30 sierpnia 2019 roku, po długim czasie oczekiwania, na świat przyszła płyta Tool – Fear Inoculum.
A czas tego wyczekiwania, wyglądania, sprawdzania terminu premiery i upewniania się, czy to na pewno nie będzie znów przeniesione, trwał dokładnie 13 lat, 3 miesiące i 29 dni. A jeśli chodzi o same dni to od ostatniej premiery płyty 10,000 Days minęło do premiery Fear Inoculum 4896 dni!
Nie da się ukryć, że zespół Tool doskonale zdaje sobie sprawę jak liczyć dni w tysiącach i tym sposobem serwować emocje swoim fanom nie tylko poprzez nazwy płyt.
Faktem jest, że wielu fanów było już znużonych tym czekaniem. I to w aspekcie, że bardzo by chcieli ale nie mogli już patrzeć na donosy, te oficjalne i te plotkarskie, że coś tam się dzieje. Każdy czekał na konkret. Zatwardziali fani rwali włosy z głowy, a spokojni obserwatorzy wyglądali, czy faktycznie Tool naprawdę pracuje nad nowym krążkiem.
Bo doniesień było wiele i jak się okazało, Tool faktycznie w ostatnim czasie nagrywał nowy materiał, a do szczytu podniesienia ciśnienia dołączył maraton przesuwania ostatecznej daty premiery.
I zanim nastąpił ten dzień kiedy Fear Inoculum ujrzało światło dzienne, była spora część słuchaczy w tym ja, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z wielu zagadnień, które będą tematami dyskusji już po premierze, cokolwiek krążek by nie miał w swojej zawartości.
Otóż Tool nie przeciągał struny czasowej tylko po to by zaostrzyć apetyt i wzbudzać emocje grając terminami. Co to, to nie. Panowie weszli do studia, kiedy czuli, że są gotowi, że mają wenę, chęć i czas. I potem sukcesywnie i powoli nagrywali materiał, starając dopracować go w pełni jak najlepiej. A to co teraz piszę, powinno w zasadzie znaleźć się na końcu, ale ten zespół i jego muzyka jest tak zakręcona i wyłamująca się wszelkim ramom, że w tym wypadku mogę sobie na to pozwolić.
Kolejna rzecz, to świadomość, że po premierze najwięksi krytykanci, czyli ludzie co się nie znają a wypowiadają, zarzucą zespołowi, że albo zrobił coś innego i to już nie jest ten Tool, którego znali, albo stwierdzą, że to wtórne bo znów dostali coś podobnego do ostatnich płyt a mogło być lepiej.
W dodatku w duchu śmiałem się z tego, że sama premiera i faktyczny stan, że można mieć swój prywatny krążek nie będzie tak emocjonująca, jak te emocje towarzyszące spekulacjom co do czasu premiery.
Aż w końcu nastał 30 sierpnia 2019 roku i w końcu na świat przyszła płyta Fear Inoculum. A w niej siedem utworów zamykających się w łącznym czasie 1:19:14. jeśli chodzi o wydanie fizyczne. Daje to nam średnią ponad dziesięć minut na utwór.
Jednakże tak nie jest bo instrumentalny Chocolate Chip Tip ma długość 4:48 co daje do myślenia, że inne utwory muszą nadrabiać długością by zamknąć ogólny czas. I tutaj rekordzistą jest ostatni z płyty 7tempest trwający kwadrans i 44 sekundy.
Tak czy inaczej nie da się ukryć, że najnowsza płyta Tool-a to album koncepcyjny. Zespół nie skupia się na jednym pomyśle i nie obudowuje swoich aranżacji na jednym czy dwóch riffach. Tutaj wszystko jest złożone, rozbudowane ale przede wszystkim pieczołowicie dopracowane i z chirurgiczną precyzją zaprezentowane.
Gdyby ten album puścić komuś bez pokazywania okładki i tracklisty, dając mu jedynie możliwość ogólnego odsłuchania, to pewnie zaczęła by się zgadywanka, które to są utwory właściwe a co jest tylko przejściem, swoistym łącznikiem między utworami. I nie można by się temu dziwić, gdyż z tego zawsze Tool był znany.
Jednak tutaj jest szczerze i bez ogródek zastosowana metodologia, od początku zaplanowana na to by każdy utwór był rozbudowany i zawierał w sobie elementy spektaklu scenicznego. Tu gdzie jest wstęp, rozwinięcie, główny punkt kulminacyjny i zakończenie. A każdy z tych elementów odpowiednio długi i rozwinięty być jeszcze mocniej zapamiętany. Gdyż wszystko co się na niego składa, ma niebagatelne znaczenie dla całokształtu.
