśród wyznań, jechali po każdym kto lubił posłuchać sobie tej odmiany metalu, skazując myślami i słowem na szafot każdego, kto nie uważał, że prawdziwy metalowiec musi kochać takie kapele jak Metallica, Iron Maiden czy Black Sabbath.
Minęło wiele lat i ci sami krzykacze sami jeżdżą na koncerty Korn-a czy SlipKnoT-a o szale chuja na temat koncertów Rammstein nie wspomnę. No ale tego nie wolno im na głos powiedzieć bo się jeszcze śmiertelnie obrażą. Mało tego, jeśli człowiek z biegiem lat zaczął sięgać po klasykę i polubił faktycznie zespół Metallica, przyjemność mu sprawia podczas treningu posłuchać Iron Maidem a jak Spotify mu zaproponuje jeszcze AC/DC i człowiek jeszcze podkręca dzięki temu tempo, to lepiej niech się nie wychyla bo…..Bo według tru metali i tak chuja się znasz, bo oni Metallicę znają lepiej niż ty, bo zaczęli jej słuchać z dawna polski i przeczytali o niej książkę, więc to daje im prawo decydować o tym, czy obecnie zespół gra dobrze czy nie i są więcej niż pewni, że ich zdanie jest ważniejsze niźli to co zdecydował sam zespół.
O ironio w sieci krąży od początku powiedzenie, że Metallica skończyła się na Kill’em All. Bo znaffcy chcieli by by trash metal wyglądał tak jak wtedy i cokolwiek zespół nie zrobi to będzie źle. Tymczasem od lat mówi się, że Metallica to największy zespół świata i chyba to najlepszy argument by zamknąć malkontentom mordy. Bo nic nie zmieni tego, że zespół stał się symbolem szeroko rozumianej popkultury. Ich utwory zna większość światowej populacji i można śmiało stwierdzić, że wszędzie na świecie gdzie tylko docierają fale radiowe i ktoś ma odbiornik, na pewno Metallicę słyszano.
Dodatkowo by historię zespołu znać już nie potrzeba do tego książek, które dla fanatyków są jak biblia. Nie potrzeba też czytać artykułów w internetowych serwisach, bo przeważnie zajmują się niewielkim wycinkiem wypowiedzi zespołu. Wystarczy śledzić oficjalne kanały by mieć bezpośredni przekaz. Tak więc powoli ale sukcesywnie słowne wypociny prawdziwych, jedynych i słusznych w swoim rozumowaniu krytykantów, zaczynają ginąć w otchłani. I bardzo kurwa dobrze.
Dlatego też ja pozwalam sobie napisać o 72 Seasons. Dlaczego? Bo chcę i mogę, bo obcuję z tą muzyką. I zespołu Metallica słucham częściej niż mogło by się to komuś wydawać. Wszystko za sprawą tego, że w ostatnich latach, podobnie jak wielu moich znajomych, świadomie i dobrowolnie wyłączyłem kanały tv i radiowe które można złapać z przysłowiowego widelca na korzyść świadomych kanałów z internetu. To też obecnie dla mnie jedyną słuszną polską stacją radiową jest Rock Radio a gdy chcę urozmaicenia to uruchamiam Spotify.
Więc Metallica pojawia się regularnie, co nie tylko pozwala odkrywać utwory, po które niekoniecznie sięgnąłbym świadomie, ale także utrwala te dobrze znane. A i nowe utwory są emitowane równie często co znane klasyki rocka i metalu. To ciekawe zjawisko, kiedy słuchasz rock radia i po czasie nowy utwór, który nie zawsze jest zapowiadany, po prostu leci i oswajasz się z nim na tyle, że dla Ciebie już jest w kategorii znanej klasyki. Potem miło jest się zaskoczyć słysząc go na krążku, który właśnie ma premierę i dopiero zaczynasz pierwszą sesję odsłuchania. Ale nie bój się, zanim zdążysz wcisnąć play, czy to mając fizyczny krążek, czy to z streamingu, to już znaffcy będą wiedzieć lepiej niż ty, co masz o danym krążku sądzić.
