KSU – 44. Recenzja

with Brak komentarzy

Bieszczadzka grupa punkowa KSU uraczyła nas w tym roku, a dokładniej 24 lutego 2023, nowym studyjnym albumem zatytułowanym 44.

 

 

Uwielbiam KSU! Tak po prostu, zwyczajnie dźwięki muzyki kapeli z Ustrzyk Dolnych powodują, że mentalnie odpływam. Nie zawsze tak było, bo kiedy zaczęło się moje świadome wchodzenie w świat muzyki i dobieranie sobie gatunków i zespołów, to po prostu wiedziałem, że taki zespół jak KSU istnieje. Tak samo jak inne kapele grające szeroko pojętą muzykę ciężko gitarową, owa nazwa przewijała się pośród innych, widziana na koncertowych plakatach, koszulkach, ekranach plecaków „kostka” czy katanach.

Z biegiem czasu oprócz nieświadomego obcowania z utworami, które puszczane były czy to w klubach czy to w radiowym eterze, złapałem się, że skupiam się na nich i zostają we mnie na dłużej. Paradoksalnie moja pierwsza wyprawa na Przystanek Woodstock (2005) zaowocowała obecnością na jednym z najlepszych w historii koncertów KSU, który później został wydany na CD i DVD.

 

To były jednak początki a czas leciał i z jego biegiem zorientowałem się, że gdy w coraz rzadziej występujących audycjach rockowych w radiu emitowano nowe single, to za każdym razem czułem się jakbym właśnie usłyszał dawno nie spotkanych kumpli. Rozpierała mnie duma nie tylko z powodu tego, że ogólnopolskie rozgłośnie puszczają punkową muzykę, ale przede wszystkim dlatego, że KSU to nie tylko legenda, którą można pamiętać tylko z muzycznych wspomnień, ale ciągle działający zespół, który nadal tworzy, koncertuje i nie zanosi się by w najbliższym czasie przeszedł na muzyczną emeryturę.

Takim pięknym pewnikiem, że KSU jest mi bliskie, był rok 2014 gdy to będąc w trasie akurat w Rzeszowie, usłyszałem w radiu najnowszy wtedy singiel Rozbity Dzban, pochodzący z płyty Dwa Narody. Zatopiony w tych dźwiękach miałem w głowie jedno hasło – Jakie to jest kurwa dobre! I od tej pory zostałem z KSU na dobre, śledząc na bieżąco co u nich słychać dosłownie i w przenośni.

 

Niepotrzebnie bałem się, że ta płyta może być ostatnim wydawnictwem w ich karierze. Możliwe, że ten strach wywołany był tym, że wiele kapel, które powstały w podobnym okresie już dawno nie istnieje. Powody zakończenia działalności bywały różne, natomiast łączy je to, że ich istnienie aktualnie opiera się na muzycznej spuściźnie i wspominaniu przy okazji różnych długich muzycznych rozmów. Nie dotyczy to jednak KSU, które pięć lat później wydało cudowną płytę Akustycznie – Epilog. Album tak zacny, że oprócz katowania go ze streamingu, czułem się w obowiązku nabyć fizyczny krążek, co chętnie uczyniłem.

Muzycznie zaspokojony, świadomy, że po dłuższym czasie nieznośnej muzycznej ciszy, znów jest coś nowego od KSU, ze spokojem czekałem na to co przyniesie przyszłość. I tym razem nie musiałem czekać aż tak długo. Luty tego roku niespodziewanie przyniósł informacje z południa, że właśnie ukazał się nowy album zatytułowany 44 a promuje ją singiel Akordy.

