Streamline. Felieton

with Brak komentarzy

Mówi się, że ziarnko do ziarnka i są dwa ziarnka….czy jakoś tak. To przysłowie w oryginale doskonale pasuje do obecnej sytuacji w świecie streamingów i wszelkiej maści platform video.

 

 

Ja natomiast skupię się na dwóch, bo zasadniczo tylko z nich korzystam. Mianowicie YouTube oraz Spotify, które są nieodzownym elementem mojej codzienności. Łączy je to, że posiadają jedną z niewielu zalet ogólnej globalizacji, mianowicie można w nich znaleźć zasadniczo wszystko czego potrzebujemy.

O ile sam YouTube jest piękną alternatywą dla telewizji i można z niego wyciągnąć naprawdę ogromną ilość wiedzy, poprzez śledzenie kanałów tematycznych, to nawet nie przeszkadza to jaką poprawność polityczną trzeba stosować, by mieścić się w ramach cenzury serwisu. I chociaż cenzura nigdy nie była, nie jest, ani nie będzie zjawiskiem pozytywnym, to po dziś dzień wielu artystów, którym najlepsze lata swojej twórczości przypadły w czasach PRL, uważa, że to właśnie cenzura stwarzała im najlepsze warunki kreatywności. Bo stworzyć tekst z przekazem wcale nie było trudno, schody pojawiały się w momencie gdy trzeba było przedstawić go w formie domysłów i skrótów myślowych.

Ci co wiedzieli z czym to się je, do dziś są znanymi i szanowanymi artystami, którzy teraz mogą sobie pozwolić w tej materii na totalny luz. Inni odeszli w zapomnienie, bądź jedyne co po nich pozostało to spuścizna w postaci swojej twórczości ale dziś już nic tworzą. I mówię oczywiście o tych co jeszcze żyją i są wśród nas. To dlatego „cenzura” którą należy wziąć w nawias, jako że podobno oficjalnie jej nie ma, powoduje nie raz niezłą burzę mózgów by tworzyć treści które będą miały siłę przekazu a jednocześnie nie złamią reguł narzuconej netykiety.

Ta sama cenzura w swojej istocie powoduje zjadanie własnego ogona przez serwis YouTube, ponieważ każdy wie, że istnieje wiele bardzo skrajnych przypadków, gdy to jeden przykładowy, normalny twórca powie jedno słowo nie tak i z miejsca spotyka się z lawiną problemów, co czasem finalnie prowadzi do zamknięcia jego kanału przez sam serwis. Tymczasem, w zupełnie odległym spektrum postrzegania, znajdują się twórcy, których określa się mianem patostreamerów. Choć łamią wszelkie zasady netykiety i co gorsza etyki oraz dobrego smaku, na swoich filmach czy transmisjach na żywo, to jednak nie spotykają ich z tego powodu żadne konsekwencje.

Co do Spotify to jedyną jego wadą jest jedynie to, że tak naprawdę nie ma tam wszystkiego, bo zdarzyły mi się już sytuacje, że danego artysty bądź którejś z jego płyt tam nie było. To jednak oczywiste ze względów na często występujące konflikty między wykonawcami a właścicielami praw, którymi często są wydawcy a część z nich już nawet nie istnieje. To więc drobnostka tak samo jak te wszystkie „ulepszenia” w aplikacji, które podpowiadają użytkownikowi czego by tu posłuchać, zasypując propozycjami różnych playlist lub konkretnych wykonawców czy samych albumów.

Przyznam, czasem faktycznie coś fajnego podrzucą, jednak najczęściej są to luźne kawałki serwowane po tym jak skończy się odtwarzanie świadomie wybranego albumu. Dla mnie najwygodniejszą formą korzystania z tej platformy jest „ślepe” podejście jak do sławnego w swoich czasach odtwarzacza mp3 bez wyświetlacza, którego wiodącym producentem był zdaje się Apple. Gdy masz skonkretyzowany plan na to czego chcesz słuchać, po prostu to włączasz i albo chowasz zablokowany smartfon do kieszeni, albo minimalizujesz okno aplikacji do paska zadań w systemie operacyjnym twojego komputera. Dzięki temu po prostu cieszysz się muzyką i te wszystkie „polecajki” cię nie dotyczą.