Muzyka na tej płycie to dalej rozpoznawalny ze swojego stylu Tool. Styl który stał się kamieniem milowym w historii metalu na świecie. Styl, który później wielu próbowało naśladować, z lepszym czy gorszym skutkiem. Ale to jest styl w którym tylko Tool czuje się jak ryba w wodzie i jest dla niego jak warsztat nad którym nadal można pracować, rozwijać, bawić się nim na wiele sposobów, oraz prezentować w różnych odsłonach.
Tak się bowiem składa, że Fear Inoculum nie stawia jak na poprzednich płytach tak mocno na szybkie tempo i ciężar. Owszem jest to tutaj odczuwalne i to bardzo, ale w tych momentach kulminacyjnych. Reszta to……
No właśnie. Ilość zmiennych interwałów muzycznych, amplitud dźwięków, zmian tempa, precyzji w każdej nucie i pasaży wokalnych, może przyprawić o zawrót głowy.
To wszystko sprawia, że Fear Inoculum jest albumem bardziej psychodelicznym niż metalowym, ale czy to źle? Trzeba zadać sobie to ważne i podstawowe pytanie. Jeśli weźmie się pod uwagę czas w którym Tool rozwinął swoją karierę, to łatwo domyślić się, że po części zespół został zaszufladkowany. To częsta metoda dopisywania wielu zespołom, tego do czego można je podłączyć, nie mogąc znaleźć określenia, czym ten zespół naprawdę jest.
Tak samo w przypadku Tool. Zespół który pokazuje, że swoim jedynym i jednocześnie oryginalnym stylem pokazuje, że tak naprawdę tworzy swój własny oryginalny styl. Chociaż słowo styl, to jest źle powiedziane. Tool to tak naprawdę projekt, który w formie muzycznej chce oddać odbiorcy treść, przekaz i myśl.
I czy robi to na wskroś metalowo czy jak tutaj w sposób, dosłownie i w przenośni, spektakularnie i psychodelicznie, jego zadaniem jest by odbiorca odłączył się od ogarniającego do matrixa i zaczął otwierać umysł na przestrzenie, na które w prozie szarej rzeczywistości nie ma szans.
To zabieg ryzykowny i niebezpieczny, gdyż otwiera przed słuchaczem obszary umysłu, do których większość boi się dotrzeć, wejść, włożyć klucz w ten zamek, do którego zachętą jest muzyka z albumu Fear Inoculum.
Muzyka i słowa, które pokazują bezsprzecznie, że niezależnie co dzieje się tu i teraz, cokolwiek nas spotyka i jaka jest ogólno-globalna sytuacja, to nie zmienia to faktu, że całokształt to tylko ułamek, przecinek, nikła nić iskry istnienia, ultra gram kurzu w obliczu tajemnicy wszechstworzenia.
I brnięcie w to okrywa przed słuchaczem meandry tego, że wszechświat, jego sens, struktura, istota oraz równowaga działania jest ważniejsza niż cokolwiek by się nie wydarzyło w naszej rzeczywistości. Że gdy ludzkość zastanawia się nad wielkimi zagadnieniami, często wykreowanymi i sfałszowanymi dla zysku niewielkiej liczby jednostek uprzywilejowanych, w przestrzeni galaktycznej zaburza to równowagę w taki sposób, że choć tu jest to skala tak mała, że nie dostrzegalna w obszarze ogółu, to jednak mająca wpływ na równowagę w istocie bezgranicznej.
I tu nie trzeba wielkich słów. Wystarczą hasła klucze, które tak są zapisane w naszej podświadomości, że gdy je słyszymy w oprawie tak wybitych z świadomej kombinacji rytmów, dźwięków, w świadomości samoistnie zachodzi proces myślenia abstrakcyjnego. A ten jest zawarty w podstawach naszej egzystencji naturalnie, tylko przez rzeczywistość jest stopniowo zamazywany i programowany w taki sposób by odbierać teraźniejsze bodźce jako jedyne, oczywiste i słuszne.
I to jest wskaźnikiem jak niebezpieczna na dzisiejsze czasy jest ta płyta. Muzyka i słowa, które otwierają umysł i podświadomość. I do tego proces ten zachodzi tylko o u odbiorcy, który tęsknił za impulsami wysokich lotów, choć sam zapomniał jak to jest.
Świat w którym żyjemy skutecznie i metodycznie wyjaławia ludzkie umysły, serwując życiowe proste i nie wymagające myślenia rozwiązania. Te wprowadzają człowieka w strefę przyjemnego komfortu, który staje się wygodny i przyzwyczaja do ogólnego stanu rzeczy.
I nagle pojawia się Tool, przypomina, że równowaga występuje nie tylko na świecie, ale także, a może przede wszystkim w wszechświecie. Podkreśla i zaznacza, że w teraźniejszości nie dzieje się najlepiej, ale nie podaje tematów i dziedzin, bowiem każdy zdrowo myślący człowiek, doskonale zdaje sobie z nich sprawę.
