SlipKnoT – We Are Not Your Kind. Recenzja

with Brak komentarzy

Dziewiąty sierpnia dwa tysiące dzięwiętnaście przyniósł nam premierę długo wyczekiwanej, szóstej w dorobku płyty SlipKnoT – We Are Not In Yur Kind.

 

Zanim album się pojawił od kilku tygodni można było usłyszeć singiel Unsainted okraszony klipem, w którym poznaliśmy nowe maski zespołu i …..”nowego” w składzie.

No właśnie przed omawianiem zawartości krążka warto przypomnieć, że kapela z Des Moines po raz kolejny musiała przejść zmiany personalne. Wszystko za sprawą bocznego perkusisty Chrisa Fehna, znanego jako Pinokio, który wytoczył zespołowi sprawę sądową w ramach której domaga się wypłaty honorariów za koncerty. Okazało się bowiem, że podobno był pod tym kątem traktowany pobocznie.

 

W dodatku przy okazji interwencji jego prawnika okazało się, że w składzie Slipknota stałymi muzykami są tylko Corey Taylor i Shawn Crahan. A reszta funkcjonuje jako muzycy sesyjni. Ot taka ciekawostka, ale daje trochę inne spojrzenie na zespół, który nie od dziś wiadomo, jest ikoną nie tylko ciężkiej muzyki, ale także tego jak dobrze się sprzedać, nie tylko na scenie.

Jak zakończy się proces nie wiadomo. Wiadomo jednak, że Panowie się nie dogadali w tych kwestiach i zespół pożegnał się w trybie natychmiastowym z Pinokiem, który od początku pojawienia się w składzie miał pod górkę. Kto nie pamięta to przypomnę, że pewna scena „docierania” Chrisa, w formie audio została dodana na koniec utworu Eeyore, na pierwszym oficjalnym krążku „SlipKnoT” z 1999 roku.

 

 

Później nie wiadomo było jak ukształtuje się skład kapeli, aż do pojawienia się klipu do Unstainted, gdzie pokazano zastępstwo. Tym razem postarano się o to by tożsamość nowego członka kapeli została anonimowa, bo pomimo dłuższego już czasu od pokazania go w zastępczej masce, do dziś nie wiadomo kim jest. Za to wiadomo, że dano mu dużo swobody, bo na koncertach robi dużo zamieszania i jest naprawdę aktywny. Swoją drogą były by niezłe jaja jakby się okazało, że to jednak Chris a ta ohydna maska przypominająca poparzenia głębokiego stopnia, to pokuta za fikanie jeśli chodzi o hajs.

Zakładam jednak, że to świeża krew bo serio, tego gościa wszędzie jest pełno. A ruchy sceniczne raczej nie przypominają tego co wyrabiał Pinokio.

 

22 lipca ukazał się klip do Solway Firth, będący jednocześnie zapisem wyczynów koncertowych i promocją serialu The Boys. A przed samą premierą, zespół opublikował obrazek do utworu Birth Of The Cruel. To swoista nowość, bo video jest wertykalne i widać tutaj, że SlipKnoT doskonale rozumie w którym kierunku idzie świat. Klip ten bowiem najlepiej ogląda się na smartfonie i to bez jego obracania. Nawet jeśli te krótkie przebitki z członkami zespołu nie są czymś wyjątkowym, to i tak świat zawsze będzie pamiętał, że to SlipKnoT wpadł na ten pomysł jako pierwszy.

 

 

I jeszcze zanim doszło do premiery albumu, to trzy dni wcześniej…album wyciekł do sieci. I tak, bezczelnie, perfidnie i z premedytacją ściągnąłem go w formacie FLAC i katowałem w ciężarówce by do premiery mieć jakiekolwiek o nim zdanie.

I jakie ono jest? Mamy sobotę, dzień po tym jak We Are Not Your King ujrzał oficjalnie światło dzienne. A ja słucham tego albumu i…nie mam zastrzeżeń.

 

 

To dosłownie ożywcze i piękne odczucie, że SlipKnoT odczarował swój marazm, który trwał od czasów Vol. 3 The Subliminal Verses, który był albumem tak wykolejonym, że spodobał się nawet recenzentom heavy metalu i trashu.