Dla mnie ważniejsze od ich jęków i żali jest to, czy dana muzyka mi się podoba i czy przy jej odbiorze dobrze się bawię i mam uśmiech na twarzy. A w przypadku nowego albumu tak właśnie jest. I łączy się to z najnowszą historią zespołu, co jeszcze bardziej podbudowuje i każe cieszyć się tym krążkiem.
Wszyscy wiemy że James Hetfield jakiś czas temu wyszedł z kolejnego odwyku. Patrząc po zdjęciach, każde kolejne zapicie i wychodzenie z niego odciska swoje piętno w jego wyglądzie. Czasem kiedy patrzy się na jego twarz, gdy już wychodzi na scenę odbudowany, to po prostu żal człowieka. I wiedząc o tym jakie ilości używek zespół przyjmował w swojej karierze, jak często przez to Metallica była na skraju zakończenia działalności, oraz przede wszystkim to jaką muzykę grają (a do najłatwiejszych technicznie ona nie należy), trzeba cieszyć się, że zespół trwa, chce grać, koncertować i dawać radość nie tylko sobie ale przede wszystkim słuchaczom.
Patrząc na to ile muzycy mają lat i jak długo już istnieją, każdy utwór na 72 Seasons daje kupę radochy, bo dla niektórych ci geriatryczni panowie, co nie powinni już grać, mają w sobie więcej energii i technicznego sznytu niż nie jeden dobrze prosperujący zespół. I Metallica nie zwalnia tempa, bowiem słuchając tej płyty jadąc rowerem, niejednokrotnie przyłapywałem się, że dzięki tej muzyce licznik pokazywał więcej niż się spodziewałem. Takie synchro organizmu z dzwiękami. I to jest sens obcowania z muzyką.
To dla mnie jest piękne. W świecie gdzie teraz patrzy się na to jak muzyk jest ubrany na scenie czy w klipie, czy też czytając rzekome newsy muzyczne, że jeden muzyk powiedział o innym to a to, warto mieć świadomość, że są zespoły jak Metallica, która pomimo tego, że owszem zarabia kupę szmalu, to jednak po tym co przeszła, po prostu cieszy się tym, że może grać.
Mało tego, malkontenci, którzy dziś mówią o tym, że zespół już coraz słabiej wypada na koncertach, to jakby któryś muzyk odszedł na drugą stronę, mówili by nagle, że to były zajebiste koncerty i szkoda, że już takich nie będzie. Dlatego też świadomie poczekałem sobie aż opadnie kurz zmasowanego ataku komentarzy na temat tego albumu i okoliczności mu towarzyszących.
A nie było łatwo, bo zawsze wstrzymuję się przed obserwacją innych recenzji zanim napiszę swoją, gdyż nie chcę się nigdy sugerować, to właśnie była trudna sztuka, bo w necie było wszędzie żółto.
A słuchając 72 Seasons mam naprawdę banana na twarzy. Produkcyjnie ta płyta to majstersztyk, klasa światowa, do której zresztą Metallica zdążyła nas przyzwyczaić. Materiał na krążku jest tak piekielnie dobrze zremiksowany, że nie ma wątpliwości, które czasami towarzyszą przy innych płytach. Tu nie ma różnicy czy słuchasz tego na sprzęcie Hi-Fi czy też Hi-End, na słuchawkach sportowych, czy leci to ze streamingu przez TV. Brzmienie to żyleta!
A co za tym idzie, każdy detal jest słyszalny perfekcyjnie, co w dalszym logicznym rozumowaniu pozwala na dokładne zapoznanie się z każdym dźwiękiem. Gdyby pojawił się chociażby najmniejszy błąd techniczny, to od razy by się go wyczuwało. Tak więc każdy kto tą płytę słuchał i mu się nie podoba, powinien iść do lekarza od uszu. Dlaczego?
Malkontenci często zapominają w swoich połajankach, że czas leci nieubłaganie i muzycy młodsi nie będą. A mając na uwadze ile wiosen mają członkowie Metallica ile przeszli zarówno na scenie jak i prywatnie, to naprawdę chwała muzycznym aniołom, że tacy weterani sceny grają z taką werwą i świeżością iż wydawać by się mogło, że są zespołem od najwyżej 20 lat. Tymczasem jest to ponad 2 razy więcej.