Wiem, że nie tylko ja korzystam na co dzień z tych platform a po prawdzie robi to miliony ludzi nie tylko w Polsce ale i na całym świecie. Kwestią czasu było kiedy staną się one płatne i w przypadku omawianych stało się to bardzo szybko, z czego w przypadku Spotify, chyba od samego początku istnienia serwisu. Tylko że w jego przypadku korzystanie z darmowej wersji nie było ani irytujące ani męczące. Oczywiście były tam reklamy ale dopóki nie zdecydowałem się do przejścia na premium, dotyczyły one tylko zachęt do tego kroku i same spoty były bardzo miłe i bezbolesne. Chyba jedyną uciążliwością było to, że gdy chcieliśmy przesłuchać jakiś album, to puszczany był on w kolejności losowej. Dało się przeżyć i naprawdę bardzo długo korzystałem z tej wersji, aż do momentu gdy algorytmy zrozumiały, że tak się nie da i zaczęły mi proponować w playliście „wybrane dla ciebie” takie beznadzieje, że stwierdziłem iż przyszła pora na to by ulec pokusie. Czego nie żałuję, bo nie wyobrażam sobie wrócić do poprzednich warunków korzystania.

Na YouTube było gorzej, ale myślę że to delikatne określenie. To było beznadziejne, ponieważ z coraz większym naciskiem, próbującym skłonić do przejścia na wersję premium, serwis zaczął bombardować reklamami w ogromnej ilości i co gorsza jakości, że naprawdę nie szło tego wytrzymać. Często w trasie by zapełnić sobie jakoś czas, często słuchałem wywiadów z różnymi ciekawymi ludźmi. I chociaż spoty reklamowe nie były długie jak w komercyjnych stacjach telewizyjnych, to ich częstotliwość mogła często zawstydzić sam Polsat, który jest dobrze znany ze swojej ekspansji reklamami.

Szybko się poddałem, gdyż poziom irytacji z powodu zaistniałej sytuacji osiągnął szczyt. Ciągłe podróżowanie po polskich drogach już i tak regularnie podnosiło moje ciśnienie, więc postanowiłem uniknąć dodatkowego stresu. Dlatego przeszedłem na wersję premium, chociaż przyznam, że zrobiłem to bardzo niechętnie. Chociaż w jednej chwili przyszła ulga, bo nagle wraz zakupem płatnej subskrypcji korzystanie z serwisu stało się tak przyjemne jak w jeszcze we wciąż nieodległej przeszłości, to jednak pozostał ten niesmak, że to powinno być oczywiste nawet bez opłat.

Do dobrego człowiek się przyzwyczaja i chociaż często wydaje się to frazesem, to przekonuje się o tym każdy, kto w jakikolwiek sposób znalazł metodę na ty by ułatwić sobie życie. Tak więc wręcz naturalnie przeszedłem do swobody korzystania z tych serwisów na porządku dziennym. I tak sobie to trwało i było na znanym poziomie a tu klops…..Nadszedł czas podwyżek cen za korzystanie z tych dobrodziejstw w wersji premium.

Chociaż portale tematyczne podają informacje, że ceny za korzystanie z YouTube wzrosły od pierwszego listopada 2023 roku, tak w moim przypadku wyższa stawka zaczęła obowiązywać od 2 stycznia 2024. I tak jak dotąd miesięczna opłata indywidualna wynosiła 23,99 zł tak teraz jest to 25,99 zł. Spotify 8 stycznia „uraczyło” mnie mailem z którego wynika, że już od tego dnia miesięczna cena za korzystanie z usług premium zmieni się z 19,99 zł na 23,99 zł. Następnie poinformowało, że dla stałych użytkowników premium egzekucja podwyżki odroczona jest do 31 marca 2024 roku. O dziękuję łaskawcy, naprawdę to wielka doza litości z Waszej strony…..

To co łączy obydwa serwisy, oprócz samego faktu podwyżki cen, jest to w jaki sposób tłumaczą swoją decyzję. Przyczyny podają w tym, że jest to konieczne z powodu wyższych kosztów operacyjnych (Spotify), czymkolwiek one są….YouTube natomiast w swojej bezczelności serwuje umizgi, że nie jest to dla nich łatwa decyzja….

Tak zgadza się, w obydwóch sytuacjach zarówno decyzje jak ich tłumaczenie jest po prostu śmieszne. Patrząc prawdzie w oczy i mając świadomość ilu użytkowników na świecie korzysta z tych usług premium, a zaznaczyć trzeba że ciągle ich przybywa, jedynym powodem dla którego podniesiono ceny to korporacyjny niezaspokojony apetyt na hajs.

Nie ważne jakie są czasy i czym się to tłumaczy, zawsze wystarczy powiedzieć, że jest „kryzys” i usprawiedliwia to wszystko. Oczywiście ubiera się to w odpowiednie hasła jak np., to że jest inflacja, czy zacytowany tutaj wzrost kosztów operacyjnych. Formalnych frazesów można użyć wiele a ich form może być naprawdę nieskończona liczba. Faktem jest, że po prostu podnieśli ceny i nic im nie zrobisz! Owszem można zrezygnować i wrócić do wersji darmowej, jest taka możliwość ale niesie ona za sobą wiele konsekwencji. Gdybym na przykład zdecydował się na cofnięcie subskrypcji to na pewno nie wróciło by to co było zanim się na nią zdecydowałem. Wiem to stąd, że obcując z ludźmi którzy nadal korzystają z wersji darmowych widzę co się na ich dzieje.

I tak jeśli wydawało mi się, że w momencie w którym przechodziłem na płatną wersję YouTube na tej darmowej było beznadziejnie, to jeszcze mało wiedziałem. Ilość reklam, ich czas nadawania a przede wszystkim poziom i tematyka reklamowanych produktów lub usług wzrosła do potęgi, nie tylko swoją intensywnością ale także możliwościami jak można nisko upaść by wszystkimi środkami wkurwić użytkownika. W dodatku niektóre możesz zamknąć od razu a inne pozwalają na to po jakimś czasie. Tak więc by w miarę płynnie obejrzeć interesujący Cię materiał musisz w praktyce mieć pilota w ręku przez cały seans.

Natomiast w Spotify pojawiły się reklamy nie tylko zachęcające do zakupu wersji premium ale także normalne, regularne reklamy takie jak np., środków do czyszczenia kibli. Tak więc specjaliści, którzy zajmują się tym by jak najbardziej utrudnić swobodne korzystanie z serwisów gdy jednak nie chcemy płacić, są na najwyższym poziomie. Chociaż zdaję sobie sprawę, że ich wiedza socjologiczna jest na tyle głęboka, że to co jest teraz to dopiero przedsmak tego co mogą zaprezentować swoimi możliwościami.

Ale czy to nie tak właśnie działa, nie tylko zamierzchła komuna ale także świat który mamy teraz i który, choć odcina się od tamtego systemu, to swoimi manewrami bardzo go przypomina. Powolne przykręcanie śrubki, obrót po obrocie. Powolne manewry by sprawdzać reakcje społeczeństwa a gdy to już oswoi się z pierwszym etapem wszelakich ograniczeń, to robimy kolejne i cała operacja się powtarza. Takie „gotowanie żaby”, które na przykładzie podnoszenia cen w tych serwisach jest przykładem aż za jaskrawym.

Owszem taki esej na ten temat teoretycznie nic nie da, bo wielkie korporacje mają swoje przekonania i jednocześnie głęboko w dupie co kto o tym myśli. Jednak algorytmy nie są głupie i na pewno wychwycą i ten tekst, który będzie dla nich znakiem, że jednak są głosy sprzeciwu, co dla mnie jest jakimś języczkiem satysfakcji. Nie ukrywam bowiem, że wkurza mnie świadomość wykorzystywania sytuacji, że skoro rzekomo wszystko drożeje, to i musi ta sfera. Na biednego nie trafiło i mówię tu o tych serwisach. To one zarabiają wielkie pieniądze i jedyne co przyjdzie z tych podwyżek, to napchanie sobie kieszeni jeszcze bardziej.

Oczywiście ktoś by mógł powiedzieć teraz, że „głupi jesteś, bo są metody by to ominąć”. Tak wiem, są i to w całkiem sporym wachlarzu. Doszły mnie słuchy że weszło już coś co zastąpiło słynne Vanced YouTube a sam serwis można spokojnie oglądać dzięki blokerom, co czasem stosuję gdy używam szybkiej przeglądarki na laptopie, na której nie jestem na niczym zalogowany. Tylko, że każda z tych metod ma swoje wady i często wygrywa lenistwo. Bo już w Spotify nie da się ich zastosować i nie ma zmiłuj pod tym kątem.

Co więc robić w takiej sytuacji? Wydaje mi się, że bardzo zdrowym zachowaniem jest na spokojnie przysiąść i zastanowić się nad ogólnym kosztorysem wydatków. Życie pędzi coraz intensywniej i każdego dnia wpadamy często w pułapki jakie serwuje nam świat. W chęci życia w swojej strefie komfortu często ulegamy pokusom i wydajemy swoje ciężko zarobione pieniądze na „małe przyjemności”, które chociaż wydają się nie obciążać naszego budżetu, to finalnie stają się dość znaczącą jego częścią.

Jakiś czas temu sam przysiadłem nad listą swoich wydatków. Przeanalizowałem na co idą moje pieniądze a w szczególności regularne wydatki na różnego rodzaju „małe przyjemności”. Oprócz takich zmian jak na przykład nie kupowanie sobie kawy w punktach gastronomicznych, a zamianie tego na robią samodzielnie w domu do kubka termicznego, bardzo brutalnie potraktowałem koszty wszystkich możliwych subskrypcji premium.

Najistotniejsze to odpowiedzieć sobie na pytanie czego tak naprawdę potrzebujemy i bez czego nie się nie obędziemy a czego możemy się bez trwogi i żalu pozbyć. Dlatego zostałem przy YouTube oraz Spotify, bo to pierwsze daje mi możliwość oglądania filmów bez stresu, a drugie jest istotne o tyle, że oczywistym jest, że bez muzyki nie wyobrażam sobie życia. Wyleciały natomiast wszystkie inne, które jak się okazało, odeszły bezboleśnie.

Tutaj zaznaczę, że warto dogłębnie sprawdzić za co płacimy w sklepie Play. Mój rozrachunek zrobiłem w odpowiednim momencie, bo dzięki wycofaniu się z kilku pozycji uniknąłem dosłownie na ostatni moment pobrania mi z konta znaczących kwot. Tym bardziej, że często cena za poszczególne aplikacje wzrosła horrendalnie.

Wracając do pierwszego zdania w którym zawarłem przysłowie „Ziarnko do ziarnka i…zbierze się miarka”. Gdy człowiek przysiądzie konkretnie nad rozrachunkiem swoich wydatków, nagle okaże się, że naprawdę można zrezygnować z wielu rzeczy a jednocześnie nic tak naprawdę nie stracić. Dzięki temu można dojść do momentu, gdy takie informacje o podwyżkach cen usług premium naszych ulubionych platform, choć nie będą napawały optymizmem, to przynajmniej będą dotyczyły tego, czego jesteśmy świadomi i wybraliśmy to w pełni dobrowolnie.

W dalszym dążeniu do ograniczania wydatków na niepotrzebne rzeczy i usługi, zalogowałem się na wszystkich dostępnych serwisach, w których mam swoje programy lojalnościowe. Przeskanowałem kody kreskowe z każdego profilu na stronach internetowych, aplikacjach oraz z kart i dodałem je do jednej aplikacji na smartfonie. Przyniosło to wiele pozytywnych rezultatów. Po pierwsze wywaliłem wszystkie aplikacje których programy lojalnościowe się tyczyły. Dzięki temu smartfon już nie jest przez nie „drenowany” a ja zyskałem kolejną korzyść. A jest nią brak powiadomień o nowych, rzekomo super ofertach które są właśnie w tej chwili dla mnie przygotowane.

Właśnie te małe oferty są często największymi pułapkami w które wpadamy każdego dnia. I chociaż osobiście bardzo rzadko z nich korzystałem, to jednak same powiadomienia o nich bardzo mnie irytowały. A tak to mam święty spokój, bo dają mi ją kolejne korzyści z tego manewru a mianowicie fakt, że kodu karty może po prostu użyć podczas świadomych zakupów w danym sklepie. Stan faktyczny natomiast mogę sprawdzić sobie potem z pozycji laptopa a do niego zasiadam regularnie, więc nie ma z tym problemu by i regularnie widzieć różnego rodzaju promocji.

Zresztą najlepsze serwisy przekazują mi to za pomocą maila i to często zbiorowego, więc to też przyczynia się do stanu spokoju. To jednak nie koniec, bo następnym krokiem było odpięcie karty bankowej od telefonu. Tu wystąpił swoisty paradoks bo jeszcze do niedawna miałem do tego zupełnie inne podejście.

Wiele lat temu gdy mówiono, że płacenie kartą wyprze transakcje gotówkowe, to śmiałem się pod nosem. W niedługim czasie sam zacząłem regularnie płacić plastikiem i nawet nie wiem kiedy, nadeszły przemyślenia, że robię to częściej niż obrót gotówką. Gdy weszły smartfony a ich rozwój doprowadził do możliwości płacenia za pomocą technologii NFC, sam nie wiedziałem, że po niedługim czasie też będę to stosować. I ostatnio nastąpiła moda na płacenie zegarkiem……

…Sam posiadam opaskę sportową. Daleko jej do smarwatcha bo odróżnia ją, od tych bardziej zaawansowanych technologicznie urządzeń, brak technologii NFC, GPS (chociaż tak naprawdę teoretycznie) oraz….cena. Przełom w rozumowaniu nastąpił chyba w zbiorczym momencie, gdy wykreowana przez speców od marketingu potrzeba, skierowała moje myśli na chęć zakupu tego gadżetu. Pierwsze co mnie zatrzymało to nie ceny, które są zawrotne, ale ilość modeli jakie oferuje rynek. By się zorientować który byłby naprawdę dobry, musiałbym się nieźle nagimnastykować studiując opisy, oglądając testy, sprawdzając internetowe katalogi i same opinie o produktach. W takim gąszczu i chaosie słusznie i jak się okazuje zdroworozsądkowo zatryumfowało lenistwo.

Drugim istotnym czynnikiem było odkrycie, że sportowa opaska, którą od ponad dwóch lat noszę na nadgarstku, jednak da się użytkować tak, że nieobecność na jej pokładzie modułu GPS nie dyskwalifikuje jej odnoście użytkowanie w terenie. Wystarczy trening włączać nie bezpośrednio na niej a zrobić to z poziomu aplikacji na smartfonie i tym samym ślad GPS zapisze się na trasie z czujnika w telefonie. A nie oszukujmy się, mało kto trenuje bez telefonu w kieszeni….Tak więc problem rozwiązał się sam i jednocześnie pojąłem, że wcale nie potrzebuję możliwości płacić za pomocą nadgarstka.

Mało tego w pewnym momencie przyszło opamiętanie, gdy zdałem sobie sprawę, że nie trzeba będzie długo czekać a technologia zaproponuje nam kolejne metody płacenia w sklepach. Nie wiem okiem, odciskiem palca, głosowo czy czymkolwiek tylko można sobie wyobrazić. Tak czy inaczej to kolejna metoda by móc wydać swoje pieniądze z konta. A im szybsza w swojej charakterystyce, tym łatwiej i szybciej pieniądze znikają, choć naprawdę osobiście je wydaliśmy. Dlatego od jakiegoś czasu płacę tylko gotówką lub fizyczną kartą która, co myślę nie będzie zdziwieniem, trzymam w ochronnym etui z systemem RFID STOP.

Bardzo ciekawym wnioskiem jest fakt, że po wdrożeniu tych i innych, nie opisanych tu zabiegów, które choć wydawać by się mogło wprowadziły ograniczenia, to jednak sprawiły, że poczułem się wolny. Tym bardziej, że przez pewien perfidny zabieg jednego z serwisów internetowych, bardzo skutecznie nauczyłem się, że gotówka jest zdecydowanie lepsza od wirtualnych pieniędzy. Manewr który zastosował ten serwis polegał na tym, że kończyła się subskrypcja i zbliżał się czas jej przedłużenia i jednocześnie podniesienia cen dosłownie w kosmos. I wszystko było by ok, gdyby nie to, że nie było żadnych ostrzeżeń, informacji czy jakiegokolwiek maila o tym, że zerżną mi z konta dość sporą kwotę.

Dowiedziałem się o tym post factum i chociaż udało mi się odzyskać pieniądze, to jednak była to gorzka pigułka, która nauczyła mnie, że jeśli nie trzyma się ręki na pulsie, to niestety ale może dojść do takich sytuacji. Pomimo tego, że odzyskałem swoje pieniądze, to zdałem sobie sprawę, że wcale mogło by tak nie być i dlatego zupełnie na poważnie zabrałem się do sprawdzenia wszystkiego, by w przyszłości uniknąć takich sytuacji.

Tak więc jak widać żyjemy w świecie, gdzie nie unikniemy podwyżek cen czy to za dobra trwałe czy to za usługi. Można jednak wszystko zminimalizować, trzeba jednak podejść do tego na spokojnie ale i też na poważnie. Specjaliści od marketingu znający zachowania konsumentów, ich słabe punkty a w dodatku wiedzący jak skutecznie wykreować potrzebę, tylko czekają by kolejne ofiary wpadły w ich pułapki. Sztuką jest nie dać się w nie złapać. A jak się okazuje zastosowanie pewnych nie wymagających wysiłku kroków, może skutecznie ominąć wiele z nich.

Zostaw Komentarz