Rock & Rose Fest 2019. Relacja (Foto, Video)

with Brak komentarzy

Siódma edycja Rock & Rose Fest dobiegła końca. Opadł kurz, zgasły światła, zamilkła muzyka, ale emocje jakie jej towarzyszyły są nadal gorące.

 

I właśnie to słowo może stać się synonimem tej edycji festiwalu, który zgromadził fanów ciężkich brzmień do Kutna na ul. Józefów 7a.

Było gorąco nie tylko jeśli chodzi o pogodę, która w tym roku była idealna do festiwalowych przeżyć, ale przede wszystkim żar lał się ze sceny, gromami atakującą potężną falą dźwięków.

Wszystko za sprawą jakże precyzyjnie dobranych składników. Zarówno jeśli chodzi o dobór zespołów, ich grę na scenie, dobrą organizację i co chyba najistotniejsze – entuzjazm przybyłych na festiwal ludzi.

To był trzeci raz kiedy mogłem uczestniczyć w Rock & Rose i mogę śmiało powiedzieć, że najbardziej intensywna. Dopiero na miejscu zdałem sobie sprawę, że jeszcze nie zdarzyło się by w jednym miejscu spotkał tyle znajomych razem, a których znam z różnych stron i miejsc, gdzie ciężkie brzmienia są często obecne. I chodzi mi zarówno o ludzi pod sceną, przy zimnym piwie w ogródku czy backstage.

Już to świadczy o renomie Rock & Rose, która z roku na rok podwyższa poprzeczkę jeśli chodzi o dobór zespołów i ich różnorodność. A same zespoły bardzo chętnie biorą udział w tym metalowym święcie, w czym oddają wyraz na scenie.

 

Tutaj nie ma grania po łebkach, każdy zespół zaprezentował się brawurowo i podniośle. Szczególną uwagę pragnę zwrócić na zespoły Ignea, Quo Vadis i Venom.

 

 

Dla ukraińskiej kapeli Ignea był to pierwszy występ w Polsce i zarówno zespół jak i my, uczestnicy festiwalu czuliśmy jakbyśmy znali się od lat. To jest ta magia muzyki, która łączy ludzi, dlatego też wychodzę z oczywistego założenia, że wkrótce spotkamy się na kolejnym koncercie w Polsce.

 

Quo Vadis dało świetne show, które odbierałem bardzo silnie na wielu płaszczyznach. Mając świadomość, że szczecińska grupa jest już na scenie ponad 30 lat, czuje się tą siłę doświadczenia którą zespół odpowiednio przekuwa w dźwięki i daje niezapomniane wrażenia koncertowe. Z drugiej strony, dla mnie było to spotkanie po latach. Ostatni raz bowiem, miałem przyjemność być na ich koncercie w Łodzi ponad 3 lata temu. Teraz mogłem nie tylko uczestniczyć w koncercie plenerowym, ale także spotkać lidera na backstage i zamienić kilka słów.

 

 

Venom natomiast pozamiatał. Tak zdaję sobie sprawę że to już żywa legenda i znam ludzi, którym krajało się serce ze świadomością, że nie mogą przybyć do Kutna, a gra tam ich ukochany zespół. Nie mniej jednak twórczość Venomu do tego wieczoru nie była mi bliżej znana. Zastosowałem więc zasadę, że najpierw koncert, potem płyty.

 

 

Jednak to co Venom pokazał na scenie przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Do dziś zbieram szczękę z podłogi i nie mogę dojść do siebie. Takiej energii nie widziałem dawno.

Szybkość precyzja w grze i siła zaangażowania w każdy dźwięk sprawiła, że fikcją się staje przysłowie, że „Jeśli wydaje Ci się, że coś robisz dobrze, to zawsze się znajdzie mały Azjata, który zrobi lepiej”. Nie nie zrobi, choćby nie wiem co.

 

Panowie z Venomu na scenie dawkują sobie morderczy galop dźwięków, z których każdy musi być precyzyjnie odegrany. I do tego robią jeszcze szoł, bawiąc się przy tym, jakby nie było to ciężkie metalowe granie, a zwykłe kawałki na 3 akordy. Będąc naprawdę szczerym, to właśnie podczas ich koncertu zrozumiałem na czym polega fenomen tego zespołu. Biorąc pod uwagę, to, że Venom odegrał długi set z bardzo długim bisem, to czapki z głów i składam pokłony.

Do tego po koncercie, kiedy była możliwość zrobienia sobie pamiątkowych zdjęć, zespół Venom wyglądał jakby wrócił z lekkiego joggingu a nie z maratonu ekstremalnego grania. Do tego świadomość, że Demoliton Man wydziarał sobie na ręku logo Rock And Rose Fest, sprawia, że szacunek i poważanie, ten zespół i ten człowiek mają u mnie do końca życia.

 

Każdy z zespołów dał świetny koncert. Chyba najtrudniej miał zespół Straight Hate, nie przez to, że był zespołem otwierającym, ale przez fakt, że kiedy grali na scenie, słońce było w zenicie, co nie przeszkadzało im dać czadu.

Pandemonium, które wystąpiło na R&R po tym jak swoją obecność musieli odwołać Psychotype, było dla mnie wynagrodzeniem tego, że nie byłem na tej edycji festiwalu na której poprzednio grali. Jednak jak to się mówi – nic straconego. A przyznać trzeba, że to był gęsty koncert.

Tak samo jak koncert Embrional, który skutecznie przyciągnął publikę z ogródka piwnego pod scenę. Ale co się dziwić, wzmożony atak podwójnej stopy zawsze łechce i przyciąga.

A na sam finał został Leshy i cieszyć się mogli tym występem ci, którzy wytrwali do końca. Ja wytrwałem i nie żałuję. Żałowałem tylko tego, kiedy zamilkły dźwięki i zaczęto zamykające festiwal sprawy organizacyjne.

 

 

Z tego miejsca chciałbym pogratulować i podziękować organizatorom. To był naprawdę epicki festiwal. Niby już mi znany ale odkryłem go na nowo. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych detalach.

I mógłbym tu wymienić chociażby spełnioną obietnicę, że piwo było zimne jak serce nie jednej teściowej. A jeśli chodzi o ochronę, to ekipa zatrudniona robiła swoją robotę tak, że nie było w ogóle odczuwalne, że jest ona obecna. Co nie zmienia faktu, że wchodząc na backstage zawsze okazywałem swoją plakietkę.

 

Rock & Rose Fest to zawsze metalowe święto. Muzyczna uczta, miejsce spotkań i wspólnego przeżywania koncertów na żywo. W dodatku to zjawisko, które sprawia, że gdziekolwiek w Polsce nie powie się słowo Kutno, to jest on jednym z pierwszych skojarzeń.

Napiszę to nie pierwszy raz, ale Kutno jest miastem gdzie inaczej bije moje serce. Miejsce w którym żyją ludzie, którzy robią wiele i co najważniejsze chce im się to robić. I robią to z coraz większą siłą. Ilość pracy, która wkładana jest w starania by każdy festiwal wyglądał tak jak wygląda, wynagradza jakością i tym, że publiczność przybywa licznie i bez zbędnej zachęty. Bo po prostu wiadomo, że będzie świetnie.

 

Dlatego tym bardziej należy docenić ten trud, który jest wkładany dla nas, ludzi kochających muzykę. I należy życzyć wielu sił i jeszcze więcej wytrwałości, bo nie od dziś wiadomo, że co roku poprzeczka zawieszana jest coraz wyżej. A w tym roku jej poziom był gdzieś na poziomie – level master.

I by podsumować atmosferę Rock & Rose Fest 2019 mogę powiedzieć, że były osoby, które jeszcze z obolałym karkiem i efektem dnia wczorajszego, wracały do domów ze słowami na ustach „Nie ma bata, za rok znów jedziemy

 

Zostaw Komentarz