Słuchając 72 Seasons wracam myślami do Load, ReLoad gdzie brzmienie było równie świeże i przejrzyste. Do tego numery są tak energetyczne, że w mojej ocenie zespół dopiero teraz w pełni przebudził się z tego poszukiwania swojej tożsamości po tym jak St. Anger pozbawione solówek zaowocowało tym, że następne Death Magnetic było raczej albumem na otarcie łez po tym fakcie. Przy Hardwired…To Self Destruct już było lepiej ale dopiero teraz jest naprawdę miodzio. Na tyle, że każdy z utworów mógłby spokojnie pełnić rolę pełnowymiarowego singla.
W dodatku Metallica tak się rozkręciła, że jak już wzięła się do roboty to finalnie na krążku znalazło się 12 utworów i dają muzyczną jazdę przez godzinę i siedemnaście minut. To też powinno dać knebel na krytykantów, bo mało kto jest dziś tak płodny i robi album z takim rozmachem czasowym. No i nie można zapomnieć, że to o czym piszę dotyczy oficjalnego krążka a założę się, że tak jak zawsze zresztą, zespół nagrał o wiele więcej. Finalnie nie trafiło to na ogólnodostępny krążek, ale na pewno będą a może i już są, wersje deluxe, na których znajdą się dodatkowe utwory. Pewne jest, że takie kawałki wypłyną po latach w specjalnych edycjach, kompilacjach czy wydawnictwach rocznicowych, więc za dekadę lub dwie.
Nie ma się zresztą co dziwić sam Kirk Hammet powiedział o swoich pomysłach na nowy album „Mam mnóstwo materiału. Przesadziłem, więc jestem gotowy do pracy w każdej chwili”. Metallica miała na nagrania dość sporo czasu bo pomogła w tym pandemia. James Hetfield przyznał, że początkowo postęp prac nad albumem był „lodowaty” a potem stwierdził, że „albo trasa koncertowa albo pisanie więc covid wybrał za nas”. Każdy z muzyków początkowo zamknął się w swoim studiu gdzie tworzył z osobna. Potem panowie komunikowali się ze sobą co tydzień i dyskutowali nad kompozycjami. Gdy opadł kurz obostrzeń spotkali się razem i zarejestrowali 72 Seasons.
Sam zespół tłumaczy ten tytuł, że „72 sezony. Pierwsze 18 lat naszego życia, które kształtują nasze prawdziwe lub fałszywe ja. Koncepcja, że nasi rodzice powiedzieli nam „kim jesteśmy””. Osobiście uważam, że szczęściarzami są młodzi ludzie, którzy mogą odkryć Metallicę po raz pierwszy od tego albumu, jeśli oczywiście tak potoczą się ich muzyczne losy. Rzadko zdarza się by któryś kolejny album był na tyle dobry by nie było wstydu wspominać, że „Ja poznałem ich od 72 Seasons. Dopiero później sięgnąłem po wcześniejsze płyty”.
I mi osobiście ten album bardzo pasuje, jest tu przede wszystkim wiele energii, której brakowało mi na poprzednich krążkach a do której to w przeszłości Metallica zdążyła już mnie przyzwyczaić. Mogę powiedzieć, że ten album to taka pigułka tego czym jest Metallica, bo łączy w sobie zarówno to co znamy w niej od samego początku razem z tym co przyszło z wiekiem i doświadczeniem. I naprawdę bardzo, ale to bardzo czuć, że do tej płyty Metallica się mocno przyłożyła. Każdy koneser dźwięków doskonale wyczuje, czy to co leci z głośników było tworzone z pasji i chęci, czy jest wymuszone i zrobione na siłę, bo…wypadało już nagrać kolejny album gdyż czas był ku temu najwyższy.
A każdy krążek w swojej muzyce przedstawia także to w jakim miejscu w czasoprzestrzeni znajduje się dany zespół. I patrząc na to co o tym albumie piszą w mediach muzycznych, jak odbierają go krytycy, starzy wyjadacze czy krytykanci kolejnych, coraz to niższych szczebli, a słuchając tego albumu ja widzę dwa różne światy. Bo faktycznie, jeśli wejdzie się w media, poczyta artykuły i zwróci uwagę na nowe zdjęcia zespołu, bądź obejrzy jakiś koncert przez pryzmat zniechęcenia złymi opiniami, można odnieść wrażenie pewnego „zmęczenia” zespołu. Z drugiej zaś strony jeśli podejdzie się do tego z „czystą kartą” odnosi się wrażenie, że jest zgoła inaczej. I to że nie dość, że mamy nowy album to jeszcze Metallica zaraz po wyjściu ze studia ogłosiła trasę koncertową M72 Tour.