 

 

Tu warto się zatrzymać i podjąć polemikę nad pewnym interesującym zjawiskiem. Wiadomym jest, że o takiej kapeli jak KSU wspominały wszelkiej maści portale z tematyki ciężkiego grania. Natomiast nie było to w atmosferze wielkiej pompy i promocji wylewającej się z ekranu i eteru. Ot po prostu, zespół coś wydał, my informujemy. To wręcz bliźniacza sytuacja do tej, którą mogliśmy obserwować przy wydaniu ostatniej płyty Kat & Roman Kostrzewski – Popiór. W jednym z ostatnich wywiadów sam dziennikarz zauważył swoisty fenomen, że w świecie ciężkiego grania, mimo tego, że o nowych wydawnictwach tak mało się mówi, jakoś wszyscy wiedzą, że nowy krążek ich ulubionej kapeli właśnie ujrzał światło dzienne. Roman w znany dla siebie sposób, potwierdził, że to fenomen i jest to cudowne, że słuchacze metalu żyją w swoim świecie, w którym mimo małej oficjalnej promocji, wiedzą wszystko i są bardzo na bieżąco.

Tak samo jest z KSU, każdy kapelę zna, szanuje, słucha i po prostu wie. Można zaryzykować stwierdzenie, że newsy o zespole w mediach traktowane są wręcz jako miła niespodzianka, że „o nawet tam o tym powiedzieli”. Dlaczego więc mimo takiej sytuacji fani mają świadomość nie tylko tego, że wyszła nowa płyta ale także gdzie zobaczyć ich na żywo i to zarówno dziś w czasach internetowego przebodźcowania kanałami informacyjnymi, czy w przeszłości gdzie dostępne były ograniczone ilości kanałów telewizyjnych, radiowych i prasy.? Paradoksalnie odpowiedź jest prosta – bo muzyka broni się sama!

 

To jest trochę jak z używkami wszelkiej maści – gdy człowiek zasmakuje i mu się spodoba, to wtedy chce dużo i często. Dlatego wystarczy, że w marazmie tej całej papki, którą serwują nam oficjalne kanały mainstreamowe, ktoś świadomie lub nie, puści w eter coś dobrego, to dla odbiorcy jak specjalna wiadomość z mrugnięciem oka. Od tego momentu wiadomo, że rozpoczyna się droga do zagłębienia się w temacie. Kończy się ona zakupem albumu, przeżywania owego materiału na koncertach i co najpiękniejsze, zapisem tego w muzycznej duszy aż po kres swoich dni.

Nie inaczej jest z albumem 44, który choć oszczędnie eksponowany w informacjach, to jednak szturmem wdarł się w moje życie. Od pierwszej informacji o premierze do momentu ukończenia tej recenzji, przesłuchana „nieskończoną” ilość razy. Oczywiście tak samo intensywnie katowana w trakcie jej pisania. Nie tylko dlatego, że to oczywiste, ale dlatego, że to bardzo dobra płyta.

Ile muzycznej radości daje obcowanie z tą muzyką, wie tylko ten kto się KSU zaciągnął w pełni. Tych którzy lubią ten zespół, nie trzeba tego tłumaczyć, nie wiem jednocześnie czy znalazłbym kogoś, kto lubuje się w rockowym świecie a o ich legendzie nie słyszał, a tym bardziej ich muzyki. No ale jak ktoś pochyli się mocniej może dostrzec więcej niż tylko to, że wypada znać ich twórczość w tym również tą, najnowszą płytę.

 

44 to album bardzo dojrzały i do końca przemyślany. Nic nie jest tutaj przypadkowe a efekt finalny został oddany w pełni świadomie tego, co będzie towarzyszyć słuchaczom w ich głośnikach. To zasługa między innymi tego, że to dzięki słuchaczom KSU w ogóle istnieje, żyje i tworzy. Sam Siczka jak mantrę wszędzie powtarza, że gdy zespół powstał, nie przypuszczali, że w ogóle jakąś płytę kiedykolwiek nagrają. To stało się dopiero po 10 latach działalności, gdy zespół stał się już w dużej mierze dzięki Kazikowi Staszewskiemu rozpoznawalny, co dla samych muzyków było sporym zaskoczeniem, wszak założyli kapelę by po prostu grać i zakładali że w zasadzie dla swojej przyjemności.

Muzyczna energia nie zna jednak próżni i KSU stało się ikoną punkowej sceny. A czas pokazał, że owa ikona jest na scenie już od ponad 45 lat. I tak jak z początku było to typowe granie pod hasłem „trzy akordy, darcie mordy”, tak w przeciągu dekad zespół ewoluował i teraz ma o wiele szersze spektrum muzycznych propozycji stylistycznych.

