Requiem Mass to mini album koncertowy Korn, który swoją premierę miał 3 lutego 2023 roku. Jednocześnie w serwisie YouTube zespół opublikował video z tego wydarzenia.
Całość to zapis koncertu promującego ostatni pełnowymiarowy krążek Requiem, który odbył się 2 marca 2022 roku w Hollywood Methodist Church w Los Angeles. Zespół wystąpił w asyście chóru i niewielkiego składu orkiestrowego, a sam koncert przeżywało na żywo jedynie 300 fanów. Mini album został wydany rok po premierze longplayu i jest on według zespołu, uzupełnieniem całości dzieła.
Sam koncept płyty Requiem (czyli po angielsku msza żałobna) to teksty skumulowane na tematyce umęczonych dusz, które odeszły z tego świata. A koncert Requiem Mass był wydarzeniem upamiętniającym wszystkich, którzy odeszli z powodu Covid-19. Nie dziwi więc wybór miejsca i formy w jakiej Korn zaprezentował swój materiał na żywo.
Ten mini album czy też EP-ka koncertowa pojawiła się na rynku dość niespodziewanie, bez przesadnych zapowiedzi, przez co można ją było wręcz przegapić jeśli nie obserwowało się kornowych kanałów informacyjnych. Oczywiście kiedy dotarła do mnie wieść o tym wydawnictwie nie zastanawiałem się ani chwili i nabyłem fizyczny krążek. Chociaż mogłem się z lekka wstrzymać z impulsem zakupu chociaż na moment, bo okazało się, że istnieje on w formie Deluxe, zawierającej 2 krążki. Pierwszy to Requiem Mass a drugi to longplay Requiem. Wszystko można jednak nadrobić.
W owym czasie i do teraz, czyli do momentu zakończenia i publikacji tej recenzji, Korn gra w składzie z Ra Diaz z Sucidal Tendencies na basie w zastępstwie Fieldy’ego, który na jakiś czas zrobił sobie przerwę od zespołu z powodu „powrotu do złych nawyków z przeszłości”, skupiając się na swoim pobocznym zespole StillWell. Zaznaczę, że Ra nie nagrywał Requiem z Korn a jedynie odgrywa partie Fieldy’ego, który to brał regularny udział w rejestracji materiału. Krążą plotki, że zespół ma niedługo wrócić do oficjalnego składu, nie ma natomiast nigdzie potwierdzenia tej informacji.
Sam materiał na Requiem Mass to dość krótka przygoda z muzyką, bo całość trwa trochę ponad pół godziny, co jak na koncert mija niczym przysłowiowe pięć minut. Jednak daje to jednocześnie zbilansowaną pigułkę tego, co Korn chciał zrobić z tylko i wyłącznie wyłonionymi do tego utworami. I nie ma różnic jeśli chodzi o wersję audio i video, nie różnią się merytorycznie niczym, czyli nie znajdziemy jakichś dodatków czy bonusów.
Nie jestem w stanie policzyć ile razy słuchałem samej płyty i ile razy oglądałem koncert ale im więcej owych sesji było tym więcej następowało przemyśleń. Myślę, że bardzo ważnych bo odnoszą się one do samego postrzegania muzyki Korn, jej odbioru i do niej podejścia. W ostatnich latach miałem duży dystans do tego co znajdowałem na coraz to kolejnych płytach, wydawanych od chwili gdy Brian Head Welch znów zasilił szeregi zespołu.
Nadal uważam, że dla mnie subiektywnie to co słyszę straciło to „coś” co zawsze towarzyszy mi gdy słucham pierwszych wydawnictw. Ta moc, te gromy potęgi brzmienia i bezkompromisowość ciężaru oraz odczuwalny i wręcz wylewający się z głośników gniew z którym można się utożsamić, który tak cudownie pozwala się odciąć od rzeczywistości oraz ukoić i okiełznać wszelkie złe emocje siedzące gdzieś wewnątrz każdego z nas.
Nowe płyty są bardziej „wygładzone”, brzmienie jest już zupełnie inne i często takie „bezpieczne” w całym przekroju, co jednym może się bardzo podobać a starych wyjadaczy doprowadza do zadawania sobie pytania – dlaczego? Wrażenie potęguje się, gdy słuchacz zda sobie sprawę, że gdyby te same utwory, zawarte w nich riffy i wokale wzmocnić, wrzucić w stylistykę, którą znamy sprzed dwóch dekad, to było by to naprawdę mocarne. Powtarzam to zasadniczo w każdej recenzji ale odpowiedzi na to przynosi czas i powolne ale regularne zarazem, oswajanie się ze stanem faktycznym.
Czas leci a każdy zespół ewoluuje w dodatku zaliczając z każdym nowym rokiem następy level odniesienia do peselu. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że Korn jest w bardzo dobrej sytuacji. Ilość wydanych płyt i przekrój materiału pozwala chłopakom na komfortowy dobór utworów w zależności od formy i chęci koncertowych. Po za tym to co pojawiło się na przestrzeni ostatnich lat pokazuje, że nie stoją w miejscu, tworząc podobne w swojej strukturze albumy a ciągle czegoś szukają, rozwijają się i wchodzą w czasem dość zaskakujące meandry muzyczne. Dzięki temu można patrzeć jak jeden zespół pokazuje cały wachlarz i różnorodność swoich możliwości.
Kiedy to do mnie dotarło inaczej podszedłem nie tylko do Requiem Mass ale także do ostatnich wydawnictw. Jednak to Requiem Mass jest tym przełomem, który pozwolił mi spojrzeć na to w ten sposób. A w szczególności na zapis video, który oglądam z otwartymi z wrażenia ustami. Bo choć na płycie nie ma już miażdżących gitar i wyrywającego membrany głośników basu, to jednak nadal widzę kawał dobrego rzemiosła i to, że wszystko co się na scenie dzieje to świadomy wybór zespołu, który podąża daną ścieżką bo po prostu tak chce i nie jest to wymuszone czy narzucone.
Zaskakujące jest to, że są momenty kiedy wydaje się, że pewne partie muzyczne na płycie są efektem elektronicznych smaczków a na żywo okazuje się, że to partie gitar, tylko zagrane pod odpowiednim efektem. Mało tego, większą sztuką jest odegrać te delikatniejsze partie by wybrzmiały odpowiednio, z jednej strony nie atakując jak gromy z nieba, zasłaniając resztę dopełniającą całość a z drugiej by nie zniknęły gdzieś nie zauważalnie, jakby w ogóle nie zostały odegrane.
I tu Korn robi naprawdę wielką robotę. Dzięki temu co dzieje się na Requiem Mass zmienił się mój sposób odbioru longplaya, zarówno tego ostatniego jak i poprzednich. Odkrywam w nich nowe elementy i smaczki. Potem znów wracam do tego koncertu i muzyczne serce się cieszy gdy odstawiając na bok wcześniejsze uprzedzenia, mogę patrzeć jak to wszystko jest dopracowane, doszlifowane i grane w tak profesjonalny sposób.
Requiem Mass nie jest pierwszym wydarzeniem przy którym odczułem to jak Korn ponownie odnalazł siebie i chce dalej realizować swoje założenia i plany. Tożsame zaangażowanie i profesjonalizm bardzo wyraźnie odznaczał się już rok wcześniej a dokładnie 24 kwietnia 2021 roku podczas pandemicznego koncertu Monumental. Koncert z EP-ki to przypieczętowanie tego, że energia tam zaprezentowana nie była jednorazowym epizodem. Zwłaszcza że sama pandemia uświadomiła całemu muzycznemu światu jak publice potrzebne są zespoły grające na żywo a może tym bardziej zespołom, że koncerty i obcowanie z publicznością, są jak tlen i na dłuższą metę, nie da się bez nich funkcjonować.
Powrót Head-a pozwolił wskoczyć stylistycznie na odpowiednie tory, ale to wspólne decyzje nadały kierunek w którym Korn zamierza podążać. Requiem Mass to jak pieczęć pokazująca, że dokładnie tego zespół chciał i nie było to dziełem przypadku czy chaotycznego poszukiwania swojej muzycznej tożsamości. Podkreśla to koncept tego koncertu, czyli występ w kościele razem z chórem.
Wykonanie pięciu utworów do których każdy musiał się odpowiednio przyłożyć i zaangażować, tym bardziej, że na warsztat wzięto materiał premierowy. Finalnie wszystko tutaj działa jak w szwajcarskim zegarku. A Korn z chórem i orkiestrą tworzą doskonałą symbiozę wzajemnie się uzupełniając. Świetne są te momenty kiedy Jonathan może złapać oddech i zastępuje go solistka Amy Keys, do której po chwili dołącza by momentami wydać z siebie potężny ryk.
Ten ryk którego tak często brakuje bo Davis ostatnio skupił się bardziej na śpiewie, ale za to jak mu to wychodzi. Doświadczenie i warsztat pokazują, że to wokalista wybitny i wszechstronny. I chociaż teraz jest u niego więcej melodyjnego śpiewu, to jak już ryknie, to ziemia trzęsie się w posadach. I to nie są słowa bezpodstawne, bo kto był na koncercie Korn-a na żywo doskonale zrozumie o czym mówię. Jonathan jest bardzo świadomym siebie wokalistą i odczuwa się to szczególnie podczas występów na żywo. Bo na Requiem Mass jego ekspresja jest swobodna, pewna i bezbłędna.
Tak samo reszta zespołu, bo o ile Korn zawsze dość wiernie odgrywa swoje utwory na scenie, tak tu każdy dźwięk znany z Requiem jest zaprezentowany cholernie precyzyjnie. To taki przekaz, że stworzyliśmy tą muzykę i chcemy dać ją wam w pełnej odsłonie. Przy okazji w otoczeniu wspierającego chóru i orkiestry, które swoim głosem nie tylko wspierają partie wokalne ale także wiele elementów samej muzyki.
A sam chór wraz z orkiestrą robią naprawdę potwornie dobrą robotę. Te ciarki gdy słuchacz zdaje sobie sprawę, że szydercze śmiechy w utworze Lost In The Grandeur to nie sample z sesji nagraniowej a żywe głosy akompaniujące zaraz za plecami zespołu. Tak się też składa, że ten utwór z biegiem czasu stał się jednym z moich ulubionych w twórczości Korn-a w ogóle. Kiedy po raz pierwszy go usłyszałem pomyślałem – o tak kompozycyjnie wrócił ten Korn, którego tak dobrze znam.
Nie dziwię się, że stał się obowiązkowym elementem setlisty. Ta nie jest przypadkowa i tak jest tu także Worst Is On It’s Way, który podobnie bardzo nawiązuje do korzeni i ma w sobie wiele elementów za którymi starzy wyjadacze tęsknili. A w podkreśleniu chóralnego akompaniamentu brzmi jeszcze bardziej mrocznie i szczerze.
Razem z Start The Healing, Hopeless And Beaten i Let The Dark To The Rest mamy nie tylko pigułkę tego czym jest Requiem ale także przekrój stylistyczny, gdzie występują i te bardzo ciężkie i mroczne numery z tej płyty, a także te bardziej melancholijne i emocjonalne zarazem. Jeden z recenzentów stwierdził, że jest to najbardziej zniuansowana płyta w dorobku Korn. I coś w tym jest bo zawiera bardzo szeroki wachlarz stylistyczny. Jak widać, nie każda płyta musi być monolitycznym konceptem a paradoksalnie przyciągać może różnorodność, która jednocześnie tworzy jedną wielką całość.
Mnie dziwi natomiast jak „po cichu” to wydawnictwo pojawiło się na rynku. Możliwe, że Korn nie pompował w jego promocję tyle zaangażowania z obawy, że mogły by się pojawić zarzuty, że to skok na kasę przy pomocy tej samej muzyki. A jednocześnie zdawał sobie sprawę, że muzyka obroni się sama i kto już trafi na ten materiał nie będzie żałować i zostanie z nim na długo.
W dodatku to dość kontrowersyjna sprawa gdy zespół metalowy występuje w kościele. Dla jednych to sprawa obrazoburcza dla innych ciekawy i bardzo oryginalny muzyczny eksperyment. I coś mi z tyłu głowy podpowiada, że za tym pomysłem stał Head. I chociaż był to pomysł dość ryzykowny pod wieloma kątami, to finalnie wyszedł na tyle świetnie, że mamy do czynienia z jednym z najciekawszych wydawnictw w dorobku Korn-a.
Tak jak kiedyś wszystko to co wychodziło na światło dzienne było zawsze na płytach, tak tu i owszem można nabyć Requiem Mass, ba nie tylko na CD ale także na winylu. Zapis video natomiast jest dostępny tylko na oficjalnym kanale YouTube i nawet szukałem czy jest gdzieś wersja DVD czy Blu-Ray ale nic takiego nie znalazłem. No i oczywiście album jest dostępny także na Spotify i to właśnie w wersji deluxe edition, gdzie jednym ciągiem można odsłuchać cały występ na żywo by zaraz potem rozpocząć sesję z longplayem Requiem.
Requiem Mass to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów zespołu Korn. To świetny koncert ukazujący zespół, który razem z chórem i orkiestrą przygotował coś specjalnego i przedstawił to w profesjonalny i dopracowany w każdym szczególe sposób. To także dowód na to, że wielkie zespoły nie ucinają kuponów od swojej popularności, dając o sobie znać tylko w postaci nowych płyt i regularnych koncertów. Ale także ciągle się rozwijają, szlifują swój warsztat i tym samym ugruntowują swój status, który wypracowali na przełomie dekad. A to jest chyba najlepsze odzwierciedlenie tego, że ich sukces nie był kwestią przypadku a ciężkiej muzycznej pracy.
Korn – Requiem Mass
Premiera – 3 lutego 2023
CD – 1
1. Start The Healing – 3:39
2. Lost In The Grandeur – 4:00
3. Hopeless And Beaten – 4:10
4. Worst Is On It’s Way – 4:04
5. Let The Dark Do The Rest – 4:04
CD – 2 (Wersja Deluxe)
1. Forgotten – 3:17
2. Let The Dark Do The Rest – 3:39
3. Start The Healing – 3:28
4. Lost In The Grandeur – 3:50
5. Disconnect – 3:26
6. Hopeless And Beaten – 3:59
7. Penance To Sorrow – 3:20
8. My Confession – 3:34
9. Worst Is On It’s Way – 4:03
Jonathan Davis – vocals
James „Munky” Shaffer – guitar
Brian „Head” Welch – guitar
Ray Luzier – drums
Ra Diaz – bass
Reginald „Fieldy” Arvizu – bass (na Requiem)
Amy Keys – backing vocals
Jon Papenbrook – trumpet
Anthony Bonsera – trumpet
Brad Steinwehe – flugelhorn
Chad Willis – flugelhorn
Justin Kirk – trombone
Fred Simmons – trombone
Ido Meshulam – cimaso
George Thatcher – tuba
Philip Griffin – aranżacje dodatkowe
Richard Gibbs – aranżacje, dyrektor muzyczny
Zostaw Komentarz