22 miasta na całym świecie a każdy koncert składający się dwóch wieczorów z czego w Polsce 5 i 7 lipca 2024. O ironio media już wykorzystują ten układ i piszą „Metallica na aż dwóch koncertach w Polsce”. Taaa…tylko dopiero potem dodają szczegóły że to właściwie jedno wydarzenie, bo i na stronie zespołu jest wspomniane że każdy z tych koncertów jest inny co potwierdzają setlisty dostępne w sieci. Tak więc pierwszy dzień jeden koncert potem dzień przerwy i kontynuacja dnia trzeciego. I chociaż to jedno wydarzenie to jest pod hasłem „No repeat weekend” co jest dość ciekawym konceptem i osobiście przyznaję, nie spotkałem się z czymś takim wcześniej.
Samo rozłożenie czasowe trasy jest świetnym wyważeniem pomiędzy energią muzyczną zespołu a peselami muzyków. Gdyby to wszystko było bardziej „pościskane” to może faktycznie Metallica była by wypompowana i miała dość grania a nawet dość czegokolwiek. A tak mamy świetny koncept i gwarancję, że to się uda. I jeśli ktoś uważa, że potem pewnie będzie równia pochyła, to oczywiście że się myli. Jeśli ktoś gra w zespole tyle lat to już bez tego nie może żyć. Tak jak się dzieje w innych grupach zawodowych, jeśli czymś przesiąkłeś, to już nie tyle, że nie potrafisz robić nic innego ale po prostu nie chcesz, lub się w tym nie odnajdujesz.
W chwili obecnej ja odczuwam to, że Metallica nie robi tego dla kasy, którą i tak zarobią i to srogo ale dla samej idei grania, co mocno odciska się w muzyce. Bo powtórzę, że tu czuć włożoną pracę w ten album i dostrzegam to za każdym odsłuchaniem. Kiedy w składzie są muzycy którzy mają nie tylko wyśmienity warsztat ale także wieloletnie doświadczenie a w dodatku jest czas i możliwość, to w sumie samoistnie wychodzi na to, że to co razem stworzą jest kawałem solidnego rzemiosła.
Śledząc oficjalne kanały zespołu a przede wszystkim ich stronę internetową, widząc to jak zwracają się do fanów, czuć że jest wyraźna chęć ku temu by przekaz muzyczny zarówno ten z albumu jak i koncertowy, był pełen pozytywnej energii. To jak została przedstawiona trasa koncertowa daje do zrozumienia iż to co wcześniej było pojedynczymi przypadkami tak zatrybiło że teraz idziemy z pomysłem po całości. A że fani są dla zespołu jak przyjaciele czy wręcz rodzina, to o sukcesie tego przedsięwzięcia ma zadecydować nie tylko zespół ale przede wszystkim fani, którzy będą odbiorcami tych muzycznych spektakli. Po zakończeniu tego tourne a nawet już w czasie jego trwania łatwo będzie rozróżnić jak to naprawdę jest. Cała fala krytyki pod adresem nowej płyty versus zapełnione stadiony i to dwa razy z rzędu.
Bo kto jak kto ale to właśnie Metallica ma zawsze komplet publiczności. Bilety sprzedają się na pniu (choć w większości pewnie przez boty) i ciężko się dostać na koncert jeśli odpowiednio wcześniej się tego nie zaplanuje. I to nie tylko dlatego, że zespół ma wyrobioną markę, ale bez odpowiedniej jakości muzyki z pewnością taka sytuacja nie była by pewna. Każdy kto słucha ich muzyki, może sam obcować z jej dźwiękami. A prawda jest taka, że większość naprawdę fanatyków zespołu nie udziela się w mediach społecznościowych tylko zostawia swoje odczucia dla siebie.