Później było jeszcze gorzej bo All Hope Is Gone okazał się totalnym ściekiem a gdy zmarł Paul Gray i zespół poniekąd chciał się podnieść z powodu tej tragedii, w hołdzie po śmierci swojego basisty nagrali album .5: The Gray Chapter. Płyta, która była niby czymś co miało nawiązywać do Iowy, ale mi osobiście czegoś brakowało i do dziś nie mogę stwierdzić, że to album, który można nazwać dobrym.

 

 

Z We Are Not Your Kind jest inaczej. Kiedy słucham takich numerów jak Orphan to przypominają mi się czasy IOWY i otwór Metabolic a to oznacza, że SlipKnoT wraca do tych prawdziwych korzeni, za które pokochali ich fani na całym świecie.

 

Podobna sytuacja ma miejsce przy Necro Forte który momentami zahacza o Desasterpiece by w refrenie uraczyć nas wokalizą podobną do My Plague. A utwór Critical Darling to już trochę zwrot do Before I Forget z Vol.3 ale nadal jest ciężko chociaż bardziej melodyjnie niż w poprzednio wymienionych killerach.

Birth Of Cruel to również bardzo ciekawa propozycja, rytmiczna, ciężka i jednocześnie pędząca. Wszystko oparte na dość prostym riffie na którego osi co chwila dołączają muzyczne dodatki. Tak więc mamy tutaj i ryk i śpiew. Co chwila wtrąca się Sid i Craig. Ale ogólnie konstrukcja utworu jest świetna i na pewno będzie to koncertowy pewniak.

 

Te numery sprawiają, że wcale nie przeszkadza mi to, że na płycie są utwory takie jak A Liar’s Funeral, który jest jakby muzyczną kontynuacją utworu Goodbye. Tutaj jest już melancholia, większy spokój, nastawienie na ekspresję a ciężar pojawia się dużo później i w wolniejszym tempie.

Podobnie utwór Pain, to psychodeliczna mieszanka dźwięków, która jest już oazą spokoju, ale tutaj pole do popisu mieli panowie od elektroniki. A całość przypomina trochę The Virus Of Life.

 

 

Bardzo podoba mi się utwór Spiders z intrem w postaci What’s Next. To coś nowego i zanim ktoś poskarży się, że w tym numerze jest więcej Stone Sour niż SlipKnoT to niech weźmie pod uwagę, że w zespole jest nowy perkusista Jay Weinberg, który ma inny styl gry niż Joey Jordison i obstawiam, że warstwę rytmiczną zaproponował właśnie on. Zresztą należy tutaj zwrócić uwagę na to, że rytm jest bardzo połamany, bity na kontry i nie jeden pałker by się przy nim wysypał. A Jay doskonale sobie radzi i całość jest bardzo spójna. A do tego zastosowano ciekawe efekty gitarowe i Corey śpiewa bardzo czysto a to już dawno mu się nie zdarzało.

 

Przed ostatni Not Long For This World to inspiracja The Devil In I. Tak więc sięgamy tutaj do ostatniego albumu.

Unsainted i Solway Firth już były wcześniej znane i każdy na ich bazie mógł poznać się czym pachnie zapowiedź tej płyty. A opinie które czytałem lekko mnie rozbroiły, bowiem większość było negatywnych….

 

A prawdę powiedziawszy, trzeba pogodzić się z tym, że SlipKnoT już nigdy nie nagra czegoś co będzie mogło konkurować z płytą IOWA, o czym wielu zatwardziałych fanów marzy. Bo IOWA to była płyta wręcz death metalowa, a SlipKnoT z biegiem lat stał się zespołem po prostu metalowym. I nie można tego klasyfikować jako nu, heavy cze death, bo wszystkie elementy dla tych gatunków charakterystyczne, znajdziemy w całym przekroju ich twórczości.

A jaka jest ta płyta? Bardzo dobra, nawet więcej niż bardzo dobra. I cieszę się, że mogę to po naprawdę wielu latach napisać z czystą odpowiedzialnością. Nie dlatego, że chce wystawić tutaj laurkę dla SlipKnoT. Tylko dlatego, że ta płytą broni się swoją muzyką sama.

 

Na to, że to album świetny składa się wiele czynników.

Po pierwsze – odrobienie lekcji z historii. SlipKnoT wchodząc do studia w końcu wziął się do roboty i wiedział, że chce zrobić coś porządnego. Nie coś co jest letnie i średnie. A coś co jest konkretne i prawdziwe i będzie bardziej przypominać to co dał słuchaczom na początku kariery niż powtarzać te nijakie schematy z trzech ostatnich płyt. I pięknie to się udało.

Po drugie –  Corey Taylor. Można mówić o nim wiele, jakim kolesiem jest. Ale jedno jest pewne, głos mu wrócił. Nie wiem czy to operacja gardła, treningi głosu, ale już podczas pierwszego koncertu w nowych maskach, zaskoczył tym, że może drzeć ryja bez ustanku i nie zrywa go z falstartem. Wziął się za siebie i tutaj na płycie jest to pięknie odczuwalne. Do tego pokazuje nowe możliwości eksperymentami głosowymi co jest takim fakiem w stronę tych co nie wierzyli że jeszcze może z siebie coś takiego wykrzesać.

 

Po trzecie – pomimo zmian personalnych, wielu zawirowań wewnętrznych, stratach w rodzinach i problemach zdrowotnych (między innymi i Corey i Mick przeszli operacje kręgosłupa a o wypadkach scenicznych Sida już nie wspomnę), zespół wziął się do kupy i skupił na tworzeniu muzyki, odrzucając to co się działo dookoła.

Po czwarte – na albumie może już nie ma takich zabiegów jak wcześniej, ale są nowe elementy, które nie dość że są nowoczesne, z górnej półki, to w dodatku SlipKnoT mógł sobie na po prostu nie pozwolić. Chodzi tu przede wszystkim o elementy elektroniki.

Po piąte i najważniejsze – Produkcja, miks, mastering, kompozycje, pomysły i wokal. Perełka! W końcu wszystkie elementy układanki się zgadzają. Perfekcyjne zgranie zespołu w skomplikowanych utworach w których nowy perkusista, choć oczywiście mający inny styl gry, to doskonale wtopił się w zespół i nadal brzmi to jak stary dobry SlipKnoT. Wszystko to pięknie zmiksowano i podano nam na tacy jako dzieło skończone.

 

Może to dopiero drugi dzień od premiery, może piąty w którym go słucham, ale nie mam tutaj odczucia jak w przypadku poprzedniego krążka, że czegoś mi brakuje. A w dodatku spotyka mnie piękne uczucie jak prawie dwie dekady temu, że pewne albumy z początku mnie do siebie nie przekonały by potem okazać się jednymi z najważniejszych w życiu. I pomimo tego, że sam nie wiedziałem co myśleć o tym krążku na początku, to jakoś z automatu chcę do niego wracać.

Co prawda za wcześnie by wchodzić w dogłębną analizę tekstów i przekazu, ale jedno jest pewne, że We Are Not Your Kind to pierwszy naprawdę bardzo dobry krążek SlipKnoT od czasów IOWY.

 

 

Premiera – 9 VIII 2019

1. Insert Coin 1:39
2. Unsainted 4:21
3. Birth Of The Cruel 4:36
4. Death Because of Death 1:21
5. Nero Forte 5:15
6. Critical Darling 6:26
7. A Liar’s Funeral 5:27
8. Red Flag 4:12
9. What’s Next 0:54
10. Spiders 4:04
11. Orphan 6:02
12. My Pain 6:48
13. Not Long for This World 6:36
14. Solway Firth 5:56

(#6) Shawn Crahan – instrumenty perkusyjne, wokal boczny
(#5) Craig Jones – sampler, klawisze
(#7) Mick Thomson – gitara rytmiczna
(#8) Corey Taylor – wokal
(#0) Sid Wilson – DJ
(#4) Jim Root – gitara prowadząca
Alessandro Venturella – bass
Jay Weinberg – perkusja
„Nowy” – instrumenty perkusyjne, boczny wokal (brak info czy brał udział w nagraniach)

Angel City Chorale – chórki w „Unsainted
Kat Primetau – dodatkowy wokal w  „Death Because of Death

Producent – Greg Fidelman

 



Zostaw Komentarz