Nie podaje też rozwiązań, odpowiedzi ani wskazówek na co dalej robić. Tylko ostrzega, mówiąc w subtelny sposób, że patrząc wstecz, obserwując jak kiedyś nasz świat funkcjonował, coś bardzo poszło nie tak.
I piękne jest to, że odbiorca pozostawiony bez odpowiedzi musi sam podjąć próbę zastanowienia się, na czym polega istota problemu oraz zaangażować rozum ku myśli, czy jeszcze da się z tym stanem rzeczy coś zrobić.
Nie chcę tutaj podawać tytułów dzieł literackich z przeszłości, w których te pytania i zagadnienia zostały poruszone, ale cieszę się że Tool podjął je po raz kolejny.
Może w tym tkwi ten fenomen. Tool to zespół, który skutecznie unika jakichkolwiek sensacji, mało o nich informacji, niewiele newsów i plotek (oprócz dat premier). Mało kto dziś o nich mówi po premierze. A jednak koncerty wyprzedają się na pniu. Muzyczny styl, który hipnotyzuje i daje szansę zarazić się przekazem.
Ten czas jaki minął od wcześniejszej premiery nie był zmarnowany. Sam domyślam się, że ten album miał być dziełem skończonym. Idealnym w swojej istocie, bytem którego odbiór uzależnia i wprowadza na niebezpieczne ścieżki umysłu. Ścieżki myśli, które nie są zgodne z dogmatami obecnego świata.
I to jest piękne! To jest coś co nie daje spokoju, zatrważa ale jednocześnie każe wracać i sprawiać, że po jakimś czasie całokształt Fear Inoculum wchodzi w krwiobieg i skutecznie w nim zostaje.
Mówiąc otwarcie, nie ma znaczenia ile Tool będzie kazał czekać na kolejną płytę. Nie ma znaczenia, czy kiedykolwiek jeszcze jakąś wyda. Bo ten album jest samoistnym bytem, tworem który tak niby odmienny, idealnie komponuje się z poprzednimi dokonaniami.
Stylistycznie tak niepodrabialny, że już zapisał się w historii muzyki i myśli. Koncepcyjnie tak złożony i rozległy że można wystawiać go w spektaklach teatralnych i na operowych scenach w sztukach podzielonych na wiele aktów.
Naładowany wszystkimi możliwymi środkami przekazu tak, że zaspokaja pragnienie każdego kto czekał czy to na muzykę, czy na warstwę liryczną i jej przekaz. Przenikliwy na poziomie tak dalece wysokim, że nie odczuwa się w obcowaniu z nim wielu lat przerwy od ostatniej premiery.
To album, który jest czymś co wymyka się ze wszelakich ram!
I by to odkryć, trzeba zaangażować całego siebie, swój słuch, umysł, czas i sprawić by był to proces długotrwały.
Patrząc na wydanie tego albumu i jego cenę, to relatywnie zdrowo myśląc może się wydawać, że jest to kwota dość spora. Jeśli jednak zacznie się obcować z jego całkowitą strukturą, to może się okazać, że jest to monolit, który został wydany po kosztach a jego wartości nie da się obliczyć w pieniądzach. Tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna możliwość nabycia płyty z logiem Tool.
I za to szanuję zespół i ten album. Mało co tak skutecznie i sukcesywnie wyrwało mnie z okowów rzeczywistości. Mało co wypełnia mój wolny czas i coraz mocniej wżera się w moją podświadomość. I wiem, że zostanie to na długo i będzie jak dobra książka, zmuszała do szukania nowych przestrzeni domyślania się co może być dalej.
Tool – Fear Inoculum to album doskonały! To dzieło skończone, które udowadnia, że w obecnych czasach można jeszcze robić muzykę tak jak kiedyś, że większość albumów stawała się klasykami. Ale do tego potrzebne są chęci, czas i zaangażowanie. Jednak przede wszystkim ciężka praca, bez pośpiechu i nacisków ze strony wydawców. Wtedy można przyłożyć się do materiału w taki sposób, że odsłuchując go, nie ma się wrażenia, że można by było coś poprawić.
Premiera – 30 sierpnia 2019
Wydanie fizyczne:
1. Fear Inoculum – 10:20
2. Pneuma – 11:53
3. Invincible – 12:44
4. Descending – 13:38
5. Culling Voices – 10:05
6. Chocolate Chip Trip – 4:48
7. 7empest – 15:44
Wydanie cyfrowe:
1. Fear Inoculum 10:20
2. Pneuma – 11:53
3. Litanie contre la Peur 2:14
4. Invincible – 12:44
5. Legion Inoculant – 3:10
6. Descending – 13:38
7. Culling Voices 10:05
8. Chocolate Chip Trip – 4:48
9. 7empest – 15:44
10. Mockingbeat 2:06
Maynard James Keenan – śpiew
Adam Jones – gitara
Justin Chancellor – bas
Danny Carey – perkusja, syntezatory
Produkcja – Tool
Zostaw Komentarz