I nie ważne jest że to największy zespół świata który obrośnięty jest wieloma legendami. Jeśli słuchasz i dobrze się bawisz, to wcale nie musisz nawet znać nazwisk muzyków, na czym dokładnie grają czy w co się aktualnie ubierają, o innych super „ważnych” szczegółach nie wspominając. I zespół rozumie co to znaczy dobra zabawa na tyle że w związku z 72 Seasons stworzył stronę internetową, na której każdy może na okładce stworzyć dowolny napis, który będzie widoczny w miejscu loga Metallica w odpowiedniej czcionce. Dlatego sam osobiście skorzystałem z tej możliwości i wstawiłem do tej recenzji.
Był to zabieg przemyślany i zrobiony z premedytacją, bo oczywiście znaffcom zagotuje się krew w żylakach, że „jak on mógł?”. Ja natomiast zrobiłem to bo mogłem, gdyż dziwnym trafem, gdy na owej stronie wpisałem „kornfanhead” nie wyskoczył mi żaden błąd mówiący że „operacja jest nie możliwa do wykonania”.
Zbliżając się do końca tej recenzji, która z tego co widzę, przerodziła się w kolejny mały esej, stwierdzam wszem i wobec, że czuję swoistą ulgę. Ciężko bowiem funkcjonuje się w świadomości, że dopóki samemu nie wyrazi się swojego zdania, subiektywnej opinii, popartej tylko i wyłącznie na swoich odczuciach, można bez zahamowań patrzeć na inne recenzje i opinie. Nie dało się tego w 100% uniknąć i pominąć ale szczęśliwie jednocześnie dało radę przejść obok tego bardzo dyplomatycznie.
Teraz kiedy po wielu bardzo przyjemnych sesjach odsłuchu i to w bardzo różnych warunkach na różnym sprzęcie, dopełniłem swojego poniekąd obowiązku recenzenckiego, mogę już tylko czerpać czystą radochę z albumu, który wydawać by się mogło znam na wskroś. Zawsze jednak okazuje się, że z biegiem czasu odnajduję na takich płytach coś nowego.
Niezaprzeczalne jest także to, że o wiele innej radości przynosi to, kiedy taki album włączy się po dłuższej przerwie. Kiedy już płyta ma pewien ząb czasu i nie jest już najnowszym dziełem w twórczości zespołu, można przekonać się jak przetrwał tę próbę i jak się zestarzał. Póki co to 72 Seasons to najmłodsze dziecko zespołu Metallica, które swoją świeżością odkrywa przed słuchaczem wiele i…..daje nienasycony apetyt na więcej. A więc i pytania jaka będzie ich muzyka w przyszłości.
Jeśli natomiast spojrzy się na to jak ich twórczość ewoluowała przez ostatnie lata, to ja jestem więcej niż spokojny, że będzie tak samo wybitnie a może nawet lepiej. Tym bardziej, że nadal żyją we mnie emocje po ostatnim genialnym wydawnictwie S&M 2. Może to dlatego byłem spokojny o ten krążek. A on sam w sobie udowadnia, że metal żyje i ma się dobrze. Amen
Metallica – 72 Seasons
Premiera: 14 kwietnia 2023
1. 72 Seasons – 7:39
2. Shadows Follow – 6:11
3. Screaming Suicide – 5:30
4. Sleepwalk My Life Away – 6:56
5. You Must Burn! – 7:03
6. Lux Æterna – 3:21
7. Crown Of Barbed Wire – 5:49
8. Chasing Light – 6:45
9. If Darkness Had A Son – 6:36
10. To Far Gone? – 4:33
11. Room Of Mirrors – 5:33
12. Inamorata – 11:10
James Hetfield – śpiew, gitara rytmiczna, produkcja
Lars Ulrich – perkusja, produkcja
Kirk Hammett – gitara prowadząca
Robert Trujillo – gitara basowa, wokal wspierający w You Must Burn!
Produkcja:
Greg Fidelman – produkcja, miksowanie, nagrywanie
Sara Lyn Killion – inżynieria dźwięku
Jim Monti – inżynieria dźwięku
Jason Gossman – inżynieria dźwięku, edycja cyfrowa
Kent Matcke – asystent inżyniera dźwięku
Dan Monti – montaż cyfrowy
Bob Ludwig – mastering
David Turner – okładka
Lee Jeffries – fotografia portretowa
Zostaw Komentarz