 

 

Dlatego na 44 można usłyszeć o wiele szersze spektrum instrumentalne niż podstawowe w punkowych kapelach. Są tu flety i skrzypce (na koncertach, szczególnie akustycznych dodatkowo: lira korbowa, cymbały strunowe, harfa i wiolonczela), czyli to co Siczka wprowadził na przełomie dekad w ewolucji muzyki KSU, które z czasem zaczęło przyzwyczajać do melodii, swoistej nostalgii i dogłębniejszego eksponowania klimatu Bieszczad z pomocą takich narzędzi wyrazu.

Nie małym zaskoczeniem jest fakt, że teksty na ten album nie wyszły spod pióra Macieja „Brody” Augustyna, który to jest odpowiedzialny za większość wersów śpiewanych przez Siczkę. Na 44 podobnie jak na poprzednim albumie Dwa Narody za warstwę liryczną odpowiedzialny jest Marcin Stefański, lekarz psychiatra. Prywatnie od ponad 10 lat, znajomy Siczki z którym rozumieją się bez problemów. Podobno to ze względu na główny fach teksty są momentami mało zrozumiałe. Ja mam odwrotne wrażenie.

 

Myślę, że to strzał w dziesiątkę. Nikt tak jak specjalista od chorób „duszy” nie rozumie bardziej delikatnej materii ludzkiego umysłu, jego wrażliwości, emocji i problemów. To właśnie dzięki temu Stefański swoimi słowami może tak skutecznie i precyzyjnie zagłębić się w zagadnienia trudne, skomplikowane, kontrowersyjne a zarazem tak ważne dla każdego z nas. W dodatku doskonale wie jak przekazać je w sposób wydawać by się mogło na pierwszy rzut ucha niezrozumiały. Tymczasem wrażliwy słuchacz doskonale odczyta wszystko to co przekazane nie tylko w bezpośrednim odbiorze, ale przede wszystkim w tym co „między wierszami”.

To wielka moc i niestety coraz rzadziej spotykane zjawisko, gdzie ktoś tworzy teksty mające drugie dno. Gdzie ich analiza odbywa się nie tylko podczas obcowania z muzyką, ale także na długo później, gdzie podświadomość samoistnie analizuje zagadnienia, ich znaczenia i powoli, krok po kroku odsłania ukryty, głębszy przekaz. W dodatku zinterpretowane przez wokal Siczki rozpoczynają w muzycznej duszy odbiorcy proces „fermentu intelektualnego”. Tkwi w tym potęga i jednocześnie odpowiedzialność. W tym wypadku piękna i można rzec – majestatyczna.

 

Dlatego takie płyty jak 44, takie zespoły jak KSU zostają w pamięci na dłużej. Bo dziś to nie tylko Jabol Punk ale także wiele niesamowitych historii w które zabiera nas muzyka rodem z serca Bieszczad dokładnie właśnie tam. Nigdzie nie jest powiedziane, że ktoś kto nigdy tam nie był, nie może przeżywać tego, dokładnie tak jakby żył tym miejscem. Szczególnie, że 44 to w dużej mierze płyta poruszająca różne trudne tematy i totalny na nie wkurw z perspektywy człowieka, który obserwuje je z tego rejonu. I robi to w tak wysublimowany sposób, że w przeciwieństwie do mnie i tej recenzji, nie używa wulgarnych słów.

Zmodyfikowane strojenie gitar stworzyło cięższe brzmienie na tyle, że 44 jest bardziej metalowe niż punkowe. O czym mówi sam Siczka, że bliżej mu do Black Sabbath niż do Sex Pistols oraz to że ciągnie go do cięższego grania. Między innymi dlatego proces powstawania tej płyty trochę się przeciągał, bo utwory ciężkie powstały szybko i bez problemu. Ostatnia prosta nastąpiła gdy po samoistnej mobilizacji Siczka zrobił trzy czadowe kompozycje i wtedy można było ukończyć płytę.

 

Mimo tego, że już dość dużo napisałem, bo jest o czym w całej rozciągłości, to jednak muzyka KSU wraz w płytą 44, która nie jest wyjątkiem od reguły, ma w sobie coś takiego, że wyrażanie się o niej jest trochę niebezpieczne. Tak jak z każdą dobrą formą sztuki, zarówno z filmem, książką czy właśnie muzyką, obcowanie z nią jest tak osobiste i unikalne, że czasem chciało by się te emocje ukryć gdzieś głęboko przed całym światem.

Klimat, który wywołuje ta muzyka jest czymś fenomenalnym. Mieszanka energii, muzyki w tak bogatym instrumentarium, charyzma KSU i teksty przekazane tak szczerze i emocjonalnie. Tylko głupiec przeszedłby by obok tego obojętnie. W tym wszystkim jest jakaś tęsknota, jakiś sentyment i jednocześnie nadzieja. Dodatkowo radość, że są zespoły które nadal tak tworzą, które chcą a ja jestem szczęściarzem, że mogę w tym uczestniczyć.

 

Myślę nawet, że to dobrze, że KSU nie leci tak często w mediach głównego nurtu. Większą radość sprawia to, że gdy człowiek spotyka innego człowieka w różnych życiowych sytuacjach i nagle okazuje się, że jeden właśnie słucha KSU a drugi zaskoczony doskonale to rozumie. I to daje efekt, że ludzie, którzy może do tej pory się nie znali, są z różnych światów, znajdują nić porozumienia. A wszystko dzięki muzyce.

Podobno zatwardziali punkowcy „opuścili” KSU wraz z ewolucją w kierunku folku. Nawet jeśli tak, to czy to duża strata biorąc pod uwagę ile nowych słuchaczy zespół sobie tym zyskał? Tłuc non stop topornego punka może dla jednych jest jak miód na serce, natomiast jest to też staniem w miejscu. KSU udowodniło, że można wyjść poza ramy wchodząc w nowe, niesamowite rejony. Gdy w dodatku ma się odpowiedni warsztat, to efekt finalny przyciąga i daje energię do muzycznego życia.

 

KSU – 44 to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika cięższego grania. Nie tylko dla tych dla których to ulubiona kapela, lecz przede wszystkim dla tych, którzy w muzyce szukają czegoś więcej, głębszego przekazu, drugiego a nawet trzeciego dna. Album ten udowadnia, że chociaż dostępny jest bardzo szeroko, dla słuchacza może stać się czymś bardzo osobistym i unikatowym.

44 zabiera słuchacza w nie łatwą, krętą ale za to piękną podróż, z której już od startu chce się uczestniczyć i niekoniecznie wracać z niej do szarej rzeczywistości. Szczęśliwie zaraz gdy wybrzmią ostatnie jej dźwięki, można włączyć ją od nowa. I tak w kółko….

 

KSU – 44

Premiera – 24 luty 2023

1. Akordy – 4:20

2. Mowa Polska – 3:19

3. Gruz i Pokrzywy – 3:00

4. Moje Łzy – 4:24

5. Koleiny Gliny – 2:52

6. Rezerwat Czartów – 3:38

7. Łańcuszek Szczęścia – 3:26

8. Gówniarzyki – 3:28

9. Smoluch – 3:24

10. Zwidy Historii – 5:18

11. Na Szczyt (akustycznie)- 4:21

12. Życie Trwa (akustycznie)- 3:25

13. Krzyk (akustycznie) – 3:45

 

W edycji specjalnej jest jeszcze dodatkowy krążek na którym znajduje się „Koncert 40-lecie” z 2018 roku na płycie 4K Ultra HD Blu-ray

 

Eugeniusz „Siczka” Olejarczyk – śpiew, gitary, muzyka

Leszek „Dziaro” Dziarek – perkusja, chóry, programowanie

Maciej Biernacki – gitara solowa, gitara akustyczna

Tomasz „Szamot” Rzeszutek – gitara basowa

Konrad Oklejewicz – flety

Eliza Górka – skrzypce

Marcin Stefański – teksty

Zostaw Komentarz