Crue – Wojna i Spokój. Recenzja

with Jeden komentarz
Wojna i SpokójWarszawski zespół Crue w końcu doczekał się pełnowymiarowego albumu. Wojna i Spokój pojawiła się w serwisach streamingowych 15 stycznia 2020 roku.

 

Sam zespół poznałem całkowicie przypadkowo. Było to w Miałkówku pod Gostyninem na XV Charytatywnym Spotkaniu Motocyklowym. Ich koncert zrobił na mnie duże wrażenie i od tamtego dnia bacznie śledziłem wszelkie ich poczynania, bo coś podskórnie czułem, że za jakiś czas pojawi się coś interesującego muzycznie. A dokładniej longplay bo do tej pory Crue miało tylko wydane single i minialbum – Grawitacja.

Zasadniczo Wojna i Spokój jest pełnowymiarową kontynuacją Grawitacji, bowiem krążek zawiera pełne pięć kompozycji z tego mini albumu, uzupełnione o nowe utwory, które kto był na koncertach Crue, mógł je już usłyszeć.

 

Tak jak słuchałem wcześniej tych materiałów i śledziłem informacje od zespołu, najbardziej uderzała ta, że Crue ma ciągłe problemy z gitarzystami, bo to stanowisko zaliczyło właśnie piątą zmianę. Nie zmienia to faktu, że pojawiło się info, iż album jest ukończony i niedługo się pojawi. No cóż, nie było podane tylko kiedy…..

I zdarzył się taki wieczór, kiedy po intensywnym tygodniu pracy mogłem w końcu po prostu usiąść, złapać lekki chillout i zajrzeć do internetu, co tam okno na świat donosi. Nagle widzę info o tym, że cały album jest już min, na YouTube i jako propozycję do odsłuchania wybrano utwór Wojna.

 

 

Z miejsca włączyłem odtwarzanie i…..wgniotło mnie fotel. Nie… to za mało powiedziane. Wessało mnie w tą muzyczną przestrzeń tak mocno, że musiałem sprawdzać co chwilę czy mi się to nie śni. Kiedy już utwór się skończył, włączyłem jeszcze raz i jeszcze by w końcu rozwinąć playlistę. Wciśnięcie play by zaczęła się odtwarzać było jak wciśnięcie czerwonego guzika atomowego.

Są takie chwile kiedy włączasz album po raz pierwszy i wiesz, że to jest TO. Uczucie, że w twojej głowie krążą dźwięki na które czekałeś choć nawet nie miałeś o tym pojęcia. Tak właśnie jest z albumem Wojna I Spokój.

 

W tej muzyce jest coś czego mi brakowało od dawna. I nawet ciężko jest poruszyć każdy aspekt albumu Crue, bo jest tego mnóstwo, a z drugiej strony obcowanie ze sztuką, często bywa tak intymne, że człowiek nawet nie chce się uzewnętrzniać. Jednak w tym wypadku nie tylko wypada, ale jest to wręcz mój obowiązek, by każdy kto tutaj zajrzy, wiedział, że ta płyta to pozycja obowiązkowa!

Energia tego albumu to faktyczne odzwierciedlenie słów, które zespół napisał o sobie na swoim fanpage. Tutaj pozwolę sobie zacytować:

„CRUE to w wolnym tłumaczeniu „wezbranie rzeki”, „wzburzona woda”, „powódź”, może też oznaczać nagromadzoną falę ludzką, tłum ludzi. Jakie znaczenie preferujemy? Chętnie opowiemy osobiście.

Skład w pełni uformował się 2012 roku. Grupa zawsze składała się z 4 muzyków (gitara, bas, wokal, perkusja). Czasem tylko wzbogacamy się o elektronikę.

Muzyka tworzona przez „CRUE” to w głównej mierze ciężki progresywny Rock z elementami Metalu ale nie ma tu ściśle określonej drogi. Na nasze brzmienie składają się nasze gusty i zamiłowania muzyczne, wśród których można doszukać się metalu, grunge-u, funka, itp.

CRUE charakteryzuje się ciągłym poszukiwaniem dźwięków i melodii, oraz unikaniem utartych już standardów, tak często powielanych w muzyce rockowej. Nie stronimy również od eksperymentów takich jak łączenie i przeplatanie, pozornie „odległych” od siebie gatunków muzycznych. Przede wszystkim, zależy nam aby CRUE brzmiało jak CRUE, choć pewne „naleciałości” nam się zdarzają.”

 

Wydaje mi się, że to co przede wszystkim uderzyło mnie na samym początku to ta piękna świadomość, że w Crue wysunięta jest do przodu sekcja rytmiczna. Wiele zespołów się tego zabiegu boi, chowa gdzieś perkusję i bass w tle jako tło, skupiając się na gitarach i wokalu. Tylko kapele, które w składzie mają bardzo dobrych muzyków, wiedzą, że dobrze wyeksponowana sekcja rytmiczna, to nie tylko solidny fundament. W dużej mierze daje ona siłę napędową konstrukcji w jej całokształcie.

Tak właśnie jest tutaj. Połamane rytmy, mieszanka gatunków od metalu poprzez rock, grunge, funky do jazzu w procesie częstego zabiegu wypadania i wpadaniu w rytm na powrót. To jest coś niesamowitego, tak rzadko obecnie spotykanego. A tutaj dzieje się to na poziomie oczywistym i Crue czuje się w tym jak ryba w wodzie.

 

 

Co jeszcze ciekawsze są tu momenty w których muzycy osobno grają coś zupełnie innego a jednak razem łączy się to w jedną całość. To jest ten kunszt grania, który nie jest dostępny dla każdego i należy docenić fakt, że jest taka sposobność by móc tego słuchać tu i teraz.

I chciałbym tutaj zwrócić moją szczególną uwagę na basistę Pawła Napiórkowskiego. Już w Miałkówku widząc jego grę widziałem i słyszałem, że to co Crue prezentuje na tym koncercie to tylko przedsmak tego co może czekać mnie muzycznie dalej. Przyznam szczerze, znam tylko dwóch ludzi grających na basie z tą samą pasją zaangażowaniem i świadomością, że ten instrument ma w sobie nieodkryte pokłady potencjału. Pierwszy to niestety nie żyjący już Piotr Marqs Mossakowski (B.E.T.h., Death Efforts), drugi Ryan Martinie (MuDvAyNe, Soften The Glare). Co nie zmienia faktu, że każdy z tych muzyków ma swój własny, oryginalny styl grania.

 

Jednak mając świadomość obecności w składzie takiego muzyka, już wiadomo, że bass w Crue to instrument prowadzący i przekona się o tym każdy, kto przesłucha Wojnę i Spokój. Razem z perkusją na której gra Marcin Bobiński, bass tworzy tutaj taki duet, że całość nie tylko płynie, ale także rozpędza całą machinę do rewirów, które człowiek chciałby słyszeć a dawno nie miał okazji. Są to muzyczne podróże w rytmy i brzmienia jakie budzą zew słuchacza i przypominają, że są kapele które czerpią z grania wielką radość. A to co prezentują to taka pigułka i w zasadzie wyjście z progu bo dla nich to oczywiste i normalne, że się tak właśnie gra.

Ciężko pisać o gitarze, mając świadomość, że to stanowisko jest funkcją zmienną w zespole. Nie mniej jednak każdy kto sięgnie po gitarę z zespole, nie będzie miał łatwo. Bo podobnie jak bass, gitara robi tutaj dużą pracę i to wielowątkowo. Nie chodzi bowiem tylko o solówki czy riffy. Chodzi o tonacje, specyficzne w tych tonacjach chwyty i utrzymanie tego w wymienionych wyżej rytmach z odpowiednim kostkowaniem i brzmieniem. Gitarzyści, którzy pracowali nad tym albumem (Wojciech Piórkowski, Maksym Żegota) zawiesili wysoko poprzeczkę następcy. I….chętnie usłyszę go w akcji przy najbliższej koncertowej okazji…

 

 

No i wokal. Piotr Syrocki budzi pewne skojarzenia. I tak szczerze bardzo długo zastanawiałem się, czy w tej recenzji je podawać. O basie musiałem, bo nie było innego wyjścia. Ale w tym wypadku nie będę tego robić, bo im więcej słucham albumu Wojna I Spokój, a robię to codziennie, umacniam się w tym, że to nie ma sensu. Wokal w Crue jest tak wyjątkowy, że nie można go porównywać, przymierzać z czymś innym.

O wokalu na tej płycie mogę natomiast z całym przekonaniem powiedzieć, że jest to piękne dopełnienie muzyki. Czasem kiedy słyszy się taką muzykę, odbiorca spodziewa się, że głównie będzie tu darcie i krzyk z samych czeluści płuc. A tu niespodzianka, większość piosenek choć podniosłe i energetyczne, zaśpiewane są w melodyjny, rockowy sposób. Oczywiście nie brakuje krzyku, ale jest on dozowany z odpowiednią częstotliwością. I to sprawia, że ten album tak wgniata.

 

Z jednej strony muzyka, która nosi w sobie taką energię, że agresywny wokal stał by się końcową fazą reakcji łańcuchowej, dążącej do wybuchu przesytu. A z drugiej strony świadomość, że dzięki takiej formie śpiewania jaka zastosowana jest na tym albumie, wszystko jest pod kontrolą, trzyma się bezpiecznej równowagi i całość jest okiełznana.

 

 

Teksty są nietuzinkowe i choć szczere i momentami bezpośrednio proste, mają w sobie drugie dno. I dostrzeże to każdy, kto przesłucha ten album wielokrotnie. Piotr doskonale wie jak przekazać głosem emocje, jak podkreślić dane zagadnienie. Szczególnie pięknie słychać to w utworze Wściekły gdzie rytm wybija się w sposób wręcz wymykający się spod kontroli, a tu tekst w którym jest zawarta prośba i następnie przejście w melodię….Piękna rzecz.

Podobnie w utworze Wojna. To wyjątkowa kompozycja, która choć jest tylko wizją artystyczną, dotyczy każdego z nas. Przekazana tak szczerze i prawdziwie, że tylko głupiec nie miałby przy tym utworze przemyśleń i nie przyzna autorowi racji.

 

Przykładów mógłbym mnożyć, jednak taki zabieg zabije całą radość słuchania i odkrywania tego samemu.

 

Wojna I Spokój to album wyjątkowy. Ilość zabiegów muzycznych tutaj zawartych, zapiera dech w piersiach. Ilość emocji jakie ta muzyka wywołuje to niezwykle silna amplituda. Jest tutaj wszystko, i ostre granie galopujące niczym stado dzikich koni. Jest rockowe granie, takie za którym człowiek nawet nie wiedział, że tęsknił. Jest grunge’owa energia i są też łagodniejsze kawałki pełne nostalgii. To wszystko okraszone tyloma zmiennymi, które razem tworzą jedną piękną całość.

Na tym polega kunszt, wypracowany od pomysłu, przez wspólną pracę, do efektu finalnego. To jest dowód na to, że Crue to zespół, który wszystko robi z serca, z duszy i co najważniejsze, z radością i chęcią.

 

 

W tym momencie wypada też wspomnieć, że czasem ludzie pytają, dlaczego wydawanych jest coraz mniej płyt, czemu tak ciężko znaleźć jakieś muzyczne perełki wśród nich? Bo przecież co chwila coś wychodziło, godnego uwagi i zapamiętywane było na długo. No to właśnie jest odpowiedź. Wojna I Spokój to płyta która wciąga od pierwszego przesłuchania, uzależnia i ma w sobie tyle do odkrycia, że za każdym razem słuchacz złapie się na tym, że tego jeszcze nie wychwycił.

 

Bezapelacyjnie najlepszy polski album 2020 roku. To moje subiektywne zdanie, pisane na początku lutego, po wielu sesjach odsłuchowych w styczniu. Jednak szczerze wątpię by cokolwiek było w stanie przebić Wojnę I Spokój. Poprzeczka zawieszona tak wysublimowanie wysoko, że bardzo chętnie przekonam się czy ktoś podejmie rękawicę.

Wojna i Spokój to radość słuchania, osobiste przeżycie, ukojona tęsknota za tego typu dźwiękami. Mieszanka gatunków, brzmień, rytmów, jednocześnie razem tworzące zamknięte i skończone dzieło. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana ciężkich, i nie tylko, brzmień. 11 nieprzypadkowych utworów, z których każdy jest przemyślany i dopracowany.

 

I mógłbym napisać jeszcze wiele, jednak słowa nie oddadzą tego co da osobiste przekonanie się i przesłuchanie tego albumu.

Dla mnie wielką radością jest sama świadomość, że dawno nie miałem przyjemności pisać o muzyce w taki sposób, że ani przez moment nie musiałem się zastanawiać nad materiałem jak go opisać. Bo tutaj wszystko się zgadza od początku do końca. A teraz nie pozostaje nic innego jak słuchać i czekać na koncerty.

Premiera: 15 stycznia 2020

1. Wściekły 4:32
2. Spokój 5:51
3. Wojna 5:13
4. Mosty 5:49
5. Grawitacja 5:14
6. Światło 4:56
7. Migrena 4:59
8. Szklanki 3:36
9. Lęki Napadowe 4:33
10. Walczyk 5:27
11. O Krok… 4:08

 

Piotr „Syrok” Syrocki – wokal

Paweł Napiórkowski – bass

Marcin Bobiński – perkusja

Wojciech Piórkowski – girara, elektronika

Maksym Żegota – gitara

 

Jedna odpowiedz

  1. Marek
    | Odpowiedz

    Absolutnie wszystko się zgadza. Bardzo rzeczowa, wnikliwa i kompletna recenzja tego doskonałego albumu.

Zostaw Komentarz