Korn w Dolinie Charlotty. 15 sierpnia 2017. Relacja

with Brak komentarzy

Dolina Charlotty

Korn w Dolinie Charlotty, Strzelinko k. Słupska. 15 sierpnia 2017. Festiwal Legend Rocka. Chassis, Acid Drinkers, KORN.

Zaraz po spotkaniu z Brian’em Head’em Welch’em podobnie jak większość uczestników udałem się z Piotrkiem ze Słupska do Strzelinka, by móc ustawić się w kolejce do wejścia na teren Doliny Charlotty.

W oczekiwaniu na wejście przez bramki doszło do kolejnego ciekawego spotkania. Kiedy już dotarliśmy do bramek, ochrona obowiązkowo sprawdziła zawartość kieszeni. Tutaj warto się zatrzymać i przypomnieć, że Dolina Charlotty ma bardzo restrykcyjne przepisy regulaminowe. Chyba łatwiej napisać o tym co można przy sobie mieć podczas uczestnictwa w festiwalu bowiem lista rzeczy zakazanych jest baaardzo długa.

 

Tak więc o łańcuchu przy spodniach mogłem zapomnieć. To samo dotyczyło się pieszczochy z ćwiekami (chociaż moje są bez czubków to myślę, że nie wszedłbym z nią i tak) jak i aparatu fotograficznego. Zakazane było też wnoszenie jakiejkolwiek żywności i napoi. To akurat mi nie przeszkadzało, ale biorąc pod uwagę sytuację cukrzyków jest to bardzo wątpliwy zapis. Rozumiem to, że na terenie Doliny były punkty gastronomiczne ale chyba baton czy mała woda to nie jest zbrodnia.

Faktem jest że gdy Pani z ochrony zaczęła macać moje kieszenie zapytała „Boże co Pan tam ma?”. Po chwili sama przyznała że to elektroniczny papieros, plus bateria zapasowa plus power bank i wpuściła mnie za bramki. Gdybym wiedział, że tzw, trzepanie nie jest tak inwazyjne jak się tego spodziewałem, to perfidnie wniósłbym do Doliny aparat kompaktowy. No ale pamiętając jak wnikliwa była ochrona w 2011 roku na Ursynaliach, wolałem uniknąć nieprzyjemnych sytuacji.

Po wejściu na teren festiwalu miło zaskoczyło mnie wiele rzeczy. Do tej pory Dolinę Charlotty oglądałem tylko w internecie. Nie odda to nigdy tego co widzi się na żywo. Dobre zaplecze gastronomiczne na wielopoziomowych tarasach. Dobra organizacja płatności za jedzenie i napoje przez wymianę pieniędzy na żetony, których to punktów wymiany było naprawdę sporo. Urocze położenie terenu amfiteatru plus widoki z tarasów powodowały, że już kilka godzin przed koncertem Korn-a czułem się naprawdę dobrze i swobodnie. Piękna pogoda i świadomość, że za parę godzin tam niżej na scenie zagra mój ukochany zespół.

 

Najpierw jednak swój koncert rozpoczął Chassis. Panowie dali naprawdę energetyczny koncert. W ich przypadku sprawdza się pewna metoda, którą stosuję od jakiegoś czasu, że najpierw jeśli nie znam kapeli jadę na koncert a potem dopiero słucham nagrań studyjnych. Chassis porządnie zagrali i atmosfera zrobiła się naprawdę gorąca, nie tylko ze względu na słońce, świecące muzykom prosto w oczy. Sam Michał „Majkol” Gabryelczyk odniósł się do tej sytuacji słowami „Cieszę się, że się fajnie bawicie, tylko szkoda, że Was nie widzę”. Faktycznie dla fotografów sytuacja była wręcz wymarzona, bo warunki nasłonecznienia pozwalały na piękne zdjęcia tak wyeksponowanego zespołu. Natomiast sam Chassis wiele z tego co działo się naprzeciwko mógł się tylko domyślać. Dopiero pod sam koniec koncertu Chassis mógł spokojnie widzieć reakcję publiczności bez obaw o zapalenie spojówek. Teraz kiedy piszę te słowa i słucham nagrań zespołu z przekroju ich dyskografii, wiem że na żywo zespół ma ogromną siłę miażdżenia, której nie da się przekazać w studio i na kolejne koncerty chętnie się wybiorę jeśli tylko będzie ku temu okazja.

 

Kiedy Chassis zszedł ze sceny po koncercie by odetchnąć i zażyć trochę cienia, wszyscy oczekiwali już na Acid Drinkers. Jak zwykle trochę trwało zanim zespół pojawił się na scenie. Zawsze wtedy jest okazja do złapania oddechu i by się nawodnić. I tutaj okazało się, że swobodnie oprócz piwa w Dolinie można kupić wodę i colę (tak proszę Państwa tu ukłon dla zmotoryzowanych), ale….w butelkach które dawano bez korka! Co sprawiło, że wybrany napój nie można było sobie dawkować i trzymać np. w kieszeni tylko trzeba było albo pilnować butelki w ręku albo szybko ją opróżnić. A że nie potrzebowałem wypić naraz całej zawartości to podzieliłem się nią z okoliczną publicznością, która chętnie z tej okazji skorzystała.

Acid Drinkers tymczasem już wkroczył na scenę i przyznam szczerze miło było widzieć ich ponownie po prawie 3 miesiącach. Ostatni raz widzieliśmy się w Kutnie z okazji Qtnoizz Fest. Wtedy oprócz występu również za kulisami. Tutaj natomiast byłem tylko widzem i znowu mogłem cieszyć się wyśmienitym koncertem. Titus jak zwykle czy to Charlotta czy Kutno czy każde inne miasto i festiwal jest zawsze sobą i z tą samą energią robi cuda na scenie. Oprócz energicznej gry w swój specyficzny sposób zapowiada utwory. Przypomnę też że od niedawna Acid Drinkers występuje w poszerzonym składzie. Tak więc oprócz Titusa, Ślimaka i Popcorn-a na scenie gra również Robert „Bobby” Zembrzycki, który wspiera zespół na wiośle.

 

 

 

W czasie trwania koncertu poczułem nagle pukanie w ramię. Odwracam się i widzę chłopaka który mówi mi „Słuchaj nie mogłem się powstrzymać ale muszę Ci to powiedzieć, Ty wyglądasz prawie identycznie jak kiedyś wokalista P.O.D.”. Podziękowałem i przyznałem że już drugi raz to ostatnio słyszę. Ten zaskoczony zapytał kto powiedział to przed nim. Pokazałem w stronę sceny i powiedziałem „Ślimak podczas Qtnoizz Fest kierując te słowa do Huntera jak byliśmy na backstage”. Zaskoczony ale uśmiechnięty przybysz przybił mi piątkę i wrócił do swoich towarzyszy . Ja tymczasem dalej rozkoszowałem się koncertem i słowami Titusa z jego typową manierą. Np. Pasue? Mr Śliakch….i inne. Cały Titus! Acidzi zagrali naprawdę dobry koncert i nie ma wątpliwości że bardzo chętnie pojawię się na kolejnym jeśli będzie taka sposobność!

 

Po tym jak wybrzmiały ostatnie akordy Acid Drinkers, na scenę wszedł konferansjer i zapowiedział, że za ok pół godziny na scenie pojawi się gwiazda wieczoru i jednocześnie zespół, który zakończy tegoroczny Festiwal Legend roku, grupa Korn! W dodatku koncert będzie okraszony specjalną oprawą świetlną i naprawdę będzie to coś wyjątkowego.

Pod sceną przy barierkach i przestrzeni między nimi a pierwszymi ławkami sektora I, zaczęło się robić gęsto i tłumnie. Ekipa techniczna zaczęła rozkładać sprzęt, stroić gitary, pojawił się statyw i wszystko wskazywało na to, że lada moment Korn pojawi się na scenie z pełną mocą uderzeniową.

I tak też się stało. Otwierający koncert Rotting In Vein potwierdził jedno – Korn na koncertach miażdży. Chociaż ostatnie albumy zespołu pozostawiają niedosyt produkcyjny w postaci wygładzonych gitar i basu, tak na koncercie zespół nie idzie na kompromisy. Gdyby na albumach, które zespół wydał od 2005 roku, brzmienie gitar było tak wyraziste jak na tym koncercie to moje zdanie na temat produkcji tych krążków było by zupełnie inne.

Miażdżąca siła Korn-a sprawiła że na swoich plecach odczułem fakt, że tłum łaknie być jak najbliżej zespołu. Siła naporu była tak intensywna, że choć stałem nazwijmy to w drugim rzędzie, nagle znalazłem się bezpośrednio na barierce i pozostało tak do końca spektaklu. Do dzisiaj zastanawiam się jak ludzie za mną wytrzymywali napór tłumu, skoro ja ledwo przyjmowałem go na siebie. A przez cały koncert zaraz za mną w najbliższej okolicy stali Piotrek i Kamila Kilian (pomysłodawczyni projektu (Polish fans for Korn vs. Korn for Polish Fans). Przyznam szczerze że fakt zdobycia miejsca w pierwszym rzędzie nie był tak optymistyczny jak w Warszawie, co powodowało momentami dekoncentrację i brak możliwości skupienia się na pięknym koncercie. Jednak pozwoliło to na bezpieczne machanie dredami i brak obrażeń ludzi dookoła kiedy moje ciało pulsowało w rytm muzyki. Zresztą wszystkie niedogodności jakie wtedy mnie spotkały, zostały wynagrodzone na sam koniec koncertu ale o tym później. Dla zainteresowanych pewne czynniki negatywne słychać na filmie z koncertu (do obejrzenia poniżej) na początku Shoots And Ladders…..

Zabawne było to jak Jonathan Davis wymawiał „Słupsk”, wjego ustach brzmiało to „Swoopsk” za każdym razem pytając czy dobrze to robi. Szło mu naprawdę nieźle przyznać trzeba. Korn grał naprawdę równy, intensywny koncert. W końcu na ustach Fieldy’ego można było zobaczyć uśmiech, bowiem w stolicy widać było, że coś go trapi. Teraz zauważalne było, że sytuacja, jakakolwiek go spotkała, jest już o wiele lepsza, co w dużym stopniu ma oddźwięk w jakości koncertu. Aż miło popatrzeć jak katuje bass, szczególnie w tych najcięższych momentach.

Za to Brian Head Welch przeżywa moim zdaniem totalne odrodzenie. I im więcej czasu mija od jego powrotu, tym bardziej widoczne jest to, że do grania na scenie został po prostu stworzony. Wszędzie było go pełno i często miałem wrażenie, że czerpie z koncertu tyle samo radości co podekscytowani fani.

Munky również bardzo energicznie uczestniczył w koncercie. Chyba ostatnia wizyta w domu, której nie mógł doczekać się z tęsknoty za żoną i dziećmi zaowocowała w nim nowymi pokładami endorfin. Warto też wspomnieć, że ostatnio to właśnie James robi chórki w Somebody Someone!

Nie doczekaliśmy się sola perkusyjnego od Ray-a jak miało to miejsce w Warszawie, co nie zmienia faktu, że Luizier nigdy nie odgrywa koncertu od tak. Pałeczki latają w powietrzu by za moment wrócić w jego ręce i walić pełną mocą w bębny.

 

 

 

Korn zagrał 17 utworów z przekroju swojej twórczości, wliczając w to piosenki z albumów Korn, Life Is Peachy, Follow The Leader, Issues, Untouchables, Take A Look In The Mirror, See You On The Other Side i ostatni The Serenity Of Suffering. Nie zabrakło typowych koncertowych killerów jak Blind, Here To Stay, Did My Time, Somebody Someone czy Falling Away From Me. Zespół powoli i ostrożnie wraca do utworów, które kiedyś były sztandarowe w twórczości a dziś są jak ożywczy łyk starej dobrej kapeli z Bakersfield. Dlatego też było nam dane usłyszeć Clown-a.

Warto zauważyć, że w ostatnim czasie ciężko o utwory z tzw Untitled czy The Paradigm Shift o The Path of Totality już nie wspominając. Świadczy to o tym, że zespół chyba ma świadomość powiewu chaosu, który wtedy zawitał w ich progi i na koncertach grają to co najważniejsze w ich twórczości. Warto też zaznaczyć, że po odegraniu Comming Undone, wraz z publicznością Davis zadeklamował We Will Rock You zespołu Queen.

Na sam koniec Korn uraczył publiczność Freak On A Leash i wtedy właśnie zdarzyło się coś niesamowitego. Wszystkie niedogodności jakie mnie spotkały kiedy już zdobyłem przestrzeń przy barierce odeszły w zapomnienie, kiedy ze sceny puszczono światła w publiczność. To właśnie wtedy Head zauważył mnie i wskazał palcem. Odpowiedziałem mu tym samym i potem położyłem rękę na piersiach tak jak w Warszawie. Świat zawirował i nie odczuwałem ani trudów podróży, ani tych godzin czekania na koncert a to co się działo dookoła przestało mieć znaczenie.

 

Koncert dobiegł końca a ja byłem w już innym świecie, gdzie takie momenty sprawiają że warto żyć. Ale to nie koniec wydarzeń tego wieczoru. Udało mi się dostać pod wejście do hotelu gdzie wraz z innymi fanami spotkaliśmy Ray-a Luzier-a i udało mi się zrobić z nim zdjęcia. Potem po tradycyjnym spotkaniu z wybranymi fanami dołączył do nas Brian. Ponownie mnie poznał i ucieszony moją obecnością na koncercie dał mi kostkę. Tym razem sam wybrał która bardziej mu się podoba i w dylemacie czy różowa czy purpurowa, wybrał dla mnie purpurową. Było ciemno ale udało się ponownie zrobić pamiątkowe zdjęcia. Przy okazji pokazałem osobiście Brianowi moje zdjęcie z jego książką.

KornFanHead

A później otrzymałem jeszcze zapalniczkę Zippo od Brian’a. Oczywiście udało się też zdobyć autograf zarówno Head-a jak i Ray-a na bilecie i z tymi zdobyczami, kiedy zespół odjechał by zmierzać do miejsca następnego koncertu, oddaliliśmy się spod hotelu szczęśliwi, że znowu mogliśmy zobaczyć na żywo Korn i być tak blisko swoich idoli. Ja czułem się jakbym orbitował gdzieś na granicy galaktyki.

Przyznam szczerze, że koncert w stolicy był bardziej spektakularny, ale biorąc pod uwagę, że Dolina Charlotty to w większości miejsca siedzące, nie można porównywać tego jednoznacznie. Zespół grał krócej niż na Torwarze, ale trzeba nadmienić że setlista była wyborna, bo jeśli mogłem na jednym koncercie usłyszeć Here To Stay, Blind, Somebody Someone i Did My Time to byłem już więcej niż szczęśliwy.

Efekty wizualne były niespodzianką, tylko dla tych co nie byli w Warszawie. Korn regularnie jeździ po świecie ze swoim zestawem ogromnej mocy reflektorów, które tworzą świetlny spektakl. Jest to bardzo efektowne i imponujące. Trudno jednak przy ferii zmieniających się barw zrobić ostre zdjęcia i filmy. Szczególnie smartfonem, dlatego proszę o wybaczyć jakość zdjęć w załączonej galerii. Zrobiłem mnóstwo zdjęć i wybrałem te które naprawdę się udały. Jak pisałem wcześniej, gdybym przemycił do Doliny mój aparat było by o wiele lepiej. Jednak i tak pamiątka na całe życie jest. Szczególnie film, będący kompilacją wszystkiego co nagrałem podczas koncertu. Nie było łatwo bo tłum napierał i tylko podniesienie ręki w górę pomagało. Ale tu byłem mile zaskoczony po obejrzeniu na komputerze. A teraz mogę zaprezentować to wszystko Wam!

Każdy koncert Korn-a to dla mnie święto, największe i najbardziej podniosłe. Parę lat temu wydawało mi się, że to nieosiągalne. Dziś kiedy trzeci już za mną, czuję że za każdym razem kiedy będzie tylko wzmianka, że znowu zawitają do kraju nad Wisłą, będzie to już regularne i tradycyjne. I choć nie wiadomo kiedy teraz Korn do nas zawita, to ja już odliczam dni.

 

Zostaw Komentarz