Blur – The Ballad Of Darren. Recenzja

with Brak komentarzy

Nowa płyta zespołu Blur – The Ballad Of Darren ukazała się 21 lipca 2023 roku i nie przypadkowo biorę ją na tapet.

 

 

Powodów dla których zabieram się za album gatunkowo tak odległy od moich upodobań jest wiele. Każdy jednak dotyczy tego samego zagadnienia, czyli utwierdzenia się w totalnej niechęci do tego typu odłamu rocka(?)….

A jakby nie patrzeć, to co robi Blur rockiem jest, tylko w bardzo łagodnej, alternatywnej odmianie, którą można o wiele łatwiej odnaleźć w mainstreamie a w szczególności w radiu. I właśnie to internetowe fale eteru a konkretniej Rock Radio w swojej ramówce, co chwila przypominał mi, że Blur ma nowy materiał, zapowiadając go emisją utworu The Narcissist.

 

Słynne początkowe „Looked in the mirror”, które dla mnie słyszalne jest jako „look in the miiiiiłłłaaaa”, od dłuższego czasu działało na mnie tak, że traktowałem ten utwór jako kiepski przerywnik przed kolejnym dobrym kawałkiem, który później z pewnością poleci.

W dzień premiery albumu właściwie każde wejście spikerskie przypominało, że to właśnie dziś jest ten wyjątkowy dzień, kiedy to album The Ballad Of Darren, z którego The Narcissist pochodzi, ma swoją premierę. Było to tak intensywne, że nawet jakbym chciał, nie mógłbym o tym zapomnieć. Finalnie skoro jestem już tak skatowany tym singlem i informacją o albumie, a przecież mogę go bez problemu odsłuchać ze streamingu, to pomyślałem, że co mi szkodzi. Posłucham, przeanalizuję, kto wie, może istnieje jakaś nikła szansa, co prawda jedna na milion, ale jednak, że mi się to spodoba. W głębi muzycznej duszy wiedziałem jednak, że jedyne co przyniesie mi ta płyta to utwierdzenie się w dotychczasowych przekonaniach.

 

 

The Ballad Of Darren to płyta na wskroś alternatywna. I tu mam na myśli ten rodzaj muzyki alternatywnej, który został nagminnie promowany i wciskany na siłę wszędzie gdzie się tylko da jako „bezpieczną” ucieczkę przed tym by broń boże w mediach głównego nurtu nie puścić czegoś naprawdę rockowego. Wiadomo przecież, że muzyka rockowa oprócz warstwy instrumentalnej posiada także tekst. A słowa te często bywają mądre, zawierają często drugie dno i ukryty przekaz a ich odbiór może spowodować pojawienie się w głowie jakichś myśli, wolnych konkluzji na temat świata. I co gorsze, w konsekwencji finalnie gdyby takich wniosków pojawiło się więcej, mogło by dojść do buntu i walki z systemem. A co najważniejsze do zdrowego spojrzenia „z boku” na chore mechanizmy rządzące światem.

Tego mainstream nie chce, więc pojawienie się muzyki alternatywnej stworzyło doskonałe narzędzie do „zamknięcia mord”. Mechanizm jest prosty, my puszczamy to coś, odbiorcy mogą narzekać, że to nie ma w sobie ani energii ani muzycznych „jaj” a my im mówimy „no co przecież są gitarki no nie? To czego się głupcy czepiacie? Słuchać i nie narzekać!”.

 

To właśnie przez to stara dobra Trójka wiele lat temu zaczęła swój początek drogi po równi pochyłej, ruchem jednostajnie przyśpieszonym. Finał choć dotyczył czegoś zupełnie innego, to jednak jest znany. Dla mnie osobiście szokiem było to, że w najlepszych godzinach słuchalności zaczęto emitować „program alternatywny”, gdzie prowadząca Agnieszka Szydłowska przez dwie godziny wyrażała swoje zachwyty i puszczała muzykę, która dla mnie nie jest niczym innym jak muzycznymi popłuczynami. Z drugiej jednak strony słuchanie tej audycji było bardzo cenną lekcją czego unikać jak ognia jeśli chodzi o gitarowe granie.

Do dziś uważam, że muzyka alternatywna to nic innego jak muzyka stworzona z bólem głowy dla osób z bólem głowy, by ten ból głowy nie tylko utrzymać ale nawet go zintensyfikować. Owy „gatunek” jest dość podobnym zjawiskiem do tego, że gdy tylko kończy się sierpień i zaczyna jesienny wrzesień to w tv pojawiają się od razu reklamy leków na przeziębienie, sugerujące że chociaż na dworze jeszcze słońce daje nieźle czadu, to ty na pewno masz katar, zatkane zatoki i jesteś osowiały. W tym samym czasie wracają na antenę wszelkiej maści seriale, które emitowane są w godzinach powrotów społeczeństwa z pracy potęgują przekonanie, że życie jest miałkie, obojętne i w ogóle nic tylko szarość i gehenna.

 

Takie programowanie społeczeństwa do stanu, że tylko krok dzieli nas od tragedii. No ale jak zaczniesz zachwycać się tym, że jakiś super hiper zespół z wysp brytyjskich pojęczy do mikrofonu, grając przy tym na gitarze, która połączona jest ze wzmacniaczem wtyczką wciśniętą do połowy, to może masz szansę przetrwać. Najgorsze jest jednak to, że istnieje ogromna rzesza społeczeństwa która to łyknęła i faktycznie się zachwyca i przeżywa to niczym największe artystyczne uniesienie. A to już najlepszy dowód jak ludźmi można manipulować i skutecznie obniżać progi wrażliwości i postrzegania. Może więc w końcu powiem coś o The Ballad Of Darren w tym kontekście, bowiem to tej płyty dotyczy recenzja.

Cóż tu dużo mówić….album to pigułka tego, co jest esencją muzyki alternatywnej. Nudna, melancholijna, delikatna i ostrożna. Słowo ostrożność nie jest tu przypadkowe, bowiem w tego rodzaju muzyki nie można sobie pozwolić na poszerzenie częstotliwości, bo mogło by się stać tak, że jakiś „wrażliwy” słuchacz nieszczęśliwie doznałby chwilowego przyspieszenia tętna. A to już według nomenklatury mainstreamu pewna śmierć!

 

W dodatku Blur to muzyka z UK więc wręcz opływa w brytyjskiej flegmie tak mocno, że można się w niej wręczy wykąpać. Każda sesja odsłuchu tego krążka sprawia, że jest to idealna pożywka dla każdego przedstawiciela buntującej się młodzieży, który akurat teraz ma doła i uważa, że świat jest beznadziejny i potwierdza to sobie tą muzyką.

Ewolucja gatunku jest tutaj bardzo odczuwalna, bowiem płyta jest nagrana bardzo oszczędnie w środkach. Na tym to polega, bierzemy gitarę, bas, najoszczędniejszy zestaw perkusyjny (jeśli w ogóle, bo może to być równie dobrze automat komputerowy), do tego urządzenie dj-skie do przerabiania dźwięków i jazda. Napiszmy tekst o tym, że na kawie zrobił się kożuszek albo że za późno otworzyliśmy parasol zaraz po wyjściu z domu gdy akurat zaczął padać deszcz (swoją drogą deszcz to częsty motyw w tekstach tego gatunku) i od razu większość świata dostaje upływów z małża i suchostojów.

 

A jak jest koncert, to wchodzi na scenę muzyk, który stworzył ten materiał. Czasem sam z pendrive’m podpiętym do klubowej mikserki, czasem dodatkowo z instrumentem, którego używa równie oszczędnie jak oszczędna jest jego muzyka. Czasem z muzykami towarzyszącymi, których werwa i energia jest taka przejmująca, że w ich oczach widać, że ciekawiej było by sobie uciąć drzemkę na backstage, ale jak płacą to trudno trza grać. I w tym anturażu lider emanuje energią pod tytułem „uwielbiajcie mnie”. I co absurdalnie przerażająco śmieszne, publika faktycznie to uwielbia…..niestety. Skądś to znamy? Np Roguc i Karaś ale ciii…

Zdarzyło mi się też być na paru koncertach, gdzie jako support przed właściwym zespołem grały zespoły alternatywne a nie przebrany tłum pod sceną „lewitował” przy tych prostych dźwiękach, przeprogramowanych by np. brzmienie przypominało organy Hammonda, zachwycając się tym w tańcu, który przypominał te polewaczki ogrodowe w kształcie kwiatka. Ich budowa sprawia, że końcówka przypominająca słonecznik, lata bezładnie na wszystkie strony w zależności jak ciśnienie strumienia wody się ułoży. Tak samo wygląda ten tłum, który chłonie dźwięki płynące ze sceny i tylko kwestią zastanowienia jest to, czy dzieje się tak bo unosi ich muzyka, czy też środki którymi naspawali się przed przyjściem na ten koncert.

 

Tym właśnie na wskroś jest album Blur – The Ballad Of Darren i osobiście bardzo się cieszę, że pojawił się on na rynku. To właśnie dzięki takim płytom można w spokoju scementować swoją pewność, że jeśli chodzi o ten gatunek muzyczny, nic się nie zmieniło. Idzie on swoim obranym nurtem i rozwija się tak jak chcę tego odbiorcy. A to, że odbiorcy tego chcą, to jest ich świadomy wybór, lecz i tu nie ma smutku, bo osobiście wolę być w tej wyjątkowej mniejszości co wybiera bardziej rasowe dźwięki, niż zachwycać się tym, co odtwarzane w jesienne dni, jeszcze bardziej potęguje stany depresyjne, marazm i negatywne myślenie.

By nie być do przesady okrutnym, na obronę muzyki alternatywnej powiem, że owszem, można w niej znaleźć jakieś perły. Kiedy jeszcze nie było tak oczywistego dostępu do internetu i w długich trasach człowiek był skazany na zapełnianie sobie czasu muzyką z radia a to katowało mnie godzinami tworami tego typu, to czasem zdarzyło się „wyłuskać” coś wyjątkowego. Niestety był to jeden lub dwa utwory na kilka tysięcy, które wleciały jednym uchem a wyleciały drugim. I nie powiem, niektóre z nich nadal mam na luźnej playliście.

 

Z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że należy się uodpornić i dobierać słuchaną muzykę świadomie i dobrowolnie, skutecznie omijając tak szeroko pojętą muzykę alternatywną, bo szkoda na to czasu i życia. Z innych form sztuki wolę już filmy gdzie na ok 30 obejrzanych 3 są dobre i warte polecenia, a to już drastyczna różnica w porównaniu do podanej wyżej statystyki.

Jeśli komuś się taka muzyka podoba to ja osobiście jestem pełen podziwu. Sam bowiem nie rozumiem, jak można się „spuszczać” nad tego typu dźwiękami. Wiedziałem że ten album mnie niesamowicie zmęczy i podejmie próbę zabrania mnie do świata szarości, flegmatycznej depresji i jednocześnie zechce wywołać na mnie odczucie, że poniekąd nie ma wyboru bo wręcz muszę uznać to za zajebiste. Dlatego też do sesji odsłuchu podszedłem z odpowiednim nastawieniem.

 

Czułem co mnie czeka i odpowiednio nastawiłem się by nie dopadł mnie marazm, że to co dzieje się na The Ballad Of Darren może być w jakimkolwiek stopniu wyznacznikiem rzeczywistości. Owe nastawienie bardzo mi pomogło, bo po zapoznaniu się (i to nie jednokrotnym), nie musiałem się odtruwać, starać się zapomnieć czy wyrzucać z głowy coś co by w niej nie daj boże, zostało i potem by to nieszczęśliwie nucił.

Zanim w głośnikach zdąży rozbrzmieć inne dźwięki, ja już zapomniałem co wydał Blur i to chyba jedna z niewielu zalet tej płyty. Podobnie jak czas jej trwania, bo męczarnia trwa zaledwie niewiele ponad 35 minut. Więc jak ktoś ma ochotę na eksperymenty, to szczęśliwie ten jest na tyle krótki, że nie powinien zdążyć wyrządzić większej krzywdy.

Zdaję sobie sprawę, że tak wyrażoną, subiektywną i nie pozostawiającą suchej nitki opinią, zjechałem ten album po całości. Kto wie, może teraz czytasz to i stwierdzasz „kurwa, aż sprawdzę i przesłucham”. Tylko w tym miejscu podkreślę by po skończonej sesji nie było zarzutu, że nie ostrzegałem.

 

Blur – The Ballad Of Darren

Premiera – 21 lipca 2023

 

1. The Ballad – 3:37

2. St. Charles Square – 3:55

3. Barbaric – 4:09

4. Russian Strings – 3:38

5. The Everglades (For Leonard) – 2:56

6. The Narcissist – 4:05

7. Goodbye Albert – 4:17

8. Far Away Island – 2:58

9. Avalon – 3:05

10. The Heights – 3:24

 

Damon Alban – wokale, keyboard, pianino

Graham Coxon – gitara, boczny wokal

Alex James – bass

Dave Rowntree – perkusja

Są jeszcze jacyś tam muzycy i utwory z występujących niestety wersji deluxe, ale szkoda mojego czasu, odsyłam do Wikipedii. Wstawki ze Spotify też nie będzie, bo kurwa bez przesady. The Narcissist dodałem tylko dlatego, by każdy mógł usłyszeć te „look in the MYYYYŁA”!

Zostaw